czwartek, 26 lipca 2012

LEŻAK, MIELENIE KAWY I BUŁY…


Jest!!! Skończony leżak stoi na tarasie i czeka na to, by w niego wpaść. Często na nim siadam, to mój ulubiony:) Staruszek to taki, że ho ho…ale czar w sobie ma. Wspominałam wcześniej, że leżak czeka na odnowienie, bo już go nadgryzł ząb czasu ale pogoda jakoś nie dopisywała. U nas kochani ostatnio słońce, więc robota leżakowa ruszyła pełną parą:) Papier ścierny o drobnej ziarnistości, gąbka do ścierania, pędzel, farba i gotowe. Oto efekty. Potem na leżaczku kawa ze starego, maminego młynka (och…cudowny aromat ziarnistej kawy, świeżo mielonej w opatrzonym sentymentem rodzinnym młynku). I jest super! Zapraszam na taką kawkę, pomielimy, posiedzimy…:)


 
Odnawiając wszelkie drewniane rzeczy pamiętajcie o usunięciu starej warstwy farby czy lakieru. Można to zrobić za pomocą wspomnianego papieru i ręcznie (co jest niezbędne przy wszelkiego rodzaju zawijasach i zagięciach), lub szlifierki i na wolnych obrotach, z gładkiej powierzchni również stare warstwy schodzą. Ze szlifierką jednak należy być bardzo ostrożnym, żeby gdzieś nam nie zjechała bo…ups…będzie widać nierówności na powierzchni. Następnie „odpylamy” czyli dobrze jest zebrać pyłki za pomocą mokrej ściereczki. Ja akurat nie zdążyłam tego zrobić bo jak nagle nie lunęło… Deszcz za mnie obmył szkielet leżaka, za to suszył się potem straszliwie długo. Pomalowałam farbą akrylową do drewna i metalu (taką, co to można ją stosować wewnątrz i na zewnątrz), a na koniec przetarłam gąbką do ścierania, robiąc drobne przecierki. Zapomniałam dodać, że malowałam tzw. suchym pędzlem. Malując mocno rozcieracie farbę na powierzchni, ale na pędzlu znajduje się jej baaaarrrdddzzzoooo mało, wcierać odważnymi ruchami:) I już jest. W ten sposób możecie przygotować sobie przedmioty np. do decoupage’u, pomalować ramki na zdjęcia i wiele, wiele innych rzeczy. Zachęcam wielce (o Elce)…

Wpadłam znów ostatnio w ferwor działań różnych-przeróżnych. Pogoda pozwala na spełnianie się w ogrodzie – chociaż przyznaję, że o wymyślaniu nowości na razie nie ma mowy, bo po wielkich deszczach muszę ogarnąć odchwaszczanie:) a potem może coś jeszcze wymyślimy z moimi chłopaczkami. Prace jakoś szły skokowo: ogród-deszcz-gumowce-ogród-deszcz-pomysł na bułki-gumowce-ogród-deszcz-deszcz-deszcz-bułki. Nio, upiekłam buły pyszne, słonecznikowe. Zgrabne kuleczki są proste w przygotowaniu i niedrogie, za to smaczne tak, że jakoś się szybciochem rozeszły. Przepis oczywiście poniżej i jejkuś kochani blogowi zaglądacze, nawet gdybym chciała podać Wam autora tego przepisu to nie da się…no po prostu nie ma autora. Przepis pochodzi z książki „Domowe Wypieki” wyd. Olesiejuk. Autora bądź autorów – brak. Książkę nabyłam w jednym ze sklepów sieci Kaufland za cenę 10 zł. Mają czasem takie wyprzedaże książek. 10zł=ponad 500 przepisów na ciasta, ciasteczka, baby itp. Zatem czytajcie i do dzieła, naprawdę proste.


Buły rosły, ja w tym czasie zmieniłam dekoracje okna w kuchni. Oto jak teraz wygląda. Tasiemki i serduszka pochodzą z ulubionej kwiaciarni, a właściwie już kwiaciarnio-kawiarni bowiem można tam, wśród kwiatów i wyszukanych bibelotów wypić kawę w dobrym towarzystwie, polecam i zachęcam, ul. Basztowa w Byczynie. Doniczki znalazłam w komisie już dawno, ale akurat mi się teraz przydały. W naszym domu żadne dekoracje nie są stałe. Wędrują sukcesywnie co jakiś czas w inne miejsce:) Ciągle coś zmieniam i Was także zachęcam do ulepszania, ‘upiękniania’ swojej rzeczywistości dookoła. W polityce szaro, w pogodzie ostatnio szaro, zatem w domach miejmy kolorowo i po swojemu. Nasze mieszkanka i domki powinny pokazywać nasze zainteresowania, gusta, to co nam się podoba. Indywidualizm i oryginalność mile widziane. Wieszajcie w wolnych miejscach Wasze wspólne zdjęcia, rysunki dzieciaczków, pocztówki od przyjaciół i to, co dla Was ważne. Nie mówię tutaj o zagraceniu przestrzeni, bo o to nietrudno. Mówię o tym, żeby było “po waszemu”, żebyście się dobrze czuli na kawałku własnej podłogi:)

