wtorek, 25 grudnia 2012

ŻYCZENIA

Kochani, w ten wyjątkowy czas przesyłam wszystkim moim zaglądaczom i podglądaczom cieple życzenia, uśmiechajcie się dużo, cieszcie z rodzinnej atmosfery, kochajcie przyjaciól i dzieci:) i jedzcie karpia:):):)
A nadchodzący rok niech będzie jeszcze lepszy, pelen przygód, radości i spełniających się marzeń.
Udanego świętowania
Wasza Zylwijka

sobota, 8 grudnia 2012

ZA OKNEM ŚNIEG:)


 Za oknem prawie zima. I to zarówno pod względem daty, jak i krajobrazów za oknami. Co chwilę prószy wielkimi płatami, wiatr zimnisto podwiewa pod dachy domów. Kochani, i tak długo mieliśmy piękną jesień!!! Słońce co rusz do nas zaglądało, temperatura super, rowery, spacery, co kto chciał:) teraz czekamy na zimę, niektórzy już planują  narciarskie szusowanie, inni myślą, czy zdążą jeszcze z zimowymi oponami. Sama bardzo lubię śnieg, ale nie w takich ilościach, które blokują mi dojazd do pracy. Owszem, bałwan, sanki i zimowe kombinezony z rękawicami muszą być, ale jak już droga staje się nieprzejezdna to czuję się nieswojo. Zima tworzy cudowne krajobrazy i możliwości wypoczynku, ale wszystko powinno mieć jednak swoje granice:)

Powoli zbieram i kieruję myśli w stronę świąt. Obiecałam sobie w tym roku, że zrobimy razem z moimi chłopakami ozdoby świąteczne, dekoracje do domu i na dom. Póki co jakoś powolniutko to idzie. Zwykle padam wieczorami ze zmęczenia, wprost zasypiam na stojąco i mimo szczerych chęci nie da rady zabrać się za solidne rękodzieło. Za to porządki ruszyły pełną parą – w kuchni się ostatnio zaszyłam i pucu-pucu szafeczki, półeczki i inne takie. I wszystko w kuchni już błyszczy. Czekam na wolną chwilę, żeby zabrać się za dalsze porządki no i wspomniane dekoracje. Póki co podglądam regularnie różniste blogi, strony, magazyny i czasopisma żeby coś wybrać, co nam będzie pasowało do naszego domku. Ilość ich czasami bywa przygniatająca i wtedy jeszcze trudniej określić, co mi się podoba, a co nie. Skłaniam się ku naturalnym ozdobom: szyszki, kartonowe zawieszki, sznurek jutowy, gałązki modrzewiowe itp. można z tego wyczarować naprawdę cudowne rzeczy. Kluczem jest znalezienie na to czasu. Jakoś ostatnio bardzo mi umyka, leci dosłownie przez palce i mimo chęci, ciężko by zwolnił choć na chwilę. Rozwiązaniem idealnym byłoby rozciągnięcie doby… W szkole pracuję na pełnych obrotach, nie tracę chwili na niepotrzebne sprawy, ale mimo tego wciąż mam coś jeszcze do załatwienia. Teczki z papierami do wypełnienia, czy przejrzenia ciągle są pełne. Cały czas pędzę, żeby zdążyć na czas. Zawsze tak pracowałam, nie wiem teraz czy jest po prostu więcej pracy, czy może ja mam wolniejsze tempo:) i nie nadążam ze wszystkim na czas. Nie mniej jednak walczę dzielnie, gonię wskazówki zegara i staram się ile sił.
Nasz ogród dziś bialutki jak nie wiem co. Robi się naprawdę bajkowo i wyjątkowo. Wyciągnęliśmy sanki, buty zimowe i nasze sportowe ciepłe kurtki i rękawice i jjjuuuuuhhhhuuuuu...na sankowy spacer. Niestety nasz mały buntownik nie bardzo dał się przekonać do szusowania w sankach. I w ogóle jest jakiś zszokowany widząc tyle śniegu!!!


Za to Mikołaja przyjął dumnie i bez cienia wątpliwości czy zawahania. Podejrzewam tzw. skapę, że to tato...


Ale i tak było śmiesznie:) To pierwszy świadomy Mikołaj więc uwiecznialiśmy wszystko na zdjęciach, jak tylko się da. Mam nadzieję, że Wasze Mikołajki przebiegły w równie dobrym nastroju, co nasze. Teraz pora myśleć o dobrociach świątecznych. Wkrótce pokażę, co tam działam w tej kwestii...bo jednak coś tam się dzieje. A i przepis na dobroć do podjadania też będzie. Tymczasem zimujcie ile się da!!! Papatki...mróz rozerwał gatki:)
Zylwijka

niedziela, 2 grudnia 2012

POD WIECZÓR

Niedziela pełna leniuchowania - dosłownie. Intensywny czas zawsze trzeba sobie odbić. Jesteśmy po pierwszych urodzinach syna, po podróży przez pół kraju i wreszcie taka niedziela, jak dziś - spokojna, powolna, bez wyjazdu na basen, w dresach. Lubię ten czas. Zbieram myśli, planuję nadchodzący tydzień i podsumowuję poprzedni. za chwilę to samo będziemy robić ale w skali roku, szczegółowe resume, zapiski na nowy, nadchodzący czas. Dziś także pierwsza niedziela adwentu. Święta pędzą do nas wielkimi krokami, za chwilkę świat ruszy z zakupami, prezentami i całą otoczką zapominając tym samym o sednie tego czasu. Dobrze jest spotkać się przy stole, w niezmienionym składzie, a jeśli już kogoś brakuje to przywołać go do nas myślami, ciepłym wspomnieniem, nadzieją, że wciąż jest przy nas, choć już nie na wyciągnięcie ręki. Nadchodzi najbardziej radosny, ale i refleksyjny czas w roku. Pora wieszać kolorowe błyskotki, sprzątnąć porządnie przestrzeń wokół, dokończyć rozpoczęte zadania i wejść z wielkim oddechem w nową datę. Osobiście porządki domowe planuję na nadchodzący tydzień. Ściereczki ruszają do pracy, dekoracje w planach, jarmarki świąteczne już ruszyły. Odwiedziliśmy w weekend kilka z nich u naszych zachodnich sąsiadów. Grzane wino, wesołe miasteczka, diabelskie młyny, lukrowane pierniki w różnych kolorach i oczywiście mnóstwo kupujących:) Zatem kochani i Wy ruszajcie z ozdobami, planowaniem menu świątecznego, zróbcie samodzielnie kilka drobiazgów pod choinkę dla najbliższych. Udanego tygodnia kochani. Wasza Zylwijka.

