niedziela, 24 grudnia 2017

Żeby...

Czasem wsiadam do samochodu i odpalam muzykę na cały hajc. Na cały. Zależy co tam jest w odtwarzaczu, ale daję sobie wtedy tak dźwiękowo popalić, że nie słyszę silnika. Wydaje się, że to auto od tej muzyki jedzie. Bywa, że mam takie natężenie wszystkiego, spraw wielu - lżejszych-cięższych, myśli, rozważań, pytań, że to zagłuszenie na te 10-15 minut wydaje się być jedynym rozsądnym ratunkiem. Jedynym. Inaczej bym chyba eksplodowała. A tak to chociaż przez chwilę dźwięki dają odpocząć całej reszcie. Teraz za to jest taka cisza, że własne myśli dopiero zdają się dochodzić do głosu. Mały P śpi spokojnie, a duży P pojechał na pasterkę. Myślałam, że usiądę i spiszę tylko, tymczasem ten tekst idzie ciężko... Właśnie głównie o te pytania mi jakoś chodzi - odpowiedzi znaleźć nie mogę. I pytam przecież to tu, to tam, radzę się, ale prostych dróg nie ma. Nie ma. Ten rok należy raczej do trudniejszych. Ale dzisiaj, może wraz z narodzeniem tego Świętego Dziecka przyjdzie jakieś nowe...coś. Coś może drgnie, przyniesie spokój. Wierzcie, że kto wrażliwszy to się tak czasem umęczy, udręczy sam ze sobą... Pytań ma za dużo, a odpowiedzi jak na lekarstwo, albo wcale nawet. Czasem lepiej być prostym człowiekiem.


W nadchodzącym nowym czasie chciałabym, żeby mi się zawsze chciało...żeby tak nie sparcieć jako człowiek, żebym zawsze chciała biec dalej. I szukać. Żeby tak nie spłycieć w tym wszystkim, i żeby zawsze wzruszała mnie krzywda innych, i żeby mnie niesprawiedliwość mierziła, a lenistwo swoje i innych wkurwiało, bo lepszego słowa nie znajdę...Żeby żyć pełną gębą, dostrzegać, że jestem w dobrym miejscu i z właściwymi ludźmi. I żebym tych mądrych spotykała, bo głupców to nie brakuje. Żeby moje serce zawsze waliło z odpowiednio brzmiącym tąpnieciem, żeby nie dać się, ale iść swoją ścieżką. Żeby się nie bać - inspirować i dać się zainspirować. Żeby tak prowadzić swoje dziecko, żeby był pracowity i pewny siebie, ale nie cwany. Żeby dostrzegać rozmaite zbiegi okoliczności, dobrze je rozszyfrowywać, i żeby mieć wokół siebie szczerych ludzi, nawet jeśli czasem starcie z nimi grozi solidną awanturą. I żeby mi się zawsze chciało drążyć sprawy do końca, żeby nie odpuszczać...Żeby dać się czasem poprowadzić.


Kolejna uroczysta kolacja wigilijna za nami. To naprawdę wielkie szczęście spędzać święta w domu, nakryć się swoją kołdrą, we własnym łóżku, z herbatą w ulubionym kubku. Ja zawsze w święta gdzieś upuszczę łezkę. Zawsze. Myślę o dzieciach w szpitalach i ich rodzicach, o tym jak szurają kapciami po korytarzach niepewni wyników badań, myślę o bliskich, którzy są daleko, a mimo to życzenia od nich w tym roku nie dotarły. Myślę o samotnych, chorych, opuszczonych, myślę o dzieciach w domach dziecka, myślę o duchownych, którzy dźwigają może jeszcze ciężary niełatwych spowiedzi, myślę o ludziach, którzy swoją postawą, pracowitością, sumiennością i oddaniem mnie zawstydzają. I myślę o tych, którym można już tylko zapalić świeczkę, ogarnąć ciepłym wspomnieniem. I cieszę się niezmiernie ze wspólnego czasu z moimi chłopakami - dwie niewyobrażalne miłości mojego życia. Jakie to szczęście móc kogoś tak kochać...

W ten cichy, magiczny wieczór przesyłam Wam wszystkim ciepłe pozdrowienia. Życzę zdrowia i miłości.
Wasza Sylwia.










sobota, 16 grudnia 2017

To nie jest PSTRYK.

