piątek, 31 sierpnia 2012

CZERWONE W KROPKI I WIESZAK



Tak, przypadkiem się na nie natknęłam i dziś je Wam pokazuję. Kubki – czerwone w kropki, są niezwykle urokliwe, a kawa z nich smakuje wyjątkowo. A wszystko to za dosłowne grosze. Wszyscy z Was, którzy chcieliby takie kubeczki mieć, a nie do końca pasuje Wam szukanie w drogich sklepach z porcelaną czy innych tego typu składach, radzę biec do marketów sieci Polo. Od kilku dni mają w ofercie sporą kolekcję kubeczków o wzorach baaarrrdddzzzoooo różnych i między innymi takie, jak na zdjęciu. Kropeczki, paseczki, krateczki, mozaiki – co kto chce. A wszystko to za 2,50 za sztukę!!! Słowo daję, takie ceny. Najchętniej kupiłabym kilka, albo nawet kilkanaście ale mam już w swoim domu sporą kolekcję kubków i filiżanek więc nie będę szaleć:) Zatem fani kropkowych dizajnów, na start!!!

 Sprawa druga to wieszak. Oto i on – gotowy i już wisi. Póki co dalej pełni funkcję mini-suszarki do ziół bo tymianek wciąż się suszy, ale cieszy moje oko niezmiernie. Wkrótce uszyję drobne woreczki na zapachy z potpourri, albo inne gadżeciki, co by wieszak zapełnić drobnostkami:) Koszt naprawy wieszaka to deska za cenę 12 zł oraz butelka Coca-Coli do odrdzewienia haczyków. No i spray srebrny do ich pomalowania, ale to akurat mieliśmy w domu. Sami widzicie, koszta niewielkie, a efekt myślę zadowalający. No i wieszak oryginalny, bo nie często taki się spotyka.



Czy Wasze piwniczkowe półki już się uginają od zapasów? U nas powoli słoje stają dumnie na swoich miejscach, a w zeszłym tygodniu ukończyliśmy zamykanie w słoiki ogórków. U nas same kiszone, jakoś za takimi w occie nie przepadamy, a kiszone – wiadomo, zawsze się wykorzysta, czy do zupki, czy sałatek, czy na kanapkach:) Zostawiam Was ze zdjęciami z kiszenia- wszystkie robione wieczorem, w trakcie upychania ogórów w słoiki. 



Deszcze nas dzisiaj nawiedzają przez cały dzień, toteż kakao na śniadanie i sprzątanie:) Piotruś nam się przeziębił i tak sobie dzisiaj siedzimy. A że ciemnawo w domu przez pochmurną aurę polecam zapalić świeczuszki, co i my uczyniliśmy:) Od razu klimat się ociepla na sam widok płomyczka. Uwielbiam różnego rodzaju lampki, lampioniki, domki na świeczki itp. Pięknie to wygląda i nie dość, że daje faktyczne ciepło, to jeszcze sprawia, że w domu jest przytulniej. W jesienne, długie wieczory przy herbacie z konfiturami zapalajmy ciepłe światło, do tego koc, książka i możemy marzyć o kolejnym lecie:), a tymczasem w kwiaciarniach pojawiły się wrzosy i wrzośce więc czas je zaprosić na nasze tarasy czy balkony, co niniejszym uczynię w nadchodzącym tygodniu:) Zatem żegnam się wrzosowym papa i …syropkiem na przeziębienie.
Zylwijka