wtorek, 20 listopada 2012

O JESIENI

 Jest nowy magazyn Joasi:) Jesień w cudownym wydaniu. Zajrzyjcie TUTAJ . A w czwartek nowe wydanie Werandy Country:)
 

niedziela, 11 listopada 2012

SIĘ ODZYWAM:)



 I stało się. Po długiej przerwie wreszcie jestem, mam upragnioną chwilę żeby napisać choć parę słów. Ostatnio moja aktywność w blogosferze nieco przywiędła, ale już się poprawiam:) Obiadek  w piecu, chłopaki na spacerze, słońce za oknem – jest energia. Słońce to u nas rzadkość ostatnimi czasy, ponurość wkrada się w ogrody i, niestety, w ogólny zapał do działań wszelakich też. No tak jakoś jest. Po trochę każdego dopada jesień i to taka w tym gorszym wydaniu. Ogród nieco uprzątnęliśmy, liście zgrabione, cebule zmagazynowane, tulipany i hortensje posadzone – jest dobrze. No i udało nam się jeszcze w poprzednią sobotę wypić wspólnie kawę na tarasie. Taka miła, aromatyczna przerwa w grabieniu liści:) W miarę, jak pogoda pozwoli wybiorę się jeszcze z sekatorkiem do ogrodu z misją jeszcze lepszego uporządkowania i przygotowania ogrodu do zimy. Chciałam skusić się na posadzenie cebul kwiatowych w pojemniki (donice na tarasie) ale coś mi się wydaje, że mi to zmarznie. Często czytam na różnych blogach, że tak robicie, że to się udaje, ale jakoś nie mam 100% przekonania. Często donice gliniane (a takie właśnie mam na tarasie) pękają w czasie mrozów. Namakają, a potem mróz ściśnie i po donicy. Szrama pęknięcia przez całość i donica do wymiany. To samo z drewnianymi. Może ceramiczne byłyby najlepsze? W każdym bądź razie posadziłam cebulki prosto do gruntu i wybrałam takie miejsca, żeby wiosną móc cieszyć się widokiem kwiatów z okien kuchni i salonu. Mam nadzieję, że będzie mega-kolorowo. Póki co musimy przetrwać zimowe wieczory, nie wiadomo jaką ilość śniegu i podobno ostre mrozy. Brr… szykujcie łopaty do odśnieżania:)


W sobotę po raz pierwszy od dłuższego czasu zabrałam się z wielką przyjemnością za pichcenie w kuchni. Ostatnio wszystko tylko szybko i szybko…byle zjeść i gnać do następnych zajęć, a w sobotę spokój, moi kochani chłopcy zajęli się wspólnymi wygłupami, a ja oddałam się wariacjom w kuchni. Mam taki zeszyt z przepisami, należał do mojej mamy. Rozlatuje się już biedaczysko ale naprawimy go jakoś. W nim zbiór przepisów na pyszne ciacha i tak wczoraj powstał murzynek, czyli moje ulubione mamine  ciasto. O boziu, jakie pyszne wyszło!!! Nigdy go sama jeszcze nie piekłam. Pachnie czekoladą i cynamonem. Po tym jak ciasto trafiło do piekarnika miałam prawdziwą ucztę w postaci wylizania miski z resztkami czekoladowej masy. Ech, człowiek czasami ma znów 5 lat…(zwłaszcza jak czyści michę palcami):) Oczywiście na końcu posta znajdziecie przepis, pochodzący prosto ze starego zeszytu z przepisami mamy. Polecam spróbować, samo wykonanie nie jest trudne, a z jedzenia prawdziwa rozkosz, nie wspominając już zapachu, jaki unosi się w domu w czasie pieczenia. 