To nie jest tak, że pstryk i siada się do takiego bloga, że słowa się napiszą za nas, że te myśli damy radę ot tak przelać. To nie jest też tak, że się siada i czyta te czyjeś napisane słowa. Bo to przecież za tymi słowami stoi czyjeś życie, czyjś akurat dzień, może taki, w którym wszystko spieprzyło się od rana. Może jakiś akurat szczęśliwy, albo taki, po którym człowiek jest umordowany niemiłosiernie, sponiewierany. Albo wycieczkę rodzinną ktoś opisuje, mniej lub bardziej udaną, rozmowy z przyjaciółmi podsumuje, przepisem będzie chciał się podzielić. Albo swój stan ducha ktoś wspomni, że lepszy, czy gorszy, albo, że akurat szuka jeszcze tej swojej drogi. Albo, że znalazł. O tym wszystkim czytający też musi wiedzieć, pamiętać. I wtedy taki wpis brzmi jakoś inaczej, pełniej, może ktoś dłużej pomyśli, swoją refleksję napisze, albo i może przeleci to tylko, jak za przesunięciem palca po ekranie. Tego nie wiem.


Mi ostatnio jakby ciężej myśli zebrać. No taki akurat mam trudniejszy czas. A przecież często, wydaje się, mam gotowy, ułożony w głowie tekst. Gdzieś to później mi uleci, wiatr to wszystko mi rozwieje i koniec. Po ptokach. Ale wiedzcie, że ja tu myślę o Was, czy kto tu zajrzy czasem, pomyśli, że coś wpisów dawno nie ma. Albo ucieszy się, że coś się ukazało. Nieraz sobie myślę jakby to było tak pisać naprawdę, umieć absolutnie całe swoje ja utkać w tekst. Nie, że tam zaraz pisarka wielka czy coś, ale tak siedzieć w pisaniu naprawdę, solidnie ważyć słowa, i pisać tak, żeby serca poruszać.
Kiedyś powiedziałam znajomemu, że czasem to bym to wszystko rzuciła w cholerę i pojechała w Bieszczady. Książkę bym wtedy pisała. Codziennie. I chociaż nie wiem jak ja bym tam w tych górach żyła bo to zaś śniegu by tam napadało po pachy, do maja by leżał, a ja przecież odśnieżarki nie umiem obsłużyć. Jak ja bym tam gdzieś w głębokiej głuszy po chleb maszerowała do wsi, a coś by jeść trzeba było. No jak by to było? Może by sąsiad czasem jakiś zajrzał, ale to znowu by mnie wkurzył, że mi pisanie przerwał i zaś nerwy bo tu ten sąsiad, tu ten cholerny śnieg...


Śledzę taki program w TV, gdzie pokazują ludzi, którzy wyjechali z miast i siedzą teraz na wsi. Niektórzy to wszystko tak na serio - kury, jajka, koń. Inni znowu bawią się w wieś, ale jednak trochę po miastowemu - domek, ogród, eko-herbatki od babki-zielarki z sąsiedztwa. Też fajnie. Ale zawsze, absolutnie zawsze zazdroszczę tym ludziom odwagi, że taki krok podjęli, że tak rach-ciach i życie zmienione o wiadomo ile stopni. Te posady dyrektorskie zostawiają, korporacje, pieniądze. Zawsze mówię do mojego ukochanego: patrz, jacy ludzie, jacy oni są wolni...Chcą to kury nakarmią o piątej rano, albo o ósmej i kto im co zrobi...Albo psa wezmą na spacer, a jak nie to puszczą i poleci sam. Chcą więcej popracować to zakasują rękawy, a jak mniej to mogą kawy wypić trzy i dopiero się zebrać. Wolni. A my ciągle pędzimy. Ja i mój P. Bez ustanku. Ostatnio jakby jeszcze bardziej, szybciej. A przecież ani ja, ani P. tego nie wybraliśmy z własnej woli, to życie nas tak goni...Ja gdzieś te trybiki przykręcam, zwalniam koło napędowe, ale nic to.

Został tydzień do Świąt. Uwierzcie, że otworzyłam komputer i towarzyszyło mi to samo uczucie, kiedy robiłam wpis przed świętami zeszłego roku. Ze-szłe-go! Jakby wczoraj. I jestem przerażona, bo może jak ja się już tak zmarszczę i ze starości wysuszę, jak już będę żyć tylko wspomnieniami to ten sam dreszcz przejdzie mi po plecach - że to wszystko było jakby wczoraj...Życie całe. Że to tak przeleci, przewieje, już było... I dlatego świadomie hamuję, bym chciała wycisnąć z każdej chwili, rozmowy, spotkania ile wlezie, ile się da. I pisać, pisać częściej, jakoś tak pełniej żyć, już pal licho te Bieszczady...


Wasza Z.