wtorek, 28 sierpnia 2012

SIERPNIOWO-WRZEŚNIOWO


Słońce coraz niżej, mniej intensywne ale wciąż grzeje jakby chciało wynagrodzić nam to lato i jego ledwo letnią pogodę. Dzisiaj zrobiłam kilka zdjęć w ogrodzie, cienie szybko stają się długie, promienie bardziej pomarańczowe, idzie jesień. Późne popołudnie przywiodło już chłody, marzłam pomimo pracy w ogrodzie. Lubicie taki czas? Ja bardzo. Na tarasie można, owszem, posiedzieć ale cosik na ramionach trzeba mieć. My ostatnio sporo siedzimy wieczorami na tarasie, popijamy kompoty własnej roboty i rozmowy toczymy różniaste, od poważnych po zabawne. Ostatnio efektem takiej rozmowy i fali pomysłów był kartonowy szablon na poduszkę-samochód dla Piotrusia. No i uszyłam, niebieski, wzorkowaty, z oknami z jeansu:) Podoba nam się i Piotrulkowi chyba też. Ciekawe są takie tworki z resztek materiału, malutkich szmatek, trochę pracy, a efekt może być naprawdę zaskakujący. Zachęcam Was do wykorzystywania końcówek materiału, kupowanie resztek w sklepach, z pewnością mają obniżoną cenę. Sama tak robię, jak tylko coś mi wpadnie w oko. Potem to leży i czeka na swój czas. Wtedy pracownia dudni, a podłoga wibruje od dźwięku maszyny:)


 Powoli przygotowuję ogród do zimy. Kwiaty i krzewy przycięte, a chwaściska dalej rosną. Lubię wszelakie prace ogrodowe ale dręczy mnie to, że najlepiej byłoby co tydzień wpadać na rabaty i czyścić wszystko z niechcianych roślin. I tak w kółko przez cały sezon. Trochę dłuższe opady deszczu i wszystko zarasta z prędkością światła. Potem naprawdę trzeba dobrze zakasać rękawy i brać się do solidnej roboty. I tak też było dzisiaj, sporo zrobiłam ale jeszcze trochę zostało. Kwiaty już jakby lekko pochylone, kolory mniej soczyste, ale wciąż zachwycają. Za chwilę schowają się w piwniczce by przetrwać ewentualne zimowe mrozy. A może zima ich nam oszczędzi? Co roku na to liczę, a potem zima i tak daje nam popalić i nie można do nas dojechać…:) Tak nas tu zasypuje. Ale o tym, jak już nas naprawdę zasypie:) Póki co cieszmy się jeszcze złocistymi promieniami słońca, znajdźmy czas na spacer z bliskimi, może wypad do lasu? Warto rozejrzeć się za wrzosami, to czas, w którym lasy pokrywają się już ich fioletem czy bielą, szyszki czekają żeby je zabrać do domu, a ptaki pewnie nadal dają wspaniałe koncerty ale wszystko się już powoli wycisza. Zawsze z mamą o tej porze roku wyciągałyśmy kalosze, czy stare trampki i ssssiiiiuuuu…do lasu po pracy, czy kiedy bądź, kiedy tylko była wolna chwila. Miałyśmy swoje ścieżki i miejsca pełne grzybów, ech - co to były za spacery. Gdzieś we mnie zostały te ciągoty do lasu, choć niektórych ‘naszych’ miejsc już nie ma, albo jest polana po wycinkach. W tym roku po raz pierwszy wyskoczymy do lasu z naszym Piotruńciem, trzeba wpoić małemu miłość do grzybków i pokazać, które najlepsze.

Póki co tkwimy z mężusiem w odnawianiu rzeczy starych. Po kupnie tego domu sporo było tu staroci, mebli, bibelotów. Wiele nie nadawało się już nawet do renowacji, ale kilka drobnostek zostawiliśmy i właśnie teraz nad nimi pracujemy. Jedną nich jest wieszak kuchenny, a drugą rzecz większa: wisząca szafka kuchenna z haczykami na powieszenie kubków, czy filiżanek. Z pewnością znajdą zaszczytne miejsce w naszej kuchni, póki co sprzęty w dłoń, szlifierka, papier ścierny, pędzle i farby, a potem znowu papier ścierny do zrobienia drobnej przecierki. Oto drobna namiastka, popatrzcie jakie uchwyty będą na wieszaku. Deska właśnie się bieli i przeciera, a wcześniej ją troszkę postarzałam – młotek, zarysowania gwoździem, otarcia szczotką drucianą. W następnym poście pokażę efekt. 