Nasza sobota w ogóle przebiega często w ferworze prac wszelakich. Kochani, ile można zrobić w godzinę czy dwie (Piotrulek wtedy śpi) to się w głowie nie mieści. Razem z moim Przemko wpadamy w wir sprzątania, układania, mycia, wnoszenia – wynoszenia - wywożenia, dokręcania, odkurzania, naprawiania i czego tam jeszcze. Istna burza się w nas dzieje, a efekty są szybko widoczne (tych działań, nie burzy:)) Nadrabiamy wszystkie zaległości w całego tygodnia. Wczoraj np. pozbyliśmy się długo zbieranego szkła. Na szczęście mamy dostęp do odpowiednich koszy na szklane odpady więc można w ekologiczny sposób pozbyć się śmiecia, a inni wykorzystają je ponownie. I bardzo się cieszę na ustawowy przymus segregowania odpadków. Po pierwsze pomożemy środowisku, a po drugie zwiększy to ilość surowców, które można ponownie wykorzystać. Ostatnio podano dane, które są powalające. U nas wykorzystuje się tylko 3-4% surowców pochodzących z recyklingu, a w Szwecji 97%!!!!!!!!!!!!! To prawdziwa przepaść między liczbami i między państwami. To naprawdę powinno nas zachęcić do tego, żeby wyrzucać śmieci w odpowiednie miejsca. W roku szkolnym mam jeszcze łatwiej bowiem zawsze odbywa się tam zbiórka makulatury, i stale można oddawać zużyte baterie, czy plastikowe nakrętki po wszystkich rodzajach zamykań, co pomoże np. osobom niepełnosprawnym. Ale to wymaga pewnego wysiłku, planowania i konsekwencji.
Niedziela jest całkowicie dla nas, dla rodzinki. Zwykle gdzieś wybywamy, wyjeżdżamy, odwiedzamy znajomych lub co tam nam przyjdzie do głowy. Spacery są zawsze mile widziane, plac zabaw, czy ogród. Albo wygłupy w trójkę na naszym bordo-dywanie. Piotrulek dostaje szału z radości, tato goni synusia, a jak pękam ze śmiechu. I tak do chwili, aż wszyscy mamy dość ze zmęczenia. Piotruń już tylko smoczek i do spanka. Zasypia w sekundę, no chyba, że przypomni mu się któryś z wygłupów, to zaczepia jeszcze zamiast spać.
Powoli i bardzo nieśmiało świat zaczyna myśleć o nadchodzących świętach. Przed nami jeszcze pierwsze rodzinki Piotrulka. Czas leci niesamowicie szybko. Teraz nasze myśli zaprząta tort i inne urodzinowe niespodzianki. Dopiero był maciupki, a już stawia na swoim i pokazuje tzw. focha, jak coś idzie nie po jego myśli:):):) Nie mówi, a już potrafi się kłócić:) planujemy małe przyjęcie i myślimy  o dobrociach do podjadania:) Wieczorami za to zaczynam dłubać drobne ozdoby świąteczne. Kupiłam styropianowe kule, większe i mniejsze, metry wstążek i szpilki. Póki co powstały bombki w formie tzw. karczocha. Szybko się je robi i efekt jest fajny. Myślę jednak i szukam pomysłu na inne ozdobienie kul, może filc, piórka, albo jeszcze coś innego? Ostateczny efekt pokażę w oddzielnym poście, bliżej świąt. Zatem do kolejnego spostowania, pozdrawiam Was ciepło i zachęcam do…murzynka. Podaję przepis:

Potrzebne będą:
2 szkl. cukru
1 przyprawa do piernika (lepiej dać troszkę mniej)
½ łyżeczki cynamonu
½ szkl. mleka
3 łyżki kakao
1 kostka margaryny
4 żółtka
2 szkl. mąki pszennej
1 aromat pomarańczowy
1 łyżka proszku do pieczenia

Margarynę, cukier, kakao, mleko – zagotować (wyjdzie czekolada). Ostudzić. Z białka jaj ubić pianę. Do czekolady dodać żółtka, mąkę, przyprawy i mieszać. Gdy ciasto będzie gładkie, dodać pianę i delikatnie wymieszać. Piec 50 min. w temp.200st. Gdy murzynek ostygnie, polać do roztopioną w kąpieli wodnej czekoladą o smaku według własnego uznania.

czwartek, 1 listopada 2012

UFF...

Kochani, jestem jestem. Cierpię straszliwie na brak czasu, ciągle jestem w biegu, a jak dopada mnie błoga chwila to...zasypiam w mig. No tak ostatnio mam. Wiem, że blog zaniedbany okropnie, mam tyły ze zdjęciami, nie mam czasu na obróbkę...ech. Może jakoś odsapnę chwilkę i znów przygotuję dla Was porcję czytania i oglądania. Mam nadzieję, że już wkrótce.
Skończyliśmy po południu naszą bieganinę po cmentarzach, teraz grzejemy się przy herbacie z cytryną bo okropny ziąb nas dopadł i deszcz na dodatek lał jak z cebra. Jakiś nieokreślony nastrój mnie dopadł, zamyślenie nad życiem, nad przemijaniem, wspomnienia o tych, których już nie ma. Co rok tak mam. Ale myślę, że to jednak powinien być dość radosny dzień, w końcu ci, co odeszli mają swoje święto. Może gdzieś tam do góry wznoszą toasty z uśmiechami na ustach i bawią się na całego:):)
Do nas po tej krótkiej zimie (śniegu mieliśmy naprawdę sporo) wróciła jesień odkrywając tym samym wszystkie moje niedociągnięcia sprzątaniowe na ogrodzie. Liście wciąż leżą, czekając na grabie, rabaty też proszą by jeszcze do nich zajrzeć z odpowiednim sprzętem i ja cały czas się za to zabieram. Tylko długość dnia nie pozwala mi poszaleć jeszcze z haczką, kończy się bowiem widoczność mniej-więcej ok 16tej!!!!! Tym jesiennym akcentem kończę dzisiejsze pisanie i...idę po szarlotkę:) 
Pozdrawiam Was ciepło i życzę spokojnego czasu weekendowego:)
Wasza Zylwijka