 
Tymczasem zmykam i zostawiam Was z pewnym filmikiem TUTAJ Po obejrzeniu go będziecie wiedzieć skąd ta ręka na pierwszym ze zdjęć. Ten filmik obejrzałam dawno temu i wracam do niego co jakiś czas - wtedy, gdy brakuje myśli, jakaś niechęć ogarnia, taka jesień w człowieku nastaje. Wtedy kochani odpalamy „We’re all in this together” i już się wraca na właściwe tory:)  Zachęcam. A co Wy napisalibyście na swojej dłoni?

Pozdrawiam wakacyjnie
Wasza Zylwijka

Ps. Wyjaśniam, że można zostawić komentarz, nawet nie mając własnego konta na Google. Po wpisaniu tekstu w pole komentarza pod postem, po prawej stronie wybierz opcję ANONIMOWY (jeśli nie posiadasz konta) lub KONTO GOOGLE jeśli konto masz.
To tyle, papa.



sobota, 21 lipca 2012

SZALONY…



Szalony czas, intensywny dzień. Pobudka godz.5.00, zamieszanie, szybka kawa, chlebek z twarożkiem. Jedziemy. 5.40 siedzimy w samochodzie i wyruszamy. Tak czasem mamy, wyjazd na konkretną godzinę i…się dzieje. W mieście załatwiamy, co trzeba a potem…kolejne espresso z mlekiem, kanapka w ręce i Piotrusiowe mleczko na parkingu, zmiana pieluchy w samochodzie. Jest dobrze. Odwiedzamy nasze ulubione sklepiki, moja głowa pracuje na najwyższych obrotach. Myślę nad nowymi dekoracjami do domu, szukam czegoś naprawdę wyjątkowego. Idzie ciężko. Kilka drobiazgów może by się przydało ale nie powalają właściwie niczym niezwykłym. Szukam dalej. Wciąż nic, albo ceny takie, że nie mogę sobie na drobiazg pozwolić. To niewiarygodne, kochani! wróciłam do domu z niczym. No nic!!! Nie kupiłam do domu nic szczególnego i tak sobie myślę, że nie ma to jak zajrzeć do ulubionej kwiaciarni. Tam zawsze coś wybiorę, oj nie ma siły. Tak się zastanawiam czy faktycznie wiele z dekor-rzeczy jest po prostu nieciekawa, czy nie pasuje do mojego domu, czy też szukam już coraz bardziej wybiórczo. Intrygują mnie rzeczy zrobione samodzielnie, albo zrobione przez ludzi z prawdziwą pasją tworzenia, znalezione na targach rzeczy, których nikt już nie chce, w komisach i stoiskach ze starociami.
Po naszej miastowej wyprawie powrót do domku i ruszyliśmy w nasze codzienne sprawy i sprawki:) Ogród, coś na obiad, zamykanie ogrodu w słoikach:)  Popatrzcie sami:


