sobota, 3 sierpnia 2019

W okno...

Ostatnio długo jechałam pociągiem. Ile to można spraw ułożyć, przemyśleć, poukładać jedynie...patrząc się w okno. Pomiędzy prośbami syna o bułkę albo grę w kółko-krzyżyk gapiłam się w te pola, lasy. To jakby mijać wszystko, widzieć, że życie tak się właśnie przesuwa, czasem zatrzyma się na chwilę...taki przystanek, stacja. A potem znowu pędzi. Jechali starzy z wnukami i panie z tipsami, z plecakiem, albo pięknym neseserem w kwiaty. Jechały młode Francuzki, ktoś z klatką z jakby szynszylą w środku. Ktoś o drogę spytał, ktoś zafochał, że miejscówkę ma, a pani mu podsiadła. Pół drogi człowiek z siwą brodą stał, te Francuzki na podłodze, na plecakach - fajnie, młodość w końcu. I właśnie ten z tą brodą też patrzył w okno, jak ja. Reszta w ekrany - ktoś film, ktoś słuchawki i muzyka, ktoś przegląd sportowy albo wiadomości giełdowe. A za oknem wszystko pędziło jak szalone. Nikt nie rozmawiał, spali raczej. A potem zdziwieni, że koniec podróży, że to już, tak minęło szybko przez te internety, łotsapy, tik-toki-sroki... Spoko, też zerknę - nie powiem, ale lubię się tak zawiesić gapiąc się w dal, w te zboża, albo piękne duże miasta - nocą zwłaszcza. Czasem w domu też się tak zapatrzę, wyłączę na chwilę, a potem wracam z myślą jakąś, jak dzisiaj. Życie mi wtedy zwalnia, dostrzegam, że w ogóle jest, dzieje się, mija.




Jestem tu dzisiaj znów bo ktoś mi przypomniał, że ostatni wpis mam...z lutego, a lubi tu zajrzeć. I tak mi się miło zrobiło, bo choć widzę, że ten licznik wejść wciąż bije w górę, to jakoś trudniej myśli zebrać w słowa, wydaje mi się często, że wszystko już zostało powiedziane, napisane, wymyślone, że kto tu coś może znaleźć dla siebie. A jednak. Ale chcę pisać tu znowu, głównie dla siebie bo to mi jakoś myśli porządkuje. Tak - głównie dla siebie. Przez ten czas od lutego wiele się działo, dopiero teraz mogę zwolnić, odpocząć naprawdę. Wrócić do zainteresowań, do poszukiwań. I to zapatrzenie w okno poniekąd mi o tym przypomniało.





Przez ostatnie pół roku wracałam do fotografowania. To mi, jak fala, przychodzi i oddala się znowu, by za jakiś czas znowu się odezwać. Sprzęt mam stary, już są mega wypasione kombajny do zdjęć, ale lubię go. Na obróbce mało się znam, te suwaki, wykresy. Od lutego para zawodowych fotografów pokazywała krok po kroku jak to ugryźć, inspirowali, uczyli, podpowiadali, oceniali i...gonili do robienia zdjęć. Dawno nic mi tak nie dmuchało w żagle. Pół roku pracy zakończyliśmy wernisażem. Byli zaproszeni gości i dobre wino do toastu i dyskusje do późnych godzin nocnych. Ludzie, jaka radocha! Ekipa uczestników warsztatów nie do podrobienia (dziewczyny jesteśmy hardcore'ami! Greg i Gosia - wiadomix - profeska) Dzięki Wam wszystkim wielkie! Obyśmy się gdzieś jeszcze spotkali przy podobnym przedsięwzięciu, znowu damy czadu! I tak mi się przypomniało jak należy zdjęcia nie tylko robić, ale i...oglądać. Że to się trzeba napatrzeć na nie, jak w to okno w pociągu, zawiesić. Tyle się wtedy widzi. A jak po łebkach się przeleci to psinco z tego. Nad fotografią naprawdę można - trzeba - wyhamować, dostrzec, pomyśleć. A jak się tak tylko sztucznym paznokciem przewinie po ekranie, to nie dość, że się niewiele zobaczy, to jeszcze rysa zostanie. Taki niesmak. Nie róbcie tego.