środa, 17 października 2012

DOBRZY LUDZIE WOKÓŁ



 Czy zastanawiacie się czasem jakimi ludźmi się otaczacie? Kto krąży w waszym towarzystwie, sąsiedztwie, kogo macie blisko i dlaczego? My ciągle mamy dobrych ludzi obok siebie, spotykamy ich  na każdym kroku i naprawdę nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że dzisiaj już nie ma dobrych, bezinteresownych ludzi, że to wszystko to wielka obłuda. Tak się jakoś składa, że mamy niebywałe szczęście w tej kwestii i naprawdę spotykamy się z przejawami prawdziwej ludzkości, z prawidłowymi odruchami, z dobrocią i straassszzznnniiiieee nas to cieszy. Przez to sami stajemy się…lepsi – tak myślę. My sami często się uśmiechamy, chętnie pomagamy i to do nas wraca!!!:) Co za radocha zrobić coś dla kogoś, pomóc, poświęcić czas – nio tak to już jest urządzone na tym świecie:) Także zapewniam kochani: dobro wraca:) Wielkie podziękowania kieruję dziś zwłaszcza do Kasi i Janka:) Juhuuuuuuu!!! Jesteście kochani i w ogóle gites!!!!!!!!!! Dobrze, że spotkaliśmy Was na swojej drodze:)
Bez przerwy śledzę wybrane blogi i wciąż poszukuję nowych, takich, które ujmują tym czymś, bliżej nieokreślonym, mają w sobie jakiś czar, pozytywne wrażenie aż bije z ekranu i gdy tak czasem robię przegląd to wciąż się przekonuję, że ludzie robią wiele dobrego, albo dla bliskich, albo dla ogólnie różnistych ludzi i mają z tego wielką satysfakcję. Robią wiele dobrego także dla siebie, bo spotykają się z pozytywnym odbiorem, wraca to do nich w komentarzach. Ja sama często dostaję od Was takie sygnały, że ktoś coś tutaj znajdzie dla siebie, chociażby chwilkę wytchnienia w czasie czytania moich postów. Naprawdę wielkie dzięki za to, sama przyjemność pisać tu, zaglądać, robić zdjęcia i rozbudowywać ten mój mały blogowy światek. Cieszę się, że aż buźka mi się śmieje od ucha do ucha:)
W ogóle świat bloga to niezwykłe miejsce w sieci. Nie wiadomo czasem jak to zakwalifikować, czy to pamiętnik, czy dziennik, co to właściwie? Jak to odbieracie? Pamiętnik kojarzy się z czymś mega-osobistym, takiego czegoś raczej się nie udostępnia innym do podczytywania, za to dziennik musiałby mieć wpisy codzienne, a przynajmniej bardzo częste. Sama nie wiem, jak to zdefiniować. W każdym razie wynalazek to cudowny, komunikator superaśny, bo nawiązuje się łączność z różnymi krańcami kraju czy świata. Myślę, że jakkolwiek podchodzimy do bloga to jest to z pewnością kawałek naszej internetowej podłogi, taki domek, do którego można zawsze zajrzeć, a nawet zaprosić innych. Dlatego, kochani, z racji mojego zawodowego zajęcia zapraszam wszystkich zwariowanych anglistów do jednoczenia się w Klubiku Zwariowanego Anglisty. Zapraszam tych, którzy wybierają niestandardowe metody prowadzenia zajęć, wciąż szukają czegoś nowego, co popchnie młodych do czerpania radości z nauki języka. To miejsce dla tych, którzy chcą dzielić się doświadczeniem, autorskimi pomysłami i rozwiązaniami. Kochani, czekam na Was z niecierpliwością. Ten pomysł przyszedł mi do głowy po tym, jak skontaktowała się ze mną blogerka – też anglistka z ONEROOMFLAT i tak sobie wtedy pomyślałam, że dlaczego by nie… Zapraszam także anglistów, którzy nie posiadają własnych blogów. Napiszcie do mnie mejla na wskazany na stronie adres a ja „wrzucę” Was do klubu:) Widzę w tym szansę na dalsze wspólne działania, ale o tym później, jak nazbieramy chętnych. Dlatego, kochani, ruszamy z angielskim, zwariowanymi i zakręconymi pomysłami na jego naukę.


Na jednym z moich ulubionych blogów natknęłam się na info o Blog Forum Gdańsk. To dwudniowa impreza, pełna wkładów i konferencji poświęconych blogom – ich języku, analizie stylów, zarabianiu dzięki blogowi, fotografowaniu, i wielu, wielu innym ‘technicznym’ wątkom prowadzenia bloga. Co zrobić, żeby zdobyć czytelników, jakie tematy są najbardziej poczytne, czy lepiej być grzecznym, czy przeciwnie – kontrowersyjnym… Przyznam się, że nigdy o tym forum nie słyszałam, choć to już któreś z kolei. I tak sobie po cichu rozmyślam nad tym, że nawet nasze własne blogowe zapiski trafiły już pod analizę fachowców od świata blogosfery. To dobrze, czy nie bardzo? Z jednej strony to wspaniałe, że ktoś to czyta, przegląda, rozkłada nasze zamysły i pomysły na części pierwsze, śledzi licznik otwarcia stron, popularność poszczególnych postów. Z drugiej jednak szkoda, że blogi, tak przecież indywidualne, da się tak po prostu zakwalifikować do jakiejś kategorii, uogólnić wpisy, zdecydować czy to dobry blog czy nie bardzo. Myślę, że każdy ma swój styl, obraz, wizję i chyba trzeba wykonać niezłą robotę, żeby zamknąć to w jakieś ramy. Za każdym blogiem kryje się człowiek, jego pomysł, sposób na życie i to jego charakter tutaj widać. Tak samo z udzielaniem wskazówek na temat, co zrobić żeby zdobyć jak najwięcej czytelników… Jasne, że fajnie jest jak ma się wielu blogowych podglądaczy, ale uważam, że na to pracuje się chyba latami. Nie znam blogera, który pozyskał miliony czytelników w miesiąc, czy dwa. Wszystkie szanowane przeze mnie blogi to ciężka praca autora nad szatą graficzną, tekstami zgodnymi z przekonaniami i nie da się tego tak ot podzielić na dobre lub nie. To jest totalnie indywidualna sprawa – wolność w tej materii. Chętnie wzięłabym udział w tym forum, ale uczestników też się dobrze selekcjonuje. Zgłoszeń podobno była masa, ale otrzymanie wejściówki zależało od tego, jakiego ma się bloga, ile wejść na stronę, jaki temat itp. Myślę, że właśnie dla początkujących takie forum przyniosłoby najwięcej korzyści, bo ci, co już mają stabilną pozycję w sieci nie muszą udowadniać, że ich blog jest wartościowy, nie wspominając już o analizie stylu, czy języka. Ciekawa jestem relacji, wszystko będzie w sieci. A Wy co myślicie na ten temat? Czekam na burzliwe opinie w komentarzach:)