 A propos ludzi z pasją. Urzekają mnie i zachwycają. Uwielbiam wśród nich przebywać, jestem typowym stworzonkiem stadnym. Bez kontaktu, rozmów, spędzania czasu z nimi usycham jakoś. Inspirują mnie nieraz do granic możliwości. Napotkane osoby sprawiają, że chce się działać, planować, robić coś wspólnie. Wciąż spotykam takich na swojej drodze. Pomyślcie tylko jak wielką kopalnią myśli, pomysłów, doświadczeń, przeżytych zdarzeń są ludzie, których co dzień spotykacie, ile mają w sobie energii, ile przemyśleń, ile mogą dać światu, jeśli tylko chcą. Jasne, że nie każdy ma w sobie ten pozytywny czynnik, są i tacy co tylko SĄ i to według nich wystarczy, ale to jednostki, a my nie musimy wśród nich przebywać. Warto za to otaczać się tymi, którzy mają chęć do cieszenia się życiem, dają z siebie ile wlezie, mają pasje i zarażają nimi innych. To się naprawdę udziela ze zdwojoną siłą.  Jedni malują, fotografują, piszą, inni gotują, układają kwiaty, latają na motolotniach, czytają, ‘ogrodują’, tworzą rękodzieło, muzykę, kosmetyki, przędzą, rzeźbią, lepią piece i…wszystko inne, czego nie sposób nawet wymienić. No to jest power!!! Tak ma być. Ja za to ludzi uwielbiam, za tą właśnie chęć. I wyobraźcie sobie, że Ci ludzie, wszyscy, czasem się ze sobą spotykają. Z tego musi powstawać coś dobrego. Mnóstwo jest obecnie wszelkiego rodzaju warsztatów, szkoleń, gdzie jedni uczą się od drugich. Idea, moim zdaniem, doskonała, wystarczy chcieć z tego skorzystać. Ja zawsze jestem łasa na takie nowinki:) No i można stworzyć coś, czego z pewnością nie znajdzie się w sklepikach i marketach, nawet najlepszych. Po takim tworzeniu na pewno nie wraca się do domu z niczym, jak ja dzisiaj. Przypominam Wam, że wciąż jest możliwość wzięcia udziału w warsztatach filcowania. Z tego co wiem prowadząca ma już w zanadrzu kolejną ciekawostkę do zaproponowania, ale o tym w swoim czasie. W ogóle sama ona zajmuje się wieloma formami rękodzieła. Więcej o mistrzyni filcowania dowiecie się zaglądając TUTAJ
Często przeglądam różniste blogi, szukam w nich nowinek, dobrego klimatu i pozytywnej energii, szukam takiego ‘motorka’ do tego, żeby samej spróbować wielu rzeczy. Marzą mi się warsztaty gotowania z ludźmi z innych krajów, wymiana kulturowo-garnkowa, to jest super. Miałam kiedyś okazję gościć u siebie studentów z Singapuru i Chin. Przyjechali w ramach projektu ‘Enter Your Future’. Zaprzyjaźniliśmy się i takie gotowanie zorganizowaliśmy u mnie w domu. Jejkuś, ale frajda!!! Niesamowita przygoda, wymiana myśli, smaków i zapachów. I tak np. dowiedziałam się, jak przygotować skrzydełka w Coli, jak właściwie powinno się gotować ryż (woreczki są nie do pomyślenia!) i że jeść powinno się dluuugggooo bo to istotne, że ważne jest kim się siedzi przy stole i że każde takie spotkanie to uczta. 




To był cudowny czas, tak chciałabym takie coś powtórzyć, zorganizować, może się za to wezmę:) W Niemczech studenci spotykają się regularnie np. raz w tygodniu, gotują wspólnie, jedzą, zwykle potem ruszają w miasto na klubowe zwiedzanie miasta.   
Ech to tyle bo się rozmarzyłam o wspólnym gotowaniu z całym światem:)
Albo szycie…też szał, och nie zaczynam nawet…może w następnym poście.
Kończę tymczasem. Z najnowszych wieści jeszcze dodam tylko ze mój kochany chłoptaś Piotrulek posiada obecnie na stanie 3 zęby na dole, z czego wszystkie one wyglądają jak jedynki…jest bosko!!!

  




 
Kochani moi, udanego weekendu ugotujcie coś wspólnie z najbliższymi, albo idźcie z psem na spacer, zagląda słońce i zaczyna być pięknie. Może odkryjecie w sobie jakąś pasję, a potem będziecie siedzieć nad nią godzinami i nocami, co rusz parząc świeżą herbatę, aż w końcu w okno zajrzy świt…