Wrzesień oznacza mój powrót do pracy. Jestem w domu jakieś półtora roku, prawie całą ciążę no i potem macierzyński, zaległe urlopy itd. Nowe wyzwania, zadania, obowiązki. Ech kochani trzymajcie kciuki za moje wdrażanie się w świat nauki i oświaty:) Ahoj szkoło!!! Tymczasem żegnam się z Wami, do następnego posta. Pozdrawiam ciepło, wciąż sierpniowo.
Wasza w sierpniu urodzona 
Zylwijka






niedziela, 26 sierpnia 2012

ANIOŁEK



Ot i zrobiłam:) Anioł filcowy może stać, albo można powiesić w oknie, czy jak kto woli. Dzisiaj szybki post, słów kilka. Pogoda nie dopisuje żeby zaczerpnąć rozrywek na świeżym powietrzu zatem można podziubać coś dla domku. U mnie pomysłów pod dostatkiem. Pozdrawiam Was niedzielnie:)
Zylwijka

czwartek, 23 sierpnia 2012

FILC, ZIOŁA I MALINY



Ech moi drodzy podczytywacze, nie wiadomo od czego tu zacząć, taki mam natłok myśli i rzeczy do przekazania. Tyle się wciąż dzieje, trudno to czasem uporządkować, ale zaczynamy. Otóż kochani, druga część kursu filcowania odbyła się w zeszłą sobotę. Czas leciał nieubłaganie, a my ciężką pracą filcowałyśmy ile wlezie, z przerwą na ciasto i kawkę. Pogoda cudnie dopisała więc można było szaleć z wodą, bez obawy o meble, podłogi itp. Ostatnio tworzyliśmy kule, kwiaty płaskie, za to tym razem formy otwarte jak kwiaty (forma trójwymiarowa), pierścionki, aniołki itp. oraz formy zamknięte czyli np. misy, lampiony, pokrowce na telefon, kapcie. No nie jest to ot tak sobie usiąść i zrobić, sporo się namęczyłyśmy, ale udało się, a efekt przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Wraz z Martą (TUTAJ) wróciłyśmy zachwycone możliwościami, jakie daje wełna, można zrobić dosłownie wszystko. Po kursie jeszcze solidne notatki i rysunki, burza mózgów i mamy pełną głowę pomysłów na nowe wzory. Jeśli wciąż szukacie nowych zajęć polecam spróbowanie filcowania, to proste i daje ogromne możliwości udekorowania domu niezwykłymi dodatkami. Cicho nadmieniam, że zbliża się jesień, a potem ddddłłłuuugggaaa zima - prace w ogrodzie odpadają więc można się zająć takim dłubaniem drobnych ozdóbek na święta, czy jak tam kto woli.


Poza kursem u nas czas malin i ziół. Pierwsze malinki siedzą już w słoikach w postaci dżemu, a zioła się suszą (tymianek) przypięte do żabek od karnisza:) Tak mi się marzy prawdziwe ‘coś’ do suszenia ziół, żebym mogła je swobodnie powiesić pod drewnianą belką na suficie, no i żeby ta ‘suszarka’ była ładna. Widziałam kilka takich wzorów, ale nie wiem gdzie można coś takiego dostać. Pewnie zrobimy sami, co Przemusiu? Efekt niepowtarzalny i oryginalny. Może na starociach znajdziemy coś takiego, co się uda przerobić na takie cuś. Póki co żabki karniszowe zaprosiły do siebie tymianek, czeka melisa i niestety w bardzo słabych ilościach rozmaryn. Ale dobre i to. Czy Wy też suszycie własne zioła? Nie trzeba mieć wielkiego ogrodu nawet na balkonie w bloku zioła się udają. Wystarczy rzetelnie podlewać, a wyskoczą w górę i dadzą wspaniały aromat swoimi olejkami. Potem do potraw jak znalazł, bazylia do pomidorów, tymianek to zapiekanek, melisa do napojów chłodzących lub na herbatkę. Pycha.