Ps. I Przemciowi dzięki, że mi te warsztaty wypatrzył:)

Zylwijka


poniedziałek, 25 lutego 2019

Nie podnoś ciśnienia


Tak się składa, że w poprzednim tygodniu czyniłam obserwacje życia raczej z pozycji horyzontalnej. Leżałam jak długa z grypą i zastanawiałam się, kto kogo szybciej wykończy. Nie wiem kiedy ostatni raz byłam w takim „zagłębiu chorobowym”. Nawet czytać się nie dało. Nic – pustka bracie. Dres, styl raczej  typu „no-make-up” i „no-fryzura” też. Taki sponiewierany człowiek, że aż mi samej siebie było żal. Wykaraskałam się jednak. Jest już bowiem kolejny poniedziałek i jestem spowrotem na swoich obrotach, takich Sylwiowych. Praca, dom, inności najróżniejsze – tak jest dobrze. Farbę właśnie zamówiłam (bynajmniej nie do włosów) – kominek będę malować, potem łazienkę – w sensie sufit bo reszta opłytkowana.. Za chwilę wszystko ruszy, ale…to za chwilę. Póki co pamiętam ciągle, że jest nieco ponad połowę lutego dopiero więc się nie spieszmy… Się nie spieszmy i innych nie pośpieszajmy. Ot co!



A propos zdania powyżej…właśnie taką rozmowę z ukochanym odbyliśmy…czy monolog to raczej może był. Mój – żeby było jasne. Że się tak popędzamy ciągle. Serio – ze wszystkim. Zwykle około, nie bagatela, drugiego listopada zaczyna się w mediach społecznościowych takie przebąkiwanie o świętach. Rusza już ta lawina. Potem jak już człowiek wszystkie okruszki ciasta świątecznego powyjada (poza taką puszką jedną, co to ją trzymam  wysoko hehe…a w środku są pierniki) to się zaczyna już, że wiosna idzie, że wiosna idzie. Ludzie, myślę, jest najdalej siódmy stycznia (żeby było po Trzech Królach, co to właściwie nie wiadomo czy ich było trzech) o jakiej wiośnie mowa??? I te swetry będą teraz zrzucać, trencze zakładać, włosy rozjaśniać bo wiosna. U nas ptaków nawet o tej porze nie ma za bardzo na ogrodzie (chyba, że te wróble, co to wyżrą wszystkim pozostałym bywalcom karmnika co się tylko da) ale żeby zaraz wiosna? I teraz też tak jest…ja mówię do Przemcia, że jeszcze się ciepłe buty przydadzą, a tu instagram, że kwiaty żywe do domu trza kupować, że hiacynty wychodzą spod ziemi. Ja się pytam:  gdzie? U kogo? Dajcie odsapnąć. I mi to ciśnienie (wiosenne) się podnosi, że to już, a tu koce nie pochowane, świece jeszcze odpalam (takie domowe, wiecie, żeby klimat zimowy zrobić), a tu że wiosna i wiosna. Ja mówię: jak Marzannę w szkole zobaczę, co to ją dzieci zrobią, prawdziwą, pomalowaną szminką przez uśmiech cały to uwierzę, że może, może…A tak to nic mnie nie przekona. Fakt, jakby świergot ptaków może rano głośniejszy, ale kawy to się jeszcze na tarasie wypić nie da. Najwyżej papierosa spalić, ale ja o tym to akurat nie mam za dużo do powiedzenia, bom niepaląca. Także mówię światu dzisiaj: nie podnoś mi ciśnienia. My się potem dziwimy, że ten czas nam tak umyka między palcami, że dopiero był grudzień, a tu już wiosna (się niektórzy uprą jednak…) a sami się poganiamy na fest. Dajcie sobie ludzie dychnąć, luty to luty – co najwyżej narzędzia ogrodowe można zaostrzyć i drzewka pobielić, ale do kwiatów w domach i rozkwitających pąkach to chyba jeszcze za odważnie twierdzić. Przecież to grypsko co szaleje dookoła to ja się pytam: czy ono może być wiosenne? Zimowe jest i basta! To trzeba książki jeszcze czytać pod kocem i karmniki uzupełniać, a nie tam już prochowce nosić (dla młodszego pokolenia: to płaszcz taki lekki). No więc o tym poganianiu jeszcze słowo… Tyle się dzisiaj mówi o mindfullness, że trzeba być całym sobą  w danej chwili, że multitasking nie istnieje, że jedną rzecz robimy tylko na raz, żeby nie biec, a tu masz – fejsbuki w kwiatach i pastelach. Ani mi się śni! Luty to luty. I niech mi nikt ciśnienia w tej materii nie podnosi. Jak na marzec przeskoczy to możemy pogadać:)

