Czasem wsiadam do samochodu i odpalam muzykę na cały hajc. Na cały. Zależy co tam jest w odtwarzaczu, ale daję sobie wtedy tak dźwiękowo popalić, że nie słyszę silnika. Wydaje się, że to auto od tej muzyki jedzie. Bywa, że mam takie natężenie wszystkiego, spraw wielu - lżejszych-cięższych, myśli, rozważań, pytań, że to zagłuszenie na te 10-15 minut wydaje się być jedynym rozsądnym ratunkiem. Jedynym. Inaczej bym chyba eksplodowała. A tak to chociaż przez chwilę dźwięki dają odpocząć całej reszcie. Teraz za to jest taka cisza, że własne myśli dopiero zdają się dochodzić do głosu. Mały P śpi spokojnie, a duży P pojechał na pasterkę. Myślałam, że usiądę i spiszę tylko, tymczasem ten tekst idzie ciężko... Właśnie głównie o te pytania mi jakoś chodzi - odpowiedzi znaleźć nie mogę. I pytam przecież to tu, to tam, radzę się, ale prostych dróg nie ma. Nie ma. Ten rok należy raczej do trudniejszych. Ale dzisiaj, może wraz z narodzeniem tego Świętego Dziecka przyjdzie jakieś nowe...coś. Coś może drgnie, przyniesie spokój. Wierzcie, że kto wrażliwszy to się tak czasem umęczy, udręczy sam ze sobą... Pytań ma za dużo, a odpowiedzi jak na lekarstwo, albo wcale nawet. Czasem lepiej być prostym człowiekiem.
W nadchodzącym nowym czasie chciałabym, żeby mi się zawsze chciało...żeby tak nie sparcieć jako człowiek, żebym zawsze chciała biec dalej. I szukać. Żeby tak nie spłycieć w tym wszystkim, i żeby zawsze wzruszała mnie krzywda innych, i żeby mnie niesprawiedliwość mierziła, a lenistwo swoje i innych wkurwiało, bo lepszego słowa nie znajdę...Żeby żyć pełną gębą, dostrzegać, że jestem w dobrym miejscu i z właściwymi ludźmi. I żebym tych mądrych spotykała, bo głupców to nie brakuje. Żeby moje serce zawsze waliło z odpowiednio brzmiącym tąpnieciem, żeby nie dać się, ale iść swoją ścieżką. Żeby się nie bać - inspirować i dać się zainspirować. Żeby tak prowadzić swoje dziecko, żeby był pracowity i pewny siebie, ale nie cwany. Żeby dostrzegać rozmaite zbiegi okoliczności, dobrze je rozszyfrowywać, i żeby mieć wokół siebie szczerych ludzi, nawet jeśli czasem starcie z nimi grozi solidną awanturą. I żeby mi się zawsze chciało drążyć sprawy do końca, żeby nie odpuszczać...Żeby dać się czasem poprowadzić.
Kolejna uroczysta kolacja wigilijna za nami. To naprawdę wielkie szczęście spędzać święta w domu, nakryć się swoją kołdrą, we własnym łóżku, z herbatą w ulubionym kubku. Ja zawsze w święta gdzieś upuszczę łezkę. Zawsze. Myślę o dzieciach w szpitalach i ich rodzicach, o tym jak szurają kapciami po korytarzach niepewni wyników badań, myślę o bliskich, którzy są daleko, a mimo to życzenia od nich w tym roku nie dotarły. Myślę o samotnych, chorych, opuszczonych, myślę o dzieciach w domach dziecka, myślę o duchownych, którzy dźwigają może jeszcze ciężary niełatwych spowiedzi, myślę o ludziach, którzy swoją postawą, pracowitością, sumiennością i oddaniem mnie zawstydzają. I myślę o tych, którym można już tylko zapalić świeczkę, ogarnąć ciepłym wspomnieniem. I cieszę się niezmiernie ze wspólnego czasu z moimi chłopakami - dwie niewyobrażalne miłości mojego życia. Jakie to szczęście móc kogoś tak kochać...
W ten cichy, magiczny wieczór przesyłam Wam wszystkim ciepłe pozdrowienia. Życzę zdrowia i miłości.
Wasza Sylwia.