środa, 29 czerwca 2016

Ostatni TYDZIEŃ...

Ostatni tydzień to prawdziwa Wielka Pardubicka, dosłownie. Zaczęłam od poniedziałku od zakończenia klasyfikacji w pracy - konferencja, nasiadówka - zwał jak zwał - wysiedzieć trzeba. Wtorek - mój od dawna planowany wyjazd do Sulisławia, ale o wtorku będzie później. Środa - Pitek miał zakończenie zajęć z angielskiego, wiadomo kwiatki, uzgadnianie grupy na przyszły rok i całe to dogranie wszystkiego już na kolejny wrzesień. Czwartek - druga konferencja (no tak wyszło w tym roku) a do tego popołudniowy komers klas trzecich - poszłam z przyjemnością. Piątek - upragnione, naprawdę wyczekane zakończenie roku szkolnego i wakacje:):):) Weekend też niczego sobie, w fajowym towarzystwie, kupą śmiechu, grilowanej kiełbaski i spalonych ziemniaków z ogniska. Za to było w naszym domu gwarno, wesoło i z rozmowami do późnego wieczora. Bosko!

I co teraz?

Za to teraz jest pełen luz, naprawdę oddycham pełną piersią i doprowadzam dom do porządku. Zawsze w pierwszych dwóch tygodniach jestem jeszcze w pędzie zawodowym. Wszystko robię w biegu, planuję, biegnę cały czas. Po tym czasie przyjdzie lekki opad sił...takie nicnierobienie - też fajowe uczucie, będę się plątać trochę, coś tam popchnę ale niezbyt jakoś nachalnie. Niezbyt. Ostatni okres, jakieś 3 tygodnie do końca wpadnę znowu w wir obowiązków. I tak jest rok w rok. Ale to totalnie mój czas, nadrabiam wtedy książkowe zaległości, coś tam poszaleję w domu, wpadam w kuchnię z większa chęcią i pomysłami. To jest mój czas.


Wpadam w ogród. Ciągle coś skubię, przyglądam się, coś bym pozmieniała, dosadziła i tak ciągle. Odpoczywam tam jak nigdzie indziej, choć narobię się tam przecież jak wariatka. Ale za to ptak mi zaśpiewa nad uchem, wiem, ze jestem w domu. Już wieczory inaczej pachną, lipami, jaśminem i wakacjami u babci. Ech - lubię. Już się zaczyna wieczorne posiadywanie na tarasie lub przed domem, chrabąszcze latają jak zwariowane, sąsiedzi się kręcą - jest fajowo. Pamiętam wakacje u babci, ledwo wieczorem można było ściągnąć mnie do domu, ciągle mi było mało towarzystwa, zabaw, zapachu kwitnących lip. I się jakoś do tego tęskni... Też tak macie?

O co chodzi z wtorkiem?




Poprzedni wtorek był Międzynarodowym Dniem Jogi. A że lubię ten rodzaj aktywności wybraliśmy się wszyscy do pobliskiego Sulisławia na obchody tego dnia. FAJOWO!!! W otoczeniu cudownego pałacu mnóstwo ludzi, ciekawe konferencje i warsztaty - naprawdę warto jeśli ktoś się interesuje tematem. Ja jestem w tym świecie totalnym nowicjuszem - za to niektórzy już się solidnie wyginają:) I jeszcze mądrze gadają:) więc warto posłuchać.

 


Prawda, że kolorowo? Na dodatek pyszna hinduska kuchnia (ja tam akurat lubię takie smaki), piękny teren dookoła i fantastyczni ludzie z fajną energią. Gdzieś w czasopiśmie związanym w tym tematem natknęłam się na ogłoszenie o tym festiwalu (bo to tak naprawdę solidny dwutygodniowy festiwal z konferencjami o holistycznym podejściu do leczenia, technikach oddychania i ćwiczeniami różnych technik jogi). Sprawdziłam na googlach i się okazało, że to miejsce jest właściwie w pobliżu. Tadaamm - i tak się stało, że się tam znalazłam. A no tak - fakt, że ukochany dzielnie mi tam towarzyszył, zawiózł, przywiózł i wege-obiad dzielnie zjadł:):):) Nio wdzięczna jestem jak diabli:)



Juhu!!! Taki to tydzień poprzedni miałam:) A jak u Was? Obiecuję częściej się odzywać. Udanych wakacji dla wszystkich obecnie leniuchujących i dla tych, co na urlop oczekują dzielnie jeszcze na swoich stanowiskach. Ahoj, pozdrawiam ciepło i do następnego.
Wasza Zylwijka

Ps. Od poniedziałku wiemy, że nie będzie gimnazjów...ale o tym może następnym razem. Gdybym dodała od siebie co nieco na ten temat w tym poście, nie byłby on już tak kolorowy, jak te cudowne maty na powyższych zdjęciach.