Nasz ogród powoli nabiera jesiennych barw, derenie się czerwienią, a cebule już czekają na wiosnę. Posadziłam krokusy przed oknem w kuchni i się cieszę, bo będą cieszyć oko wczesną wiosną. Dzisiaj dokupiłam jeszcze tulipany o pięknym czerwonym kolorze i do tego różowe hiacynty. Można teraz okazyjnie kupić cebule bo to już ostatni dzwonek na ich sadzenie. Doczytałam ostatnio, że można sadzić cebulowe również w pojemnikach, ale trzeba je zabezpieczyć na zimę, otulić w ciepłe doniczkowe ubranko i czekać na wiosnę i kwiatuszki. Nawet można sadzić cebule warstwowo, na dół większe cebule, wyżej malutkie np. narcyzki:) Taka obsadzona donica będzie co rusz wybuchać różnymi kolorami i kwiatami, całą wiosnę może zdobić taras, czy balkon. Jutro ruszam w ogród zrobić trochę porządków przed zimą i dosadzić wspomniane cebulki. Zachęcam do eksperymentowania z cebulowymi:)


Tymczasem kończę, wieczór zajrzał już w okna, cisza wszędzie i sterta papierkowej pracy na mnie czeka. Cierpię na ciągły brak czasu, wciąż gdzieś biegnę, załatwiam zaległe sprawy i tak w kółko:) ale uśmiecham się i daję radę jak tylko się da. W sklepach pojawiają się już gazetki z ozdobami świątecznymi, choć jeszcze naprawdę dużo czasu, ale może warto wykorzystać wieczory na dłubanki i inne takie…
Pozdrawiam ciepło i do następnego spostowania
Zylwijka

niedziela, 7 października 2012

GRZYBOWO

Kochani, daję przysłowiowy cynk, że wreszcie są grzybki:):):) U nas się już suszą...
Miłej niedzieli z grzybobraniem w planie dnia.
Zylwijka

środa, 3 października 2012

O RÓŻNYCH POWROTACH I DODATKU DO HERBATY




Tak sobie myślę ostatnio, że człowiek ciągle do czegoś wraca. Albo myślami i wspomnieniami, albo przewraca do tyłu kartki z terminarza i szuka tego, co robił kilka dni czy tygodni temu, albo sprawdza skrzętnie, czy wypełnił wszystkie zapisane obowiązki. Spoglądanie we wsteczne lusterko samochodu też jest takim trochę wracaniem do tego, co było. Wracamy do domów, rodzin, wracamy do starych miejsc zamieszkania, do przodków, do kronik, do dokumentów, by sprawdzić, czy rachunki zapłacone, do przepisów kulinarnych naszych babć. Wracamy – w miejsca różne i bez przerwy. Każdego dnia wracamy do domu, do naszego azylu wolnego od pracy zawodowej, wracamy do ukochanych, do spokoju, do naszych ulubionych foteli. I tak myślę o tym, że często również wracamy do korzeni naszej rodziny. Warto wiedzieć skąd się pochodzi, jaka była nasza historia i rodzina kiedyś, kto w niej był, jaki miał status społeczny i czym się zajmował. No nie da się żyć dzisiaj, bez wiedzy co było kiedyś. Zawsze trudno mi było zrozumieć po co te całe drzewa genealogiczne w szkole, szukanie i kopanie w dokumentach i wywiady z babcią czy dziadkiem. O kochani, ile bym dała żeby móc dzisiaj zrobić taki wywiad z moimi dziadkami, mamą, wujami i cioteczkami z dalekich stron. Za późno. Wiem tyle, ile pamiętam z rodzinnych opowieści. Moja mama była mistrzynią w szperaniu w archiwach rodzinnych, diecezjalnych i jakich tam tylko. Dziubała tak długo, aż uzyskała informację o pradziadkach i innych, możliwie jak najdalej w głąb drzewa rodzinnego. Naprawdę ciekawostki się zdarzały:) A to ktoś przegrał majątek rodziny w karty ( tak było!!!), a to ktoś miał dwie żony i wieeeelllleee dzieci, a to jakieś zabawne zdarzenie, a to powiązania z rodziną hrabiowską – no mnóstwo niesamowitych faktów, których odkrywanie może być prawdziwą frajdą. Pewna cioteczka z naszej rodziny wciąż to wszystko pamięta, ale nie chce dać się namówić na zapisanie tego, co wie - taki mały cioteczkowy dziennik, same bezcenne wieści. Się uparła, nie będzie pisać i koniec:) Wiele pamiętają starsi członkowie rodziny, ale też jakoś ciężko przychodzi przekazywanie wiedzy o rodzie młodszym pokoleniom. A to wiedza niezmiernie ważna. Dobrze jest wiedzieć, dlaczego jest się akurat tu, w tym miejscu. Bez wiedzy o tzw. korzeniach w niewiele miejsc możemy dojść z pełną świadomością siebie. Uwielbiam domy i rodziny wielopokoleniowe. Wszyscy razem, blisko siebie, a już najlepiej jak ze sobą mieszkają, choć to dziś takie niemodne. Babcie śpiewające wnukom, a obok prababcia – najważniejsza z rodu. Nic by bez niej nie było, ani tej babci, co śpiewa, ani synów, ani wnuków. To powinna być prawdziwa królowa rodziny. I znam takie domy i rodziny, myślę, że takie bycie ze sobą, choć pewnie czasem trudne bo czasy się zmieniają., musi być czymś cudownym i naprawdę wyjątkowym. To jakby mieć obok siebie skrzynie ze skarbami. Jestem zszokowana gdy widzę, jak spycha się starszych ludzi na jakiś bardzo daleki plan. Nie rozumiem pozostawiania ich samym sobie, bez pomocy, opieki, odwiedzin. Kiedyś stałam w kolejce w aptece, a przede mną starsza pani. Kochani, ile leków!!!!!, pieniądze ogromne za nie wszystkie i tak mi się jakoś żal zrobiło…często o niej myślę.

