To najprostsze życie bywa jednak najtrudniejsze. Takie życie
zwykłe – dom, praca, dziecko, zakupy, ogród, rachunki…no normalne takie, a
czasem trudno żeby to wszystko jakoś spiąć, pchać do przodu. Często to u siebie obserwuję. Te najzwyklejsze
codzienne czynności wymagają ode mnie najwięcej…czasu, siły, starań, emocji,
pracy. Żeby dom był zadbany, żeby obiad,
w lodówce coś, żeby się komornikom przez opóźnione rachunki nie narazić i żeby dziecko
było czyste i uśmiechnięte. A to przecież sprawy z kategorii „każdy je robi’. I
żeby ten czas trochę mieć dla moich chłopaków, dla siebie uszczknąć też chwilę
czy dwie. A tak to wszystko jakoś nieraz nie idzie, kosztuje dużo. Nie jest
trudna rezerwacja biletu lotniczego na wyspy najcieplejsze, ale naprawdę rzetelne,
porządne wykonywanie swojej pracy zawodowej już tak. Nie trudno piękne zdjęcie
swoje do sieci wstawić, ale już ogarnięcie tego, co się na kadr nie załapało
już tak. Żaden problem przeczytać cały internet o macierzyństwie i wychowaniu,
ale sprostanie pyskującemu nastolatkowi to już wyzwanie. Przejrzeć zdjęcia wnętrz z stylu Hampton czy
Glamour nie jest trudne, ale utrzymanie porządku w domu przy dzieciach wymaga poświęcenia.
A przecież z tego głównie się życie składa. Z tych prostych czynności z dnia na
dzień. Często odwiedzam blogi przeróżne i tam czasem taki błysk wszędzie,
ciasto, zabawa z dziećmi przez pół doby, makijaż w pełni, planowanie domowego
budżetu wraz z rozliczaniem comiesięcznym
i oszczędzaniem, do tego jeszcze każdy dzisiaj „koordynuje projekty” (zamiast
„robi coś”, czy „pracuje” po prostu) i to wszystko takie jest idealne. A jak
się tak kadr w telefonie lekko przez szturchnięcie przesunie w czasie zdjęcia
to się okazuje, że już tak idealnie nie jest. Że pod ten kadr tylko
wysprzątane, po tym cieście mikser nieumyty, klocki dziecko po podłodze
rozrzuciło, kompot się wylał, a te skrzętne rozliczenia wydatków by oszczędzić
dawno wzięły w łeb bo potrzeba jednak konsekwencji…Już nie perfect.
Kiedyś przeczytałam fajny wpis blogowy u pewnej fotografki.
Napisała o autentyczności w sieci i jakoś często mi się jej słowa po głowie
kołaczą. Że wszystko można sobie upiększyć, za pomocą oprogramowań pokazać siebie jak się chce. Można świat podkręcić. Jak my siebie pokazujemy, jak postrzegamy, że wszystko takie
wyniuniane …no mucha nie siada. A ja tak nie chcę. I jak tak spojrzeć na to z boku to jeśli
dzisiaj życie tu i teraz i życie w sieci to ta sama rzeczywistość to…pół życia
to ściema. Naprawdę tęsknimy nie do sushi, ale do prostego obiadu z jajkiem
sadzonym i kefirem. Nie do pięknych marmurowych blatów na kuchennej wyspie, ale
do zwykłego spotkania w małej blokowej kuchni wieczorem, gdzie każdy siada na
ryćkach* i opowiada dzień. Nie do mebli Chesterfield ale do wygodnej kanapy, może
poplamionej sokiem czy czekoladą, na którą wciśnie się cała rodzina z dziećmi i
obejrzy wspólnie kino familijne. Nie do zorganizowanego w terminarzem dnia, ale
do czasu spędzonego razem na prozaicznych czynnościach. Nie chcę przyjęć w
pałacach, ale chętnie zapraszam znajomych do domu i podaję im kawę i ciasto
moje nieidealne. Prostego życia mi się chce.
Mam kilka ulubionych blogerek. Jedna z nich pisze książki,
ma własne wydawnictwo, robi filmy, blogosfera ją już zna a świat literacki się przed
nią mocno otwiera, i wiecie, że ona za chwilę będzie hodować kury??? Jak mi się
to podoba! Takie wypięcie się na ten sztuczny obrazek, że Pani-Pisarka-Wydawniczka
z binoklem na oku i paznokciem zawsze nienagannym. Ona będzie za chwilę późnym
popołudniem zbierać z dziećmi jajka i sypać ziarno. Dla mnie bomba! Inna jeździ
wozem z koniem po wsi i przejażdżki koleżankom organizuje, nalewkę robi, drożdżowca
ukręci raz-dwa i kaczki jej się wykluwają non-stop, a kalosze są często główną
częścią jej garderoby. I szczęśliwi
jacy! Żebyście mnie dobrze zrozumieli – mi nie chodzi o to, że teraz mamy
wracać do dziejów prastarych i żyć jak żyły nasze babki i konie zaprzęgać, żeby
osiągnąć szczęście. Idzie o to, że się gdzieś świat chyba zapędził, za bardzo
się w nim kolorujemy…A proste życie jest na pewno trudniejsze od wstawiania zdjęć
na instagrama, ale jest też dużo głębsze i lepsze, po prostu. Nie nadyma się i
nie puszy. Jest pranie i obiad, siedzenie murem przy gorączkującym dziecku, są
plamy na bluzce, i popsuty ziemniak we wiaderku w szafce pod zlewem. Jest
koszenie trawy, kawa (zwykła z fusami, taka zalana tylko…niby po turecku) przed
domem, rozbite kolano i solidna kłótnia z mężem…(Przemuś, no tak mi się akurat
napisało, że z mężem). Jest czas na nic-nie-robienie na dywanie z dzieckiem i
na grę w 5 Sekund, jest czas na dobrze zrobioną robotę przez osiem godzin w
pracy. Jest łazienka do sprzątnięcia, i dziura w podłodze bo mały upuścił młotek.
Jest życie zwykłe, proste. Trudne. Wybieram je.
Sylwia
*małe krzesełko na mega-krótkich nóżkach, przez co niskie
jak cholera, a na dodatek zwykle jednak bez oparcia