Wasza Zylwijka

niedziela, 10 lutego 2019

Sylwia, sprzedaj te narty!

Pojechaliśmy. W miejsce piękne, przyjazne dzieciom, rodzinom, dobrze jeżdżącym i tym, co pierwsze kroki na nartach stawiają. Od lat  conajmniej ośmiu moje narty przeleżały na specjalnej półce w garażu, moja myśl nawet się koło nich nie zakręciła. Słabo. Ostatnie sezony jakoś tak wszędzie, ale bez nart, trochę sanki i inne zimowe akcesoria bo dziecko małe. Właściwie myślałam: Sylwia, sprzedaj te narty. Buty odstały swoje w garderobie, a gogle całe popalcowane bo syn dorwał do zabawy. No tak było. Nikt nas też jakoś specjalnie nie zachęcał, żeby to się może gdzieś ruszyć, jedni znajomi przestali jeździć, a drudzy jeszcze nie zaczęli. I takie zawieszenie nartowe, można by rzec. Dziwne, że człowiek tak jakoś czasem siądzie i siedzi, opadnie - cieleśnie, mentalnie, duchowo.





I pojechaliśmy. Czasem człowiek myśli, że wie, że umie, jest przekonany, że jakoś przecież będzie. Jak dobrze jest się sobą samym rozczarować. Dużo o tym myślę w ostatnich dniach. Potem jest już tylko radość jak się zrobi ten pierwszy krok, pokona się siebie, chociaż najpierw nieco boli, duchowo też. Cieszę się jak dziecko bo może coś pękło, tego wiatru mi chyba brakowało, takiego dmuchnięcia w skrzydła, choć to pewnie kroczek jeden z wielu, ale też i może nie tylko o te narty chodzi... Myślałam, że zapnę te narty i szuuuuu...pojadę, jeździliśmy przecież w wielu miejscach, a tak mnie jakiś strach obleciał, paraliż - straszne to jest uczucie. Własna, wymyślona niemoc, która człowieka zablokuje. Ale się udało. A mówiłam: Sylwia, sprzedaj te narty. Buzia mi się śmieje od kilku dni. Moi mężczyźni też bombowi:):):):):):) Pomykał większy pięknie, nartka w nartkę. Mniejszy dzielnie zniósł bóle po narciarskich butach. Jest moc w Mączkach:)









Te kilka dni to świetny, bardzo dobry dla mnie czas. Cieszę, się bo mogłam się też postawić w roli ucznia na chwilę. Na codzień to ja organizuję, kieruję grupami, biorę odpowiedzialność za każdy lekcyjny krok, a tu taki odwrót. Dobrze jest poczuć to znów, ten krok za krokiem, to jak się nabiera pewności, dochodzi się do czegoś cierpliwie i powoli, również w nauce języka. Tu jest tak samo. Bardzo, bardzo odpoczęłam, myśli mi się rozjaśniły i z tymże pozytywnym nastawieniem wracam od jutra do pracy po zimowej przerwie. A za wyjazd mega mocno dziękujemy!!!

