niedziela, 10 czerwca 2018

Zwykłe, proste, trudne…


To najprostsze życie bywa jednak najtrudniejsze. Takie życie zwykłe – dom, praca, dziecko, zakupy, ogród, rachunki…no normalne takie, a czasem trudno żeby to wszystko jakoś spiąć, pchać do przodu. Często to u siebie obserwuję. Te najzwyklejsze codzienne czynności wymagają ode mnie najwięcej…czasu, siły, starań, emocji, pracy.  Żeby dom był zadbany, żeby obiad, w lodówce coś, żeby się komornikom przez opóźnione rachunki nie narazić i żeby dziecko było czyste i uśmiechnięte. A to przecież sprawy z kategorii „każdy je robi’. I żeby ten czas trochę mieć dla moich chłopaków, dla siebie uszczknąć też chwilę czy dwie. A tak to wszystko jakoś nieraz nie idzie, kosztuje dużo. Nie jest trudna rezerwacja biletu lotniczego na wyspy najcieplejsze, ale naprawdę rzetelne, porządne wykonywanie swojej pracy zawodowej już tak. Nie trudno piękne zdjęcie swoje do sieci wstawić, ale już ogarnięcie tego, co się na kadr nie załapało już tak. Żaden problem przeczytać cały internet o macierzyństwie i wychowaniu, ale sprostanie pyskującemu nastolatkowi to już wyzwanie.  Przejrzeć zdjęcia wnętrz z stylu Hampton czy Glamour nie jest trudne, ale utrzymanie  porządku w domu przy dzieciach wymaga poświęcenia. A przecież z tego głównie się życie składa. Z tych prostych czynności z dnia na dzień. Często odwiedzam blogi przeróżne i tam czasem taki błysk wszędzie, ciasto, zabawa z dziećmi przez pół doby, makijaż w pełni, planowanie domowego budżetu wraz z rozliczaniem comiesięcznym  i oszczędzaniem, do tego jeszcze każdy dzisiaj „koordynuje projekty” (zamiast „robi coś”, czy „pracuje” po prostu) i to wszystko takie jest idealne. A jak się tak kadr w telefonie lekko przez szturchnięcie przesunie w czasie zdjęcia to się okazuje, że już tak idealnie nie jest. Że pod ten kadr tylko wysprzątane, po tym cieście mikser nieumyty, klocki dziecko po podłodze rozrzuciło, kompot się wylał, a te skrzętne rozliczenia wydatków by oszczędzić dawno wzięły w łeb bo potrzeba jednak konsekwencji…Już nie perfect.





Kiedyś przeczytałam fajny wpis blogowy u pewnej fotografki. Napisała o autentyczności w sieci i jakoś często mi się jej słowa po głowie kołaczą. Że wszystko można sobie upiększyć, za pomocą oprogramowań pokazać siebie jak się chce. Można świat podkręcić. Jak my siebie pokazujemy, jak postrzegamy, że wszystko takie wyniuniane …no mucha nie siada. A ja tak nie chcę. I jak tak spojrzeć na to z boku to jeśli dzisiaj życie tu i teraz i życie w sieci to ta sama rzeczywistość to…pół życia to ściema. Naprawdę tęsknimy nie do sushi, ale do prostego obiadu z jajkiem sadzonym i kefirem. Nie do pięknych marmurowych blatów na kuchennej wyspie, ale do zwykłego spotkania w małej blokowej kuchni wieczorem, gdzie każdy siada na ryćkach* i opowiada dzień. Nie do mebli Chesterfield ale do wygodnej kanapy, może poplamionej sokiem czy czekoladą, na którą wciśnie się cała rodzina z dziećmi i obejrzy wspólnie kino familijne. Nie do zorganizowanego w terminarzem dnia, ale do czasu spędzonego razem na prozaicznych czynnościach. Nie chcę przyjęć w pałacach, ale chętnie zapraszam znajomych do domu i podaję im kawę i ciasto moje nieidealne. Prostego życia mi się chce.



Mam kilka ulubionych blogerek. Jedna z nich pisze książki, ma własne wydawnictwo, robi filmy, blogosfera ją już zna a świat literacki się przed nią mocno otwiera, i wiecie, że ona za chwilę będzie hodować kury??? Jak mi się to podoba! Takie wypięcie się na ten sztuczny obrazek, że Pani-Pisarka-Wydawniczka z binoklem na oku i paznokciem zawsze nienagannym. Ona będzie za chwilę późnym popołudniem zbierać z dziećmi jajka i sypać ziarno. Dla mnie bomba! Inna jeździ wozem z koniem po wsi i przejażdżki koleżankom organizuje, nalewkę robi, drożdżowca ukręci raz-dwa i kaczki jej się wykluwają non-stop, a kalosze są często główną częścią jej garderoby.  I szczęśliwi jacy! Żebyście mnie dobrze zrozumieli – mi nie chodzi o to, że teraz mamy wracać do dziejów prastarych i żyć jak żyły nasze babki i konie zaprzęgać, żeby osiągnąć szczęście. Idzie o to, że się gdzieś świat chyba zapędził, za bardzo się w nim kolorujemy…A proste życie jest na pewno trudniejsze od wstawiania zdjęć na instagrama, ale jest też dużo głębsze i lepsze, po prostu. Nie nadyma się i nie puszy. Jest pranie i obiad, siedzenie murem przy gorączkującym dziecku, są plamy na bluzce, i popsuty ziemniak we wiaderku w szafce pod zlewem. Jest koszenie trawy, kawa (zwykła z fusami, taka zalana tylko…niby po turecku) przed domem, rozbite kolano i solidna kłótnia z mężem…(Przemuś, no tak mi się akurat napisało, że z mężem). Jest czas na nic-nie-robienie na dywanie z dzieckiem i na grę w 5 Sekund, jest czas na dobrze zrobioną robotę przez osiem godzin w pracy. Jest łazienka do sprzątnięcia, i dziura w podłodze bo mały upuścił młotek. Jest życie zwykłe, proste. Trudne. Wybieram je.

Sylwia

*małe krzesełko na mega-krótkich nóżkach, przez co niskie jak cholera, a na dodatek zwykle jednak bez oparcia