Zylwijka


wtorek, 17 lipca 2012

DESZCZOWO I POST W PUNKTACH…



Kochani, leje. No leje non-stop, siedzimy z Piotrulkiem w domu, prace ogrodowe nie idą swoim naturalnym tempem. Wszystko leniwe i jakoś tak smętnie zaczyna się dziać. Na szczęście energii mi nie brak. Zawsze mam w zapasie jakieś plany na małe co nieco. Mam tyle pomysłów, że nie wiem już sama za co się zabrać, co najpierw zrobić, co Wam najpierw pokazać. Jakieś szaleństwo działania mnie ogarnęło i siedzi:) Mam już tyle przygotowanych zdjęć i myśli do napisania, że aż czasem nie wiem jak to ogarnąć w zgrabny sposób. Docierają do mnie sygnały od Was, że chętnie tutaj zaglądacie, co mnie cieszy przeeeooggrroomnnniiiaaśściee!!! Ach, aż się chce coś robić, cudowne uczucie! Dziękuję Wam za komentarze, wiadomości i opinie. No i że pieczecie ciasta…
Rozpoczynam zwykle kilka zadań na raz. Wiem, że to może chaotyczne, i potem właśnie nie wiadomo czym się najpierw zająć, ale ja kocham to uczucie, tą świadomość, że ciągle mam coś do zrobienia. W zależności od nastroju kończę któreś z nich. I tak mam np. leżak do pomalowania – odnawiam mój ukochany leżaczek, ale pada wciąż więc farby i pędzle oraz papier do przecierki czekają. Tworzę galerię naszego Piotrusia i też wciąż nie mogę się zdecydować, jakie zdjęcia wybrać (ograniczona liczba ramek – nieograniczona liczba zdjęć:). Robię przetwory różniste, myślę o szyciu, filcowaniu, kwiatach, decoupage’u, robię zdjęcia, piekę chleb i buły, organizuję swoją kuchnię, żeby była wygodniejsza w użytkowaniu, dekoruję, wycinam, naklejam… No ciągle coś, sami widzicie:) Ja ciągle czegoś szukam…A i jeszcze w międzyczasie puszczamy z synusiem bańki mydlane. Ile jest łapania!!! Ale wszystko, po skończeniu pokażę i ta myśl mnie napędza.
Moi drodzy blogowi zaglądacie, miało być w punktach, niech więc jest. Na początek kulinarnie:
1)     Zachęcam do podjadania zielonego ile się da. Proponuję pastę z brokułów i sałatkę z…sałaty. 

Sałatka:
  •  sałata, koper, szczypior, jajko, rzodkiewka - posiekać, posolić, popieprzyć i zajadać, póki świeże. Proste, prawda?

Pasta:
  • Ugotuj brokuł tak, aby łatwo było rozgnieść go widelcem, dodaj ser feta w zależności od upodobań, można dodać gotowane i posiekane jajko. Nie solić, ser jest wystarczająco słony:) Mniam...

2)     Wczoraj upiekłam pierwszy w moim życiu chleb. Jakoś ciężko było mi się zabrać – towarzyszyła mi bowiem ciągła myśl, że to baaarrrdddzzzooo dużo pracy i czasu potrzeba, ale się myliłam. A zaznaczam, że nie mam maszyny do wypieku, wszystko ręcznie:) Przepis prosty, składniki niezbyt wyszukane, za to smak niebiański… Zobaczcie, jak chlebek wygląda i do dzieła! Przepis poniżej:)

UWAGA: Przepis nie podaje ilości wody, jaką należy dodać do ciasta. 
Użyjcie ok. 1 szklanki mocno ciepłej, wlewajcie powoli, tyle żeby ciasto odchodziło od ręki.





3)     Nadszedł czas na przetwory. Ruszyliście już? U nas mega-słoikowanie, oczywiście siedzę twardo w dżemach, zajadamy je potem zimą, a podane z herbatą i biszkoptami, gdy za oknem listopadowe obrazy, smakują wyśmienicie. Odrobina lata na talerzu. Warto teraz powalczyć ze słoikowymi nakrętkami, które czasem dziwnie przeskakują…:)




4)     Staram się jak mogę zorganizować sobie kuchnię tak, aby łatwo się w niej funkcjonowało. Tak się jakoś składa, że bywam strasznym roztrzepańcem, muszę zatem włożyć wiele pracy w to, aby pamiętać o odkładaniu rzeczy na swoje miejsce (oj, jak ja czasem szukam różnych rzeczy…). Łatwiej potem uniknąć wielkiego sprzątania. Zatem zaznaczam różne miejsca, oklejam je, a pomysł zaczerpnęłam od Joasi, która takie oto kuchenne pomocniki zamieściła TUTAJ. Wystarczy pobrać, wydrukować na naklejkowym papierze i sssiiiiuuuu…można oklejać cały dom:). A i łatwiej coś znaleźć więc jeśli jest w Was coś „z chaosu” proponuję zastosować nalepeczki.