Dziękuję Wam bardzo za ciepłe słowa, które wciąż otrzymuję. Cieszę się, że zaglądacie tu, znajdujecie inspirację, odnajdujecie w sobie chęci do działania we własnych domkach i mieszkaniach. Niezmiernie jednak cieszy mnie to, że czasem ktoś z Was znajduje tutaj takie małe słowo dla siebie, że łapiecie pozytywny wiatr, to mnie niesamowicie cieszy i motywuje do dalszego blogowania. Dziękuję Kasi za dłuuugggie mejle, Gosi, że zmienia balkon i zagląda do magazynu Weranda Country i wielu innym za miłe komentarze i kontakt. To cudowne wiedzieć, że czekacie na kolejne posty. Ja sama chciałabym mieć na tyle czasu, żeby pisać tutaj codziennie, ale w natłoku spraw domowych i wkrótce zawodowych udaje mi się uszczknąć tyle, ile widać. Ale myślę ciągle co tu nowego wrzucić, co pokazać, co może okazać się ciekawe. Aparat foto jest niemalże ciągle w użyciu, fotografuję, zrzucam na komputer, obrabiam i pokazuję tutaj. Zatem żegnam się powoli, pozdrawiam Was ciepło i biegnę dalej żyć po naszemu ‘wiejsku’. Naprawdę czuję, że zbliża się jesień, spójrzcie na ten zestaw śniadaniowy, rozgrzewające kakao? A jednak. Tak mam.


 Wasza Zylwijka

środa, 15 sierpnia 2012

PROJEKT PRACOWNIA



Mam, nareszcie mam swoje miejsce szpargałkowe!!! Po wielu podchodach, przemyśleniach, zamysłach, koncepcjach mam wreszcie swoją małą pracownię, w której każdy z moich przydasiów znalazł swoje miejsce. Musiałam, no po prostu już musiałam to zrobić. Poświęciłam cały jeden pokój na maszynę  do szycia, kartony z materiałami, wory z wełną do filcowania i wiele, wiele innych, co to się na pewno przydadzą. Ech, jak się cieszę! Kupiłam nowe zasłonki, kilka bibelotów w moim ulubionym kolorze turkusowym, abażur na główną lampę, pled i pokój nabrał świeżości i przytulności. Oczywiście nie jest jeszcze skończony, ale już można w nim działać. Dotychczas swój ‘warsztacik’ miałam na poddaszu, ale ciągle ten kącik się zagracał, przybywało rzeczy, które najlepiej byłoby schować, a nie było za bardzo gdzie i jak. Czas na szycie miałam wtedy, gdy Piotrulek spał, a jak spał to znów nie chciałam walić maszyną (za plecami sypialnia) i go budzić. I tak w kółko robota stała w miejscu. Obecnie maszyna jest na dole i sssiiiuuuu….można szyć, przeszywać, zaszywać, podszywać, no co się chce:) i nikomu nie będzie przeszkadzać, wprost odludzie maszynowe! Także cieszę się niezmiernie, a  pewnie moje nitki, farby, pędzle, filce, szpilki też - wreszcie mają swoje miejsce. Brakuje jeszcze kilku pojemników, może kosze jakieś dokupię i będzie już całkiem fajnie.



Wciąż jestem pod wrażeniem warsztatów filcowania, o których pisałam w poprzednim poście. Nie przypuszczałam nawet, że filc może mieć tyle zastosowań. Teraz jestem na etapie tworzenia drobnej biżuterii, więc moja mini-komódka na drobne ozdoby wzbogaciła się o dwie pary kolczyków, a i teraz mam chrapkę na może jakiś naszyjnik. Cudeńka można zrobić dosłownie w kilkanaście minut (kule na kolczyki), wszelkie inne formy wymagają trochę więcej czasu, ale to czysty relaks i wielka potem radocha, że ma się coś od podstaw swojego. Zachęcam Was do próbowania i robienia wielu rzeczy samodzielnie. Jadwiga (prowadząca warsztaty) przekonywała że za bardzo, bardzo niewielkie pieniądze, albo nawet bez jakichś kosztów można zrobić wiele rzeczy potrzebnych człowiekowi do życia. Garnki, ubrania, tkaniny, obicia meblowe i wiele, wiele innych, wystarczy trochę chęci i pracy. I tak właśnie chyba jest, choć najczęściej mamy problem chyba z tymi chęciami…Za to jak już się ruszy to zwykle robota idzie jak burza, nie jest tak?

