piątek, 22 stycznia 2021

Domy samotne.

Bywam czasem w różnych domach. Wiele już ich widziałam, obejrzałam, dech czasem zapiera - takie piękne. Wciąż to dla mojej głowy za dużo żeby pojąć jak nieskończona jest architektura i myśl, która pozwala dom nakreślić, zbudować, urządzić. Często o tym dyskutujemy z P. i ja wtedy mówię, że jak to jest, że to się tak da policzyć, obliczyć ciężar, wznieść schronienie dla siebie i rodziny. Z materiałów wszelakich. A On się tylko uśmiecha pod nosem i mówi: no widzisz, kochana, da się. Albo wyremontować, dźwignąć murowanego starca i tchnąć jeszcze ten życiowy tętent w walące się, dziurawe często ściany. Niezwykle mnie tacy ludzie inspirują, a ich upór często mnie zawstydza bo może już bym to rzuciła w cholerę. No taki charakter.

Jedziemy nieraz przez kraj i widzę takie domy, w których od bardzo dawna nikt już nie mieszka. Drzewo wyrasta w środku, o oknach powiedzieć, że nieszczelne to stanowczo za mało. Albo nieraz dachu już pół nie ma. Myślę wtedy co ten dom pamięta, jakie rozmowy już słyszał i czy tęskni za dziecięcym śmiechem hulającym od piwnicy po strych. Czy tu szewc mieszkał, czy może artysta? Jakim obiadem pachniało codziennie? Ile tam może ślubów, albo pogrzebów się odbyło i o tym, że już ten dom nie jest nikomu potrzebny. Trochę jak dzisiaj z człowiekiem jak się już tak fest pomarszczy. Sady tam są często dookoła, wielkie wierzby też może czasem i w polu dom samotny. Ale owoców w sadzie już nikt nie zbiera - czasem młodziki z pobliskiej szkoły może na jabłka przylecą, ale to tyle. A kiedyś to koszami nosili, potem to wszystko do słoików, albo jabłecznik pachniał, a z resztek wino można było nastawić. I potem wszystkim smakowało. Dzisiaj gąsior potłuczony jeszcze w piwnicy może tam stoi, skrzynka ze starymi zdjęciami - ale bo to tam co na nich widać jeszcze? Na pewno część z nich to domy nieszczęśliwe, takie ze smutnym losem. Wojna może dom opustoszyła bo tylko w obrus zawinęli co było i w drogę. Potem już nikt nie wrócił. Albo wyjechali do miasta, nikt z dziadkami nie chciał zostać i tak pomarli. Jak to między ludźmi - każdy inny los i ścieżkę ma. Potem domu ze stodołą nikt nie kupił bo w papierach nieporządek, nie wiadomo czyje grunty i tak się powoli domy pochylają zgarbione. 

Są tacy co potrafią jeszcze to wszystko postawić na nogi, bo się zachwycą, że cegła wypalana - panie, najlepsza! Albo, że piec kaflowy ciągle do odratowania, a więźba się ostatecznie okazuje wciąż dość solidna. I potem jest ten piękny pot i łzy, rękawy w koszuli wysoko podwinięte, bułka z kiełbasą w przerwie roboty, jest chęć i plany ale i nerwy i kłótnie bo czasem to już każdy ma dość tego remontowania. Piękny to czas. Dłubie się, poprawia, skleja i wierci. Rozbudowuje i poszerza. Piec zaczyna grzać, znowu pralka tam pierze a na podwórzu sznury żeby schło na wietrze. Potem wchodzisz i życie nowe tam dudni pod sam dach, tych dzieci znowu może pełno - tych, które mieszkają i tych od sąsiadów. Ciągle ktoś podjeżdża na kawę albo na to wino z jabłek z sadu, bo owoce znowu ktoś zbiera i w słoje upycha. Jabłecznik się piecze i ognisko w wakacje się pali. Spotykam domy, którym się tak poszczęściło. Ciarki mam wtedy na plecach i oczy mi się szklą.

Inne domy - te samotne - już zostaną gdzieś tam puste. Może wyburzyć warto, ale już wraz z tym wszystko dotychczasowe zniknie bezpowrotnie. Po latach nikt już nie wie kto mieszkał, kto tam kochał i czy kot na piecu siadał. Czy tam do piekarnika wkładał ktoś chleb - bochny cudowne? To domy, na które już machnie się tylko ręką - domy z pękniętą duszą bo nikt już nie chce sklejać. Nieraz jest ich więcej - kilka siedlisk w kupie, a nieraz samiusieńkie pod lasem stoją i chylą się tak, że nikt już na nie siły nie znajduje. Pamiętam taki dom, w środku lasu i byłam tam niedawno, ale nic już z tego domu nie zostało. A tam przecież życie się toczyło, na zakupy ktoś jechał, do lekarza może z dzieckiem, a teraz tylko las tam szumi najmocniej. A może to i lepiej, że już ta samotność pustego domu przerwana. Myślę, że stawała się, wraz z upływającymi latami, solidnie nie do zniesienia. I przygniotła.


Wasza Zylwijka







piątek, 1 stycznia 2021

Szadź.

Wczoraj była taka mgła, że nic z tych kolorowych fajerwerków o północy nie było jakoś widać. Tylko huk - też stłumiony obowiązującymi obostrzeniami i radość w pobliskich domach. No taki czas. Za to dzisiaj to wszystko opadło i zmroziło. Wszystko, co ciężkie opadło, a wraz ze strzelającymi korkami od szampanów opadły, z wielkim - mam wrażenie - wydechem, emocje roku ustępującego. Witamy dzisiaj w nowej rzeczywistości. Może.

Pamiętam takie zimy, że w Nowy Rok nie dało się przejechać. Czapy śniegu na drzewach tak wielkie, że nie chciałeś człowieku, żeby ktoś Ci to strząsnął na głowę. Te kożuchy z kołnierzami, czapki z lisa czy nie wiem z czego - w każdym razie futrzaste... I nosy czerwone od mrozu. Piękny czas. Las pachniał inaczej, pod butem skrzypiało. Dzisiaj tylko data w kalendarzu wskazuje niepewnie, że to zima. Autobus dojechał albo nie - zawsze było wesoło. Jak jechał to zza lasu było widać, że czas się ubierać i się zdąży na przystanek spokojnie dojść. Mam w pamięci różne domy, wiem jak pachniało tam świętami, ruchem ludzi, suszonymi owocami. Nic już dziś z tych domostw nie ma. Ludzie poumierali, życie jest inne. Ale ta szadź dzisiaj przypomniała, że wciąż może być pięknie, że bywa bajkowo. Dla oka.





W tym kolejnym roku nieustannie kręcącego się życia życzę Wam żeby zawsze pomyślnie wiało w Wasze żagle, życzę mądrych i i inspirujących ludzi dookoła, takich, którym się chce, którzy szukają, motywując tym samym kolejnych do życia pełną parą. Oni są - to pewne.
Z ciepłymi, noworocznymi pozdrowieniami
Wasza Zylwijka