 Jak zrobić: Cytrynkę wyszorować pod ciepłą wodą, następnie sparzyć wrzątkiem. Pokroić w plastry wraz   ze skórką. Układać w słoiku plastry zalewając je miodem:) na koniec wrzucić kilka goździków i zamknąć. Trzymać w lodówce, choć pewnie za długo tam cytrynki nie posiedzą bo są tak dobre w herbacie, że znikają w tempie natychmiastowym. Bon A'petit!!!

U nas jesień pełną parą. Tygodnie uciekają szybko, sami się dziwimy, jak bardzo. Na co dzień spotykam w szkole dzieciaki, które uczyłam, jak jeszcze były w przedszkolu. To oznacza, że ten czas uciekł także mi, że i ja mam te sześć dodatkowych lat. To jednej strony niezbyt wesołe, ale z drugiej:) o ile jesteśmy mądrzejsi, ile doświadczeń zebranych z każdego dnia, ile rozmów, herbat, myśli, spotkanych ludzi, książek, ile słów, sprzeczek, wspólnie zjedzonych obiadów, ile wspaniałego czasu. Chyba warto to docenić co? Też się czasem nas tym zastanawiacie? Nasz Piotrulek już prawie chodzi, a niedawno był taki maciupki. Systematycznie robię przegląd jego ubrań, wyciągam za małe, dokładam większe. Nie chce mi się czasem wierzyć, że był taki malutki i …krótki:) Ziarenko takie, a teraz już chłopak pełną parą – wielki i pływa i sam zajada ulubione chrupki w ilościach niemożliwych do ogarnięcia:)  I dla Was przygotowałam coś pysznego, w sam raz na jesienne popołudnie lub wieczór. Zróbcie, a cały dom wypełni się aromatem cynamonu, ciepła, jabłek i imbiru. Do tego proponuję ową herbatę z cytryną w miodzie i z goździkami. Z takim zestawem szukanie własnej historii w zapiskach rodziny będzie naprawdę przyjemne, a powroty do domów będą zawsze chwilą, na którą się czeka cały dzień z wielkim utęsknieniem. Pozdrawiam Was cieplutko, przesyłam mnóstwo pozytywnego wiatru na nadchodzące dni. 

 Ahoj:) Miłego pichcenia moi blogowi zaglądacze:)
Wasza Zylwijka

Przepis za: Palce Lizać, dodatek.

środa, 26 września 2012

WEEKEND W OBRAZACH I PIECZONE JABŁKA

Tak - uwielbiam naszą trójcę razem:)



























Na koniec obiecane pieczone jabłuszka:) Polecam, cudowny zapach w domu się roznosi, łatwe i pyszne:)



Jak zrobić: jabłuszka na pół i siup do foremek w blaszce. Posypać cynamonem, polać miodem i do piekarnika 180st, na ok.1 godzinkę. 
Smacznego i spokojnego, rodzinnego wieczorku życzy Wasza Zylwijka:) Ostatnio strasznie rozbiegana myślami ale wciąż pełna energii. Skąd? Odpowiedzi nie znam:)

sobota, 22 września 2012

O RUDYCH, ZÓŁTYCH I CZERWONYCH...



W takich kolorach dziś jest ten post. W kalendarzu widnieje ostatni dzień lata. Faktycznie, czuć w plecach, że ciepło nie jest, krajobraz jakiś szary, choć do południa słońce zajrzało i  nawet udało się złapać ciepłe barwy jesiennego ogrodu. Wiatr dodaje swoje, kwiaty pochylone jakby przygniecione myślą o nadchodzącym zimnie. BBBrrr… U nas ogrzewanie ruszyło, w domku ciepło i przyjemnie, skarpety ciepłe nadal w pogotowiu ale jest dobrze. W sobotę zawsze mamy małe domowe zamieszanie, nadrabiamy obowiązki domowe z całego tygodnia, pichcimy, „ogrodujemy”, naprawiamy cieknący kran, no co się tylko da. Bywa i tak, że pracujemy, ja zwykle w domu, Przemko na wybiegu poza domem. Tak dzisiaj się pracuje, nawet w przysłowiowej budżetówce:) A że oboje lubimy swoje zawody, dajemy radę nawet jeśli trzeba poświęcić im kilka godzin tak bardzo wyczekiwanego weekendu.
Tygodnie uciekają jak prze palce. Dopiero, wydaje się, wróciłam do pracy, a tu już prawie minął miesiąc. Czasem chciałoby się zatrzymać czas, żeby choć zwolnił na chwilę, dał odsapnąć, a on gna jak zwariowany. Musimy czasem sami przywołać go do porządku i…odpuścić wiele wciąż niezałatwionych spraw, zaprosić przyjaciół do domu na herbatę z malinami, albo ze swą życiową miłością upiec i zjeść domowe ciasto. Wtedy nabiera się tego tak bardzo potrzebnego dystansu, wtedy wiadomo, co jest ważne.
Dziś łapaliśmy resztki słonecznych promieni. Powoli przygotowujemy ogród do zimy, kwiaty jednoroczne przekwitły, pojemniki pomyte czekają na przyszły sezon. Za chwilę trzeba pomyśleć o cebulowych, wykopać, wyczyścić i przechować odpowiednio do wiosny. TUTAJ znajdziecie wskazówki kiedy i jak postępować z cebulkami kwiatowymi. Przypominam Wam kochani, że teraz jest czas na sadzenie tulipanów. Można do gruntu albo do pojemników np. na tarasie. Wiosną wybuchną kwiatami i kolorami, jak szalone. Wszystko ponownie zacznie budzić się do życia. Tymczasem przyroda udaje się na zasłużony odpoczynek, zbiory już dawno w spiżarkach, oczy nacieszone soczystą zielenią, natura ma swój czas na zimowy sen:)  a my w dłuuugggiiiieee wieczory możemy dać sobie upust naszej kreatywności i wyobraźni twórczej. Czekają hafty, filcowanie i maszyna do szycia. O 20tej już ciemno, spać chyba jeszcze się nie idzie więc można działać. Ja nastawiam się na hafty bo już mnie korci od jakiegoś czasu. Mam już upatrzony wzór, kupię mulinę we właściwych kolorach i będę wieczorami wytężać wzrok i liczyć oczka i krzyżyki na wzorze.