Ja i moje chłopaki.

EPILOG: Nie ma mowy o sprzedaniu nart, także kto na to liczył to się rozczaruje. Nartki dostaną nowy pokrowiec, a buty inne kupię, bo mnie prawy kłuje jakoś, że wytrzymać się w nim nie da. I co? I do następnego sezonu, choć ta zima się jeszcze przecież nie skończyła...:):):)

Z niezwykle zadowoloną miną pozdrawia Was
Zylwijka

wtorek, 1 stycznia 2019

Już...

Już ten Top Wszechczasów Radiowej Trójki przycichł, a to jest prawdziwa uczta, już ruch samochodów jakby większy, choć do popołudnia jakoś było niemrawo. Wraca rytm, każdy już czeka w bloku startowym bo jutro trzeba zwyczajnie ruszyć z życiem, pchnąć znowu sprawy różniste. To dobrze, że życie idzie dalej, pomimo burz i sztormów, to dobrze. Teraz bardzo koi mnie ten fakt.


Przejrzałam nieco media społecznościowe, te wszystkie postanowienia, zapiski, karnety na siłownię i smutno mi. Czy to trzeba czekać na przeskok daty żeby coś w życiu zmienić? Można zaczynać od teraz, zawziąć się i zrobić. Zro-bić. Może dla duszy coś zrobić, może te kilogramy zrzucić, może intelekt nieco wysilić, sama nie wiem, może się mylę jednak co? Tak mi myśli płyną. Końcówka roku sprawiła, że zachwyt nad życiem nieco mi uleciał...daj Boże, że na chwilę. Nie - nie spisywałam żadnych celów na ten nadchodzący czas, ale zawsze towarzyszy mi jakiś dreszcz. Myślę sobie, że może bym chciała więcej pisać, tu i w tych przepięknych notatnikach, które jednak wciąż stoją puste. Więcej dostrzegać, szerzej patrzeć. Rozprawić się ze swoją niekonsekwencją. Więcej gotować z miłości, a mniej jakby z obowiązku. Więcej słyszeć i dokładniej słuchać - muzyki, człowieka, ptaków. Więcej czytać i rozumieć, żeby mi się głowa nie zabetonowała. Uczyć się. Bardziej skupić się na dziecku. Więcej, z większą uważnością zadbać o swoją duchowość, mam kilka pomysłów. Może mniej samochodem, a więcej na nogach czy rowerem (oj, zapędzasz się już Sylwia! Niewykonanie boli:) Żeby ten dom został otwarty, żeby był miejscem wielu wartościowych spotkań i rozmów, śmiechu dzieci (dziewczyny moje: zabierajcie chłopaków i rebjatę i wbijajcie do nas - zawsze jest kawa i coś do jedzenia). Żebym się nigdy nie zaprzyjaźniała z wewnętrznym leniem, który czasem puka mi do serca. Własnie mój mąż mnie zawstydza swoją pracowitością i konsekwencją, swoją cierpliwością do spraw niewykonalnych i dobrą powolnością (jeśli można tak to nazwać) i wciąż się wiele od niego uczę (ach te wieloetapowe zadania:)...Ja zwykle muszę na już, na wczoraj, popędzam się bez przerwy. Chciałabym być lepsza w planowaniu, przykładać się bardziej, ale planować absolutnie wszystkiego to też nie chcę, lubię też to, co przynosi dzień. I chcę szukać...na wielu płaszczyznach i wielowymiarowo: inspirujących ludzi, ciekawych miejsc, sposobów i możliwości rozwoju, spokoju i pokory tam głęboko w środku, motywacji do pracy z jeszcze większą parą, dobrych budujących myśli. I do gitary wrócić. Do gitary. Może jeszcze wstawać wcześniej...no powiem Wam...wstawać wcześniej bo w sumie podlewanie ogrodu rano może okazać się jednak całkiem korzystne. :):):)

Z wielką nadzieją na powyższe
Wasza Zylwijka