Och, kończę już z tymi punktami, jakoś wszystko udało mi się skleić w jeden post. Wieczór zbliża się wielkimi krokami, nastaje cisza, świat się powoli uspokaja. To piękna pora dnia, czas na zebranie myśli, plany na jutro, herbatę z bliskimi (i tartę jeśli jeszcze został kawałeczek). Kiedyś zespól Turbo śpiewał tak:

Późno już, otwiera się noc,
Sen podchodzi do drzwi,
na palcach, jak kot (…)
Jaki był ten dzień,
Co darował, co wziął?
Czy mnie wyniósł pod niebo,
Czy zrzucił na dno?
Jaki był ten dzień,
Czy coś zmienił, czy nie?
Czy był tylko nadzieją
Na dobre czy złe?

Dobrego wieczoru moi blogowi zaglądacze i spokojnej nocy, niech każdy dzień wynosi nas pod niebo…

Papatki,

Zylwijka

piątek, 13 lipca 2012

GALERIA W KUCHNI




Kuchnia jest miejscem wyjątkowym w całym domu. Tam bowiem kręci się całe życie rodzinne. Tutaj się planuje, plotkuje, omawia, dyskutuje, twardo obstaje przy swojej racji. To tu zaprasza się do stołu znajomych i przyjaciół, tutaj się dla nich gotuje zaprasza do wspólnego kucharzenia. Kuchnia to takie serce domu. Wszystko działa jak w zegarku. Dobra kuchnia to taka, gdzie pachnie obiadem i ciastem, gdzie wszystkie „pomocniki” do gotowania mają swoje zacne miejsce, tutaj pracują wszystkie zmysły. Dobra kuchnia porusza smak, nos, oko i ręce, które z całych sił przygotowują małe i większe uczty. Często panuje tu niemałe zamieszanie ale i skupienie, słychać szelest przewracanych kart ksiąg kucharskich lub starych zeszytów odziedziczonych po mamie czy babci. Ja taki mam. Uwielbiam to. Kocham wyszukiwać ciekawe pomysły, sprawdzać przepisy i receptury, kupować książki o gotowaniu, oglądać zdjęcia potraw, szperać po blogach kulinarnych (Polecam świetny blog dla poszukiwaczy nowych smaków TUTAJ) i wreszcie próbować produkt końcowy. Któż tego nie lubi… Mam taki zeszyt, w którym notuję co się udało, co warto zmienić, co smakuje wyśmienicie. Cały zabazgrany i kolorowy od zakreślaczy:)
  


Dla mnie kuchnia to nie tylko smak, ja lubię również otaczać się kolorami. Moja kuchnia pełna jest kolorów. Uwielbiam kolorowe dodatki, a na ścianach mam obrazy owoców i warzyw w soczystych barwach zieleni i czerwieni. Taki wystrój to energia na cały dzień, chce się działać. Dzisiaj chciałam podsunąć Wam pomysł jak w prosty sposób stworzyć własną galerię kolorów, smaków i…przepisów.





Do utworzenia galerii warto wykorzystać zdjęcia z czasopism kulinarnych. W takich gazetach i magazynach są przepiękne fotografie, doskonale wyostrzone barwy i ciekawe kompozycje. Każdy z Was znajdzie coś, co pasuje do Waszej kuchni, jestem tego pewna. Moja galeria to zbiór zdjęć pochodzących ze starego kalendarza wydanego jako dodatek do czasopisma Weranda Country na rok 2010. Zawsze wiedziałam, że prędzej czy później zrobię z nich taką wystawkę. No i dodatkowo mają na dole przepis:) A że w kuchni miałam jeszcze kawałek pustej ściany to…już pusta nie jest. W razie braku pomysłu na obiad czy deser, zerkam tylko i już się robi…Zatem, kochani, zachęcam Was do poszukiwań ciekawych foto-dań, można założyć teczkę, a jak się opatrzą, wstawić w ramki nowe zdjęcia. Koszt takiej galeryjki to właściwie cena ramek, można wykorzystać stare, zapomniane ramki, odnowić je trochę i już jest oryginalny, totalnie Wasz, niepowtarzalny wystrój. U nas całość prezentuje się tak:





A skoro słowo dziś o smakach i kucharzeniu, na weekend proponuję tartę z malinami i galaretką. 





Oto jak ją przyrządzić:

  • pól kostki masła;
  • 1.5 szklanki mąki;
  • 1 jajko;
  • paczka cukru waniliowego;
  • 2 łyżki cukru

Wszystko razem wyrobić ręką, wyłożyć ciastem formę do tarty, wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 st. Piec aż ciasto się lekko zrumieni. Po upieczeniu zostawić do ostygnięcia. Nakładać zamrożone lub świeże maliny. Rozrobić galaretkę w połowie ilości wody podanej na opakowaniu. Gdy galaretka zacznie tężeć, zalać nią maliny. Wstawić ciasto do lodówki do całkowitego ścięcia galaretki. 
Potem zajadać się do ostatniego okruszka…

Pozdrawiam ciepło, choć na dworze 12 st. Brrrr…
Zylwijka


wtorek, 10 lipca 2012

KTO JEST EKO?

