poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Być w PODRÓŻY...

Kiedyś uczestniczyłam w spotkaniu autorskim z podróżnikiem-pisarzem (Maciej Wesołowski; "Szpagat w pionie"). Pojechał do Indii i napisał o tym. Jestem raczej średnią zwolenniczką takich reportaży, nie wiem, często nie łapię tego klimatu, ale akurat chłop wtedy mądrze gadał. Ja tę jego zapis przeczytałam i...byłam zachwycona. Uświadomił bowiem to, że akurat cel podróży - jakiejkolwiek - jest właściwie, jego zdaniem, sprawą drugorzędną. Ważną jak cholera (jednak do jakiegoś punktu w końcu jedziemy) ale jednak nie najważniejszą. Tym czymś, co ma przeogromne znaczenie jest jednak BYCIE w podróży. Przesuwanie się ku celowi, jechanie, przemieszczanie się i wszystko to, co dzieje się jednak po drodze. Ja nigdy nie brałam udziału w jakiejś życiowej eskapadzie - w sensie, nie wspinam się na K2, nie jeżdżę na Madagaskar (choć pewnie fajnie fotkę wrzucić na fejsa:), ani do serca Afryki, gdzie słońce pali skórę, ani nie wyruszam w coroczne podróże z Kamczatki do Czort-Wie-Gdzie. A mimo to bywam czasem w podróży...


I faktycznie jeżdżę ostatnio z tą myślą, że to ta podróż jest ważna. Ile to się rozmów w samochodzie przewali, ile spraw obgada, pomyśli, zdecyduje. Ile różnych odcieni słońca się widzi i ilu ludzi różnistych spotka. Bombowe to jest!!! Ile to się menu przejrzy i dań powącha, podepcze traw (jak siku przyciśnie), ile to się człowiek dowie w drobnym postoju. Nigdy nie myślałam o podróżowaniu w tym aspekcie, dopiero ten Wesołowski... (nie mylić mi tu z Sędzia Anna Maria Wesołowska (sic!)). I choć niezmiennie towarzyszy mi przed wyjazdem drobny stres (mi się zawsze zapali w aucie jakaś kontrolka - jechać dalej? nie jechać? - to na oddzielny wpis), to wracam do tej myśli, żeby cieszyć się samym przesuwaniem się ku celowi. I tak człowiek może spełnić miło czas bez względu na swoje aktualne położenie geograficzne. Pal licho południki i równoleżniki! Ważne kto tam z nami się jeszcze kolebie z bagażami:) Jest tak?


A jak już się tak do tego swojego domu wróci to myślę, że jak to dobrze, że jest gdzie wracać, że ten kot zawsze czeka i kwiaty do podlania, że człowiek ma to swoje miejsce, łóżko...Że herbatę można razem wypić bo On ją zrobi i że jest gdzie i z kim te zdjęcia obejrzeć i znowu coś obgadać. Że znajome wpadną, wafle zjedzą, a dzieci nie usiedzą ani chwili. Że zawsze jest się z kim przepisem wymienić na ciasto i że te chwasty znów czekają w ogrodzie. I jak się tak nos wystawi czasem z tego znanego mu miejsca, choć na chwilę, to jak się wróci to kocha się to wszystko jeszcze bardziej. Potem pewnie myśl wróci, że może znowu gdzieś tam ruszyć i cała frajda zaczyna się od nowa:) Powtarzam zawsze, że naprawdę nie muszę lecieć do Hawany, żeby odsapnąć - naprawdę nie. Wystarczy mi drobna zmiana widoku na oknem na kilka chwil, fajni ludzie w drodze i jest fajowo.


Te zdjęcia zrobiłam kilka godzin temu za naszym ogrodem i taka mi myśl przyszła o tym podróżowaniu. Nasze bagaże już rozpakowane, pranie czeka i zdjęcia do przejrzenia. Pitek śpi w najlepsze, może śni o mistrzach spinjitzu...a może o tym, gdzie to go mama z tatą znów zabiorą:) Kochani, udanych podróży i cudownych powrotów do domu.



Długi rejs nie da ci nic,
Jeśli duszę masz ranną
A pamięć uwiera jak cierń.
Lizbonę, Rio i Hawanę nawet też
Spróbuj nosić w sobie,
Na deszczowy dzień...

Tymczasem pozdrawiam, noc już ciemna zagląda, pora spać. Wasza Zylwijka.