Póki co zmieniłam dekorację okna w kuchni na jesienną, z grzybkami. Niestety, prawdziwych grzybków jeszcze nie mamy, ale podobno pojawiają się nieśmiało w okolicznych lasach. W przypływie dobrej aury wybierzemy się jutro. Może rozruszam moją bolącą-od-dwóch-tygodni nogę. Rwa – mówi Wam to coś? Oj cierpię ja katusze wielkie, kochani jak to boli…, ale nie poddaję się i dzielnie walczę z przeciwnościami losu, i bolącym uporem nogi i pośladka…w tej walce się dziś zabrałam za suszenie papryki. Dostaliśmy takie czerwoniaste i długaśne i już troszkę podeschły same z siebie, więc ja je dzisiaj ciachnęłam na pół w celu usunięcia pestek i buch je na kaloryfer. Zaczęłam prasować i tak myślę co mnie tak oczy szczypią i Piotrulek kicha co chwilę. Odpowiedź znacie. Papryki dały czadu swoją ostrością – mają moc, a chudego to takie, niepozorne, ale widać mają swój paprykowy pazur.:)


 Ogród zaczyna przemieniać się w prawdziwą feerię barw. Pokazuje się piękny żółty, czerwień jest urocza, rzuca się w oczy na octowcu, perukowcach i berberysie. Wśród wciąż soczystej zieleni kolory się prezentują rewelacyjnie. Jesienne jabłka wciąż wiszą na drzewie, spadają powoli z gracją, pigwy również kurczowo trzymają się jeszcze krzaka,  bagatela, pigwowiec nadal kwitnie, maliny wciąż można podjeść, albo zebrać do słoiczka na dżem – mówiłam kiedyś, że mamy jakąś późną odmianę. Wrzosy zachwycają swoim fioletem i bielą, zimowity wciąż kwitną - jest naprawdę uroczo. Nasz kotek chce jeszcze nałapać promieni słońca, jakby chciał sobie zostawić na później, na zimę i bure dni. Wygrzewa się kocisko na deskach tarasu, śpi albo leży najedzony i rozleniwiony do granic możliwości…do momentu aż go nie dorwie nasz synuś:) A’propos kota i Piotrulka – ech nie umie on jeszcze głaskać kota tak jak się zwykle koty głaszcze. Po każdym bliższym spotkaniu ich obu kot przeżywa utratę sporej ilości ufutrzenia. No tak się jakoś składa, że zostaje ono w łapce Piotrusia, kot wieje gdzie pieprz rośnie. Nie ma się zatem co dziwić, że ów kotek korzysta z ciepłego słońca wiedząc, że małe, prawie już chodzące zagrożenie jest za szybą, więc futro i skóra bezpieczne:)


Dzisiaj nastąpiło u nas zjawisko dziwne – po południu była burza. Taka prawdziwa, z łomotem i błyskawicami. Nie wiem skąd takie zjawisko, upałów ostatnio brak, a tu normalne burzowe grzmoty. Oczywiście lało jak z cebra, u Was też? Po całym tym zamieszaniu niebo i słońce piękne. Po burzy zawsze bowiem jest słońce i spokój. Niebo turkusowe, szyby w kroplach deszczu, czerwone zachodzące słońce. Zostawiam Was z moimi próbami uchwycenia tych momentów. Tymczasem buziaczki i do następnego spostowania:) udanego weekendu kochani, zajrzyjcie do lasu, a na niedzielny podwieczorek proponuję pieczone jabłka z cynamonem i miodem:) Przepis i zdjęcia wkrótce.


 I jeszcze Przemko podjadający malinki:)


niedziela, 16 września 2012

KUKU...

Kukam tu na chwilkę, mózg mi paruje od nawału prac wszelakich. Teraz moment wytchnienia, kawa, Piotrulek śpi po swoich pierwszych, megaaaa-radosnych doświadczeniach basenowych. Robię przegląd blogowych nowości, planuję tydzień, zapisuję rzeczy ważne. Ot, taką chwilkę mam dla siebie. Pomysłów wiele, czasu jakoś mniej. 
Kochani, życzę Wam udanego tygodnia. 
Uśmiechajcie się ile wlezie:) 
Pozdrawiam ciepło.
Wasza Zylwijka.

Ps. Goły jakiś ten post, taki bez-zdjęciowy, ale wkrótce nadrobię:)