            
         Dzisiaj wielu z nas twierdzi, że są, no albo przynajmniej chcą być „eko”. Często się nad tym zastanawiam co to właściwie znaczy i czy to w ogóle możliwe. Jemy sałatki z produktów pochodzących z eko-upraw, gotujemy sami, bo jak to tak jeść na mieście, karmimy piersią, pierzemy w orzechach, a zamiast podpasek używamy kieliszka menstruacyjnego. O broń Boże, się wyłamać z tego schematu, obrać inny kierunek!!! Jasne, nie mam nic przeciwko pomaganiu naturze, wręcz twierdzę, że to nasz obowiązek dbać o środowisko jak tylko się da. Uważam jednak, że pewnych procesów nie da się już zawrócić. Mamy proszki do prania, nawozy, ładowarki do telefonów i dezodoranty w spray’u. Mamy lodówki z różnymi płynami, zmywarki, barwiony papier toaletowy i modyfikowaną genetycznie żywność. Ja też wielu tym wynalazkom mówię „Nie” i ich nie używam, ale nie chcę wracać do prania na tarce, wychodka za domem i gotowania pieluch tetrowych w ilościach niemożliwych do ogarnięcia nawet wzrokiem. Nie wydaje mi się, że będzie dobrze jeśli zaczniemy masowo orać końmi bo spaliny z maszyn szkodzą, gotować na ognisku, żeby zmniejszyć ilości zużywanego gazu i czytać poezję przy lampie naftowej, bo prąd niszczy ziemię. Oczywiście, jestem za tym, że należy wszystko to szanować i stosować z umiarem, w miarę możliwości wspierać działania pro-eko, budować energooszczędne urządzenia. Uważam, że najlepiej zacząć od własnego gospodarstwa domowego i drobnymi ruchami i metodą małych kroczków pomagać światu w dźwiganiu naszego własnego postępu. Budować przydomowe oczyszczalnie ścieków, drobne środki czystości i detergenty, w miarę swoich możliwości, zastępować sodą czy octem, segregować śmieci i wykorzystywać pozostałości organiczne do tworzenia kompostu, ale nie wolno niczego robić na silę, tylko dlatego, że tak głoszą media. Niech to, że pomagamy światu będzie dla nas przyjemnością, a nie uciążliwym obowiązkiem, którego idei i tak nie rozumiemy. Pewnie, że trzeba wyłączyć ładowarkę do telefonu, kiedy niepotrzebnie siedzi w kontakcie, podlewać deszczówką jeśli ją mamy i nosić dziecko w chuście jeśli nam to odpowiada, ale świat się nie zawali, gdy będziemy stosować pieluchy jednorazowe, a na twarz nakładać krem wprost z chemicznego laboratorium zamiast z łąki (chociaż bardzo lubię naturalne kosmetyki). Wydaje mi się, że za daleko zabrnęła ludzka myśl, żeby dało się teraz wrócić do totalnie czystego i bezchemicznego świata, choćbyśmy nie wiadomo jak chcieli. Nawet jeśli we własnych przydomowych ogródkach uprawiamy marcheweczkę na naturalnych nawozach to i tak nie wiadomo skąd pochodziło ziarenko, a nawóz naturalny od zwierząt, które nie wiadomo jakie pasze i z czego jadły. No tak, kochani, tak jest.
            Ja sama bardzo się staram jakoś pomagać naturze i przede wszystkim myśleć o tym, co robię i jakie to ma znaczenie dla środowiska, ale nie rwę włosów z głowy dlatego, że mam w domu jeszcze żarówki „starego typu” i że wyrzucam codziennie do kosza kilka zużytych pieluszek. Nie wydaje mi się, że pójdę do ekologicznego piekła dlatego, że używamy papieru toaletowego zamiast wykorzystać stare gazety… Za to wielką frajdę sprawia mi myśl, że oddawanie plastikowych butelek do odpowiedniego punktu weszło nam w nawyk, że wrzucam zużyte baterie do oznaczonych pojemników i staram się kupować jajka oznaczone numerem 1. Ale to sprawia mi przyjemność i to jest chyba istota tego wszystkiego. Nie chcę silić się na coś w byciu eko, czemu trudno będzie mi podołać. To byłoby nienaturalne, a o naturalność przecież nam chodzi.
Nie uważam też, że dzisiaj koniecznie należy być eko-mamą Nie jestem zdania, że kobiety, które decydują się karmić swoje dzieciątka butelką zamiast piersią są gorsze i leniwe. Owszem, obserwuje stronę eko-mamy Reni Jusis, ale w wielu zaproponowanych przez nią rozwiązaniach po prostu się nie widzę. Jestem za to entuzjastą pomysłów na eko-zabawy na świeżym powietrzu, czytania bajek dziecku i z dzieckiem i wykorzystywania wielu zbędnych przedmiotów do tworzenia zabawek. Ale nie uważam, że ubranka dla mojego dziecka wszystkie - jak jedno - muszą być ze 100% bawełny.
Zatem, kończąc już kochani, wszystko z rozsądkiem i umiarem, taki wniosek nasuwa się sam. Wielkie dziś tu poczyniłam „wywody”, ale zastanówcie się sami, ile w Was jest czynnika „eko”, ile z niego jest z chęci i z serca, a ile z próżności, aby móc powiedzieć przed znajomymi, że żyję zgodnie z eko’nurtem.
Na koniec miły akcent smakowy. Proponuję na upalne dni orzeźwiający napój arbuzowy.