W naszym ogrodzie trwają prace wycinkowo-obcinaniowo-formowane. Otóż biegam w nożycami i przycinam wszelkiego rodzaju krzewy, które wymagają już podcięcia. To ostatni dzwonek na tego typu prace, trzeba dać roślinom czas na zregenerowanie się jeszcze przed zimą. Inaczej choróbska na nie włażą potem i kłopot, bo rośliny marnieją. Także jeśli macie zamiar coś jeszcze przed zimą przycinać to właśnie teraz kochani, nożyce, sekatory w dłoń i ciach, ciach, ciach… Wkrótce przyjdzie czas na wykopywanie roślin cebulowych, które nie zimują np. mieczyków, dalii, floksów. Można także wykopać cebulki tulipanów i przesuszyć je przez zimę w mieszkaniu, a następnie ponownie posadzić. Będą jak nowe i wystrzelą swoimi pięknymi kwiatami, że ho ho… Przycięłam też irysy, berberysy, perukowce, jaśmin, wierzby i tak biegam po ogrodzie i patrzę co by tu jeszcze:) Straszne lubię przycinanie i formowanie, chociaż nigdy nie robię totalnie symetrycznych form, takie nadają się do nowoczesnych ogrodów, terenów zielonych, na osiedla. Nasz ogród jest wiejski-sielski i takie ogrody podobają mi się najbardziej. Dużo kwiatów, kolorów i ptasich gniazd, a każda roślina żyje sobie według własnego pomysłu, no chyba że nadejdę z nożycami:)

Czekam już na maliny, co nie co można już podjeść z krzaka, za chwile spakuję malinki w słoiczki dżemowe, uwielbiamy wyjadać je potem zimą z herbatnikami lub biszkoptami. A najlepiej smakują wyciągane wprost do buzi łyżeczką…mniam. Za to trudno mi w tym roku zabrać się za ogóreczki, no jakoś tak stoją i czekają, mam przepis na sałatkę, ale też coś opornie idzie. Obiecałam sobie jednak, że w tym tygodniu zrobię choć kilka słoików. Morelki się kończą, po papierówkach nie ma już śladu, dojrzewają węgierki. Natura przez cały sezon podsuwa jakieś dobrocie zatem trzeba korzystać i chrupać, zrywać, zajadać ile się da.

Obserwujecie spadające sierpniowe gwiazdy? My zwykle mamy na uwadze oglądanie tego cudownego spektaklu ale niebo nad naszym domem uparcie odmawia przepuszczenia przez siebie jakiegokolwiek widoczku, nic. Ciągle zachmurzone, o gwiazdach trzeba zapomnieć, a przecież każdy ma jakieś życzenie schowane gdzieś głęboko w kieszeni. I co? I komu je powiedzieć żeby się spełniło?


A na koniec częstuję tartą jagodową. Ciasto wyrabiam ‘na oko’, trochę masła, 1 żółtko, cukier, cukier waniliowy, mąka – tak, żeby konsystencja ciasta nie lepiła się zanadto do ręki. Chwilę wyrabiać, podsypywać mąką jeśli ciasto wydaje się zbyt lepkie. Po wyrobieniu wsadzić na 15 minut do lodówki, a potem wyłożyć ciastem formę do tarty. Piec, aż się lekko zrumieni. A i pamiętajcie o nakłuciu ciasta widelcem bo inaczej pęcherzyska powychodzą! Po wystygnięciu zasypać tartę mrożonymi lub świeżymi jagodami (można dodać jeżyny) i wszystko zalać lekką stężałą już galaretką z owoców leśnych. Taka tarta grzechu jest warta:) Smacznego.

To już koniec. Zdradzę tylko jeszcze, iż wybieram się na warsztaty filcowania drugiego stopnia. Ktoś chętny? Sobota, 18 sierpnia, godz. 10.00-14.00. Na pewno zrelacjonuję co i jak:) Papatki, 
pozdrawiam ciepło.
Zylwijka