niedziela, 9 września 2012

W SOBOTĘ DRES


Wiem, wiem, dawno mnie tu nie było, ale tyle się działo w poprzednim tygodniu, że ogarnęło mnie uczucie totalnego braku czasu na cokolwiek, słowo daję. Powrót do pracy, zajęcia domowe, załatwianie spraw różnistych i między tym wszystkim trochę czasu dla Piotrusia i dla nas samych. Do komputera siadałam sporadycznie i na bardzo krótko. Nadchodzący czas zapowiada się podobnie, bardzo intensywnie.
Wróciłam do pracy, do szkoły, do zajęć, do angielskiego, do moich uczniów. Naprawdę lubię tą pracę i dzieciaki – czasem rozwrzeszczane, zwariowane, stawiające na swoim, obrażające się czasem o nic:), a z drugiej strony niezwykle mądre, uparte, inteligentne i wesołe. Często dają przysłowiowego czadu, ale można z nimi zrobić wiele dobrego i to jest naprawdę fajne w tym zawodzie. To praca trudna, często niedoceniana, ale nie o tym ten post.
Oto kolejny weekend, jakby jesienny, choć słońce czasem do nas zajrzy i ociepli jeszcze swoimi promykami. Uwielbiam sobotę. W tygodniu się biega, załatwia sprawy ważne i ważniejsze, zakłada strój odpowiedni wedle modnego ostatnio dres-kodu. W sobotę jest luz. Wciskam się w dres i pomykam w nim na targ, a tam spotykam znajome z pracy – też na sportowo. Wszyscy mają luz. Przemko tez w swoich luz-spodenkach. Jest dobrze. Wtedy myślę, że to jest pełnia szczęścia, weekendowe prace w domu, moje chłopaki się kręcą (mniejszy jeszcze na czterech:)), obiadek w piekarniku, a zaprawy się robią. Wczoraj całe popołudnie spędzone w słoikowym raju:), pomidorki zamienione w sok, a i maliny dalej mamy. Tym razem też sok. 


W przerwie kawa, goście i wypad do pobliskiego grodu rycerskiego. A tam kolejny turniej, walki między rycerzami trwają (takie na serio) i mnóstwo się dzieje – zbroje, łuki, strzały, katapulty, armaty i …hhhhuuuuukkkkiiii co chwilkę. Przyjezdni z wielu krajów, słychać czeski, niemiecki, angielki, rosyjski, i inne. Panie i panowie w strojach z czasów mega-dawnych, w tle muzyka też jakby niedzisiejsza. I tak dwa razy do roku, w maju i we wrześniu. Jeśli macie ochotę odwiedzić taką imprezę, zapraszam. Nawet jeśli ktoś nie interesuje się odtwarzaniem przebiegu bitew itp. to zawsze warto coś podpatrzeć i zobaczyć. Przyjeżdżają wystawcy z rękodziełem, można kupić nietypową biżuterię, zobaczyć, jak się wyrabia ceramiczne garnki. Więcej o grodzie TUTAJ. Wczoraj spotkałam tam panów, którzy tworzą kwiaty z drzewa osikowego, dokładnie z wiórów osikowych. To takie cienkie kawałeczki drewna, jakby ścinki, bardzo giętkie i świetnie nadają się do formowania w różne kształty i nie łamią się. Osika podobno tworzy możliwie najlepszy z gontów na dachy. Kupiłam kilka takich kwiatów (pierwsze zdjęcie) na jesienną dekorację okna w kuchni. Dodatkowo dowiedziałam się, że osika ma baaarrdddzzzooo pozytywną energię, chroni dom, a według starych porzekadeł odgania złe moce i wampiry:) sami obejrzyjcie te cudeńka i zajrzyjcie przy okazji na stronę ich twórców TUTAJ. Bardzo polecam.


Zbieracie już grzyby? U nas jeszcze nic w tej materii, niestety. W zeszłą niedzielę wybraliśmy się na spacer do lasu, ale nasze zbiory zerowe. Czekamy nadal, może się pokażą podgrzybki, prawdziwki, kozaki i inne. Na niektórych blogach widziałam, że sporo grzybków siedzi już w słoikach i czeka na zimę w piwniczkach, ale u nas grzybki zawsze jakoś się późno się pokazują. W każdym bądź razie wypad na spacer po lesie i tak polecam. Jest pięknie. Na liście powoli nachodzi specyficzna czerwień, cudowna, koralowa. Borówki też gdzie nie gdzie jeszcze błysną kolorem.


Powietrze pachnie mchem, jest niewyobrażalnie cicho i naprawdę można się zrelaksować. A ile rzeczy dla domu i ogrodu można przytachać…oj kochani mówię Wam, całe mnóstwo dekoracji leży i czeka w lesie: szyszki, ciekawe patyczki, mech, długie trawy i wiele innych. Wkrótce pewnie się wybiorę na specjalne leśne łowy, bo ostatnio nie zbierałam. I wrzosy też się już pojawiają, nie są tak wybujałe, jak te w sklepach ogrodniczych, czy kwiaciarniach ale też cieszą oko. Kupiłam na taras kilka doniczek z wrzosami i wrzoścem, żeby mieć trochę lasu i jesiennych akcentów przed oczami. Z kuchni i pokoju dziennego zaglądam na nie co jakiś czas i ssstttrrraaassszzznnniieee mi się podobają…na tarasie mam teraz i lato i jesień. Z letnich, bowiem, stoją jeszcze pelargonie i zwisłe gazanie. Myślę jednak, że dobrze im w swoim towarzystwie, nie przeszkadzają sobie:). Taka symbioza letnio-jesienna:).


Z braku czasu moja szafka kuchenna, którą odnawiamy wciąż siedzi cichutko w garażu, goła taka bez wieszaczków, i niepomalowana. I czeka. Oj cierpliwa jest, że ho ho…ale doczeka się. I Wy też się doczekacie żeby zobaczyć ją wreszcie w swojej całej okazałości. Miejsce w kuchni już zaplanowane więc mam nadzieje, że już wkrótce ją ukończę. Ciemność dnia szybko nadchodzi, wieczory robią się długie, zatem będę dłubać przy szafeczce:) Tymczasem kończę, wychodzi słońce, warto wykorzystać jeszcze dobrą aurę pogodową, powygrzewać się z rodzinką na słońcu, co tez mam zamiar dzisiaj zrobić. Zostawiam Was kochani moi zaglądacze blogowi z zapachem jabłkowego ciasta i przepisem na nie. Ciacho proste i bardzo smaczne. Zatem do dzieła, nic nie smakuje lepiej niż własne ciasto zjedzone wśród bliskich a do tego filiżanka aromatycznej kawy. Smacznego. Miłej niedzieli życzy Wasza Zylwijka.