 Jak go zrobić?

Kawałki arbuza ( najlepiej z najsłodszej jego części), liście melisy i mięty zmiksuj. 
Dodaj wodę mineralną gazowaną i wymieszaj. 
Podawaj z kostkami lodu w wysokich szklankach.
Pycha!!!!!!!!
                                                                                      
Pozdrawiam Was gorąco (wręcz upalnie!)
Do następnego „zczytania”
Zylwijka

poniedziałek, 9 lipca 2012

WARSZTATY FILCOWANIA:)

Gorący news: warsztaty filcowania na mokro i sucho dla początkujących i nie tylko:):):) Wszyscy chętni znajdą bliższe informacje TUTAJ. Sama gorąco zachęcam, też się wybieram. Już nie mogę się doczekać, jupi, jupi!!!
Dziś pogoda piękna, a wczorajszy wieczór obszedł się bez burzy i zakończył kolorowym niebem.
Czego chcieć więcej?
Wasza Zylwijka


niedziela, 8 lipca 2012

BURZOWO...aaaa!!!!!!

Czy u Was też jest tak mega BURZOWO czy tylko u nas i to centralnie nad naszym domem? W ciągu dnia cudownie, słońce, wiatr a wieczorem się czort uwziął wali jak zwariowane. Wariuję również ja. Mam taki lęk przed burzą, że zaczynam chodzić w te i we wte, boli mnie brzuch i mam wrażenie, że zaraz rypsnie w nasz domek...ech okropne uczucie. Możesz mi mówić, że w domu jest najbezpieczniej (no i w samochodzie jeszcze) ale to do mnie nie dociera. Wyłączam dosłownie wszystko!!! a najbardziej moje rozumne myślenie:)  W ciągu dnia spokojnie "ogrodujemy" i jest tak:




Po południu zwykle czar pryska i słychać z oddali ciężkie brzmienia. Zaczynam szaleć, zdjęć burzy nie robię bo wolę nie patrzeć więc nie pokażę jak to u nas wygląda (może sąsiedzi sfotografują? Pozdrawiam numer 4 i 4A), potem jest rąbańsko przez kilka dobrych chwil i na szczęście po czasie na niebo nad naszym ogrodem znów wracają szlachetne kolory i to jest właśnie przepiękny widok, dusza się stabilizuje i tak, jak po nocy przychodzi dzień, tak po burzy...spokój. 


 

 Pozdrawiam Was ciepło, życzę mało burz, a najlepiej wcale:) Jest piękne popołudnie,moje oczy spogladają już w chmury czy tam się aby przypadkiem nic nie szykuje...Póki co wygląda dobrze. Oby tak zostało, ale kto wie, z naturą nie wygrasz bracie:):)
Ściskam i do następnego "spostowania"
Zylwijka
     

środa, 4 lipca 2012

MIEĆ W SOBIE LIZBONĘ...