sobota, 11 sierpnia 2012

KOLOROWO-MIĘKKO-FILCOWO





Kto nie był, może żałować! Kochani, już po warsztatach filcowania, pięć godzin pracy w przemiłej atmosferze zleciało jak z bicza strzelił. Jadwiga, prowadząca i mistrzyni w robieniu rzeczy wszelakich z filcu i nie tylko, zaprezentowała podstawowe techniki filcowania, na mokro i sucho. Najpierw jednak omówiła rodzaje wełny, na których można pracować. Ja i Marta – moja znajoma od pogaduch i nie tylko zakupiłyśmy już jakiś czas temu wełnę tzw. czesankę ale okazało się jednak, że ona się nie nadaje do filcowania. Co za pech. Dzięki temu, że Jadzia pokazała na czym najlepiej się filcuje, wiadomo teraz co kupować, a czego nie. Potem igły, kolorowa wełna w dłoń i filcujemy na sucho, również na tkaninie!!! Kwiaty, kwiatuszki, owoce, literki – przegląd pomysłów różnistych i dduuużżżoooo dobrej zabawy. A i przerwa była, taka z kawą i domowym, przepysznym ciastem. Opróżnienie talerza z plackiem nie było trudne:) można było pogadać lub nakarmić dziecko, prawda Marta? Tak, tak, była z nami maciupka Agatka i też już wie jak filcować. 



Po przerwie filcowanie na mokro, woda się lała, szare mydło w roli głównej, i tym razem kuleczki, kwiaty płaskie i kwiaty na łodyżce. Efekty prac widoczne na zdjęciach. Teraz należy tylko doskonalić samemu obie techniki i można zrobić cudeńka dekoracyjne do domu, dodatki do ubrań, odzież, no co się chce! Wszystko jest kwestią pomysłu. Zachęcam do poszukiwania ciekawych inspiracji i do dzieła! Dla Jadwigi zaś wielkie dzięki za wiele ciekawych informacji, naukę, przemiłą atmosferę i…placek:) Do zobaczenia na kursie drugiego stopnia.


  Tymczasem pozdrawiam Was ciepło,
  Wasza Zylwijka:)

czwartek, 9 sierpnia 2012

MILION INSPIRACJI


Kochani, przedstawiam mój absolutny hit wśród magazynów! Przejrzyjcie, nacieszcie oczy, znajdźcie dla siebie inspiracje i...działajcie:) Cudowna kopalnia radości w tworzeniu rzeczy drobnych i pięknych. A i dla łasuchów też się coś znajdzie:) Zapraszam do obejrzenia TUTAJ , a Joasi dziękuję za kolejne, urocze wydanie:)
Zylwijka

środa, 1 sierpnia 2012

TO JUŻ TEN CZAS…


Dzisiaj zerwałam kolejną kartkę z kalendarza. Lipiec za nami a wraz z nim połowa wakacji jest już historią. Mój synuś skończył osiem miesięcy, a przecież niedawno się urodził…tak niedawno chodziłam w ciąży, a Piotrek już prawie sam tupta. Czas biegnie nieubłaganie, nie można go jakoś zatrzymać co? Może ktoś zna magiczne słowa, takie zaklęcie? Przedwczoraj wróciliśmy z wakacji, a dopiero się pakowaliśmy. Tak, tak kochani, my też czasem zrywamy się z naszej wiejskości i uciekamy gdzieś zmienić trochę klimat, nacieszyć oczy innymi krajobrazami. Każdy tego potrzebuje, można nabrać dystansu, zebrać myśli, inaczej spojrzeć na wiele spraw. Tak naprawdę nie potrzebujemy Karaibów czy innych wysp okrzykniętych mianem rewelacji turystycznych, może być nawet gdzieś blisko, wystarczy dobre towarzystwo i wszędzie, okazuje się, może być świetnie i można odpocząć. I tak też zrobiliśmy. Przekonaliśmy się, że Piotruś uwielbia wodę, może będzie z niego pływak. Szaleliśmy w wodzie, kupa śmiechu wieczorami, rano kolejna dawka. I tak powinno być. Zachęcam Was do takich, nawet bardzo krótkich wyjazdów. My mieszkaliśmy w lesie, w drewnianych domkach, gdzie burzę słychać ze zdwojoną siłą, a deszcz wali po dachu tak głośno, że nie można za bardzo porozmawiać. Ale daliśmy radę:)