            

            Można mieszkać wszędzie, w każdym zakątku świata. Często jest tak, że ciągnie nas tam, gdzie myślimy, że jest lepiej, cieplej, taniej, widoki są ciekawsze i rozrywek więcej, a perspektywy inne. Ci, co z natury nie mogą usiedzieć w miejscu zwykle pakują swoje dotychczasowe życie i jadą w świat. Inni się wahają - może ze strachu nie chcą zmieniać swojego „położenia”, może za dużo jest do stracenia, żeby postawić wszystko na jedna kartę. Inni może uciekają przed czymś i czują, że tam gdzieś znajdą spokój... Ja zawsze chciałam mieszkać w wielkim mieście, uwielbiałam miasto nocą, zapach powietrza po deszczu, rzekę mijających mnie ludzi i szum pierwszego kursu tramwaju o 5tej rano. Dodatkowo, świadomość bliskości teatrów, kin i galerii napawała radością, że przecież zawsze mogę z nich skorzystać, wystarczy popołudniu wsiąść w komunikację miejską i już było się bliżej kultury. Ale jakoś nie wsiadałam – ze zmęczenia, z braku czasu, z powodu...zawsze był jakiś powód. I to, co było na wyciągnięcie ręki nie było już tak atrakcyjne, jak wtedy, gdy za tym tęskniłam.


 Gdy zjeżdżałam do domu, do małego miasteczka, chciałam spowrotem i tak w kółko. Zawsze chciałam być w innym miejscu, niż akurat się znajdowałam... Myślałam jak dobrze byłoby mieszkać w Paryżu, czytać przy kawiarnianym stoliczku poranną prasę, albo w Rzymie, gdzie zawsze ciepło i słonecznie, albo w Lizbonie i nauczyć się wreszcie hiszpańskiego. Wszędzie było, miałam wrażenie, lepiej niż tu.

            Zmieniło się, gdy zamieszkaliśmy na wsi. Tu, gdzie niby nuda i nic się nie dzieje.
O kochani!!! gdybyście wiedzieli ile się może dziać w takim miejscu... Ile można nauczyć się od natury i jak poznać siebie, jak można cieszyć się ze zwykłych rzeczy, a proste czynności okazać się czymś niezwykłym, jak tutaj powietrze pachnie po deszczu, jak cudowny jest śpiew ptaków o świcie i jak smakuje obiad na tarasie czy w ogrodzie. Wtedy człowiek czuje, że nigdzie nie jest tak, jak tu. I gwarantuję Wam, że każdy może tak się czuć w miejscu, w którym akurat jest, czy to czwarte piętro bloku, domek na działce, czy  centrum wielkiego miasta. Każdy ma swoją własną Lizbonę.
Ale najpierw w sobie.

            Pozdrawiam Was słonecznie, a na ten tydzień polecam coś do poczytania i rozmyślania, dla najmłodszych -  do posłuchania. Nasze ostatnie zdobycze...


     

niedziela, 1 lipca 2012

KOSZYKOWO…




            Uwielbiam kosze – różniste, z wikliny, trawy, ratanowe i słomkowe. Wszystkie mają w sobie niezwykle ciepło, zamknięte słońce, zapach lata i wakacji. A dodatkowo są niezwykle użyteczne. Dają we wnętrzach poczucie przytulności i pięknie się komponują we wszelkich stylach, wystarczy dobrać odpowiedni wzór kosza. Po kosze zwykle wybieram się do komisu z używanymi starociami lub do zaprzyjaźnionej kwiaciarni. Czasem nie mają rączki, ucha, a pojedyncze szpice wiklinowe wystają i sterczą ze starości. Takie też kupuję i odnawiam. Za parę groszy i trochę swojej pracy, niezwykle przyjemnej, mam niepowtarzalne koszyki na drobne i wielkie rzeczy do przechowywania.




 W koszach trzymam rzeczy wielkie i drobniutkie, od kolorowych nici i szpulek, biżuterii, owoców w kuchni, kosmetyków i gazet, po kwiaty w domu i na tarasie. W koszyczku podaję pieczywo do śniadania. Zwykle „traktuję” je białą farbą, pobielone wyglądają pięknie. 






Polecam Wam, Kochani, takie zabiegi, wizyty na pchlich targach, przejrzenie Waszych zapewne przebogatych strychów i piwniczek, a z pewnością znajdziecie jakiś stary, osamotniony, stojący gdzieś w kącie kosz, który czeka na swoje drugie życie… Zatem pędzle w dłoń i do dzieła, koszykarze! Czekanie na prawdziwe lato i słońce można umilić sobie przeróbką koszy. 
Pozdrawiam ciepluchno,
Wasza Zylwijka - koszykarka. Na koniec jeszcze akcent sezonowy, mniam, mniam...