 
Wracając do tematu upływu czasu – widzę, zwłaszcza ogród daje takie sygnały, jakby jesień cicho podchodziła już pod drzwi naszego domu. Powoli wycinam przekwitłe kwiaty, a to znak, że zaraz pożółkną liście na drzewach, w szkole zadzwoni dzwonek (wracam do pracy) i cały świat przyrody się jakby uspokoi. Jednoroczne kwiaty już skończyły swoje pokazy kwiatów i jakoś nie kwitną, liliowce wczoraj doczekały się sekatora, sami widzicie – jesień. Nigdy nie przepadałam za jesienią, dziś ją uwielbiam. Bawi nas kolorami, zachęca do grzybobrania (to wtedy w domach roznosi się cudowny zapach suszonych grzybów i owoców), wtedy przyjemnie siedzi się na tarasie, a słońce, zamiast parzyć, ciepło ogrzewa kości. I właśnie, moi drodzy podczytywacze, to ten czas już nadchodzi. Słyszę już cykanie świerszczy ukrytych gdzieś głęboko w trawach, a w powietrzu unosi się cudowny zapach koszonego zboża. Żniwa w pełni, praca w polu wre do późnych godzin wieczornych. Te wszystkie dźwięki, zapachy, obrazy przypominają mi wakacje spędzane u babci, przenoszą mnie jakoś w tamten czas. Sentymentalna się robię, czy jak? Dobrze, że mogę poblogować to jakoś udaje mi się te sentymenty i wspomnienia zapisać i zatrzymać:) Takie mamy sierpniowe niebo nad naszym domem...

 
U nas słoikowania ciąg dalszy. Na pierwszym planie morele – mamy ich mnóstwo więc szykują się kompoty, dżemy, a w międzyczasie tarta z morelami czy morele pod kruszonką. Jak upichcę – pokażę i podam przepis. Na drzewie wiszą ostatnie papierówki, renklody, wiśnie dawno zjedzone przez okropne ptaszyska (dwie doby wystarczyło żeby opędzlowały nam wiśnie z dwóch drzewek – nalewki nie będzie!). Pomidorki jakoś dojrzewają ospale, zioła czekają na ususzenie, dojrzewają jeżyny no i malinki. Mamy taką późniejszą odmianę, więc jak u wszystkich maliny już dawno pozamykane w słojach to u nas dopiero zaczyna się podjadanie prosto z krzaka, soki, dżemiki…mniam. Czekam już na ten czas z niecierpliwością.


W najbliższym czasie czeka mnie wspólna praca z moją bardzo dobrą znajomą, też blogerką. Na co dzień tworzy rękodzieło, a jej prace możecie obejrzeć TUTAJ. Postanowiłyśmy się spotkać i potworzyć coś razem. Sama nie mogę się już doczekać efektów, planujemy filcowanie, może coś razem upichcimy, albo uszyjemy. Z pewnością nie będziemy się nudzić, a efekty naszych – wciąż ogromnych - pokładów energii pokażę w kolejnych postach. Razem zawsze łatwiej coś wymyślić, można podzielić się umiejętnościami z innymi, nauczyć się czegoś i przy okazji fajnie spędzić czas. Nasze dzieciaczki pewnie będą nam mega-przeszkadzać, wchodzić na głowę, akurat chcieć jeść czy coś innego:) ale damy radę. Ogarniemy dzieciątka i dalej do pracy…

Regularnie robię przegląd blogów, które obserwuję i wciąż szukam nowych, ciekawych i inspirujących. Mój blog gości w sieci dopiero od dwóch miesięcy, ale są i tacy, którzy prowadzą swoje blogi od lat. Prawdziwe skarbnice wiedzy, pomysłów i kreatywności. Zawsze czytam pierwszy wpis, jakiego użytkownik bloga dokonał. Zwykle jest nieśmiały, krótki i taki jakiś…zestresowany:) Z biegiem czasu widać doskonalenie warsztatu zdjęć (pierwsze zwykle w ogóle nie są obrobione, ot prosto z aparatu), słowa jakby łatwiej się w postach układają, komentarzy i odwiedzających coraz więcej. Każdy z tych blogów pokazuje czyjeś życie, zainteresowania i pasje, zawody, rodzinę. To trochę jak poznawać wciąż kogoś nowego i odwiedzać się nawzajem. Wspaniała sprawa:) Ja sama od lat obserwowałam czyjeś blogi, nigdy za bardzo nie myślałam o założeniu własnego, aż wreszcie stało się. I cieszę się, że też mam swoich blogowych gości. Zatem zapraszam do Zylwijkowa:) A na koniec nieco wody dla ochłody...



Wasza Z.