sobota, 16 grudnia 2017

To nie jest PSTRYK.

To nie jest tak, że pstryk i siada się do takiego bloga, że słowa się napiszą za nas, że te myśli damy radę ot tak przelać. To nie jest też tak, że się siada i czyta te czyjeś napisane słowa. Bo to przecież za tymi słowami stoi czyjeś życie, czyjś akurat dzień, może taki, w którym wszystko spieprzyło się od rana. Może jakiś akurat szczęśliwy, albo taki, po którym człowiek jest umordowany niemiłosiernie, sponiewierany. Albo wycieczkę rodzinną ktoś opisuje, mniej lub bardziej udaną, rozmowy z przyjaciółmi podsumuje, przepisem będzie chciał się podzielić. Albo swój stan ducha ktoś wspomni, że lepszy, czy gorszy, albo, że akurat szuka jeszcze tej swojej drogi. Albo, że znalazł. O tym wszystkim czytający też musi wiedzieć, pamiętać. I wtedy taki wpis brzmi jakoś inaczej, pełniej, może ktoś dłużej pomyśli, swoją refleksję napisze, albo i może przeleci to tylko, jak za przesunięciem palca po ekranie. Tego nie wiem.


Mi ostatnio jakby ciężej myśli zebrać. No taki akurat mam trudniejszy czas. A przecież często, wydaje się, mam gotowy, ułożony w głowie tekst. Gdzieś to później mi uleci, wiatr to wszystko mi rozwieje i koniec. Po ptokach. Ale wiedzcie, że ja tu myślę o Was, czy kto tu zajrzy czasem, pomyśli, że coś wpisów dawno nie ma. Albo ucieszy się, że coś się ukazało. Nieraz sobie myślę jakby to było tak pisać naprawdę, umieć absolutnie całe swoje ja utkać w tekst. Nie, że tam zaraz pisarka wielka czy coś, ale tak siedzieć w pisaniu naprawdę, solidnie ważyć słowa, i pisać tak, żeby serca poruszać.
Kiedyś powiedziałam znajomemu, że czasem to bym to wszystko rzuciła w cholerę i pojechała w Bieszczady. Książkę bym wtedy pisała. Codziennie. I chociaż nie wiem jak ja bym tam w tych górach żyła bo to zaś śniegu by tam napadało po pachy, do maja by leżał, a ja przecież odśnieżarki nie umiem obsłużyć. Jak ja bym tam gdzieś w głębokiej głuszy po chleb maszerowała do wsi, a coś by jeść trzeba było. No jak by to było? Może by sąsiad czasem jakiś zajrzał, ale to znowu by mnie wkurzył, że mi pisanie przerwał i zaś nerwy bo tu ten sąsiad, tu ten cholerny śnieg...


Śledzę taki program w TV, gdzie pokazują ludzi, którzy wyjechali z miast i siedzą teraz na wsi. Niektórzy to wszystko tak na serio - kury, jajka, koń. Inni znowu bawią się w wieś, ale jednak trochę po miastowemu - domek, ogród, eko-herbatki od babki-zielarki z sąsiedztwa. Też fajnie. Ale zawsze, absolutnie zawsze zazdroszczę tym ludziom odwagi, że taki krok podjęli, że tak rach-ciach i życie zmienione o wiadomo ile stopni. Te posady dyrektorskie zostawiają, korporacje, pieniądze. Zawsze mówię do mojego ukochanego: patrz, jacy ludzie, jacy oni są wolni...Chcą to kury nakarmią o piątej rano, albo o ósmej i kto im co zrobi...Albo psa wezmą na spacer, a jak nie to puszczą i poleci sam. Chcą więcej popracować to zakasują rękawy, a jak mniej to mogą kawy wypić trzy i dopiero się zebrać. Wolni. A my ciągle pędzimy. Ja i mój P. Bez ustanku. Ostatnio jakby jeszcze bardziej, szybciej. A przecież ani ja, ani P. tego nie wybraliśmy z własnej woli, to życie nas tak goni...Ja gdzieś te trybiki przykręcam, zwalniam koło napędowe, ale nic to.

Został tydzień do Świąt. Uwierzcie, że otworzyłam komputer i towarzyszyło mi to samo uczucie, kiedy robiłam wpis przed świętami zeszłego roku. Ze-szłe-go! Jakby wczoraj. I jestem przerażona, bo może jak ja się już tak zmarszczę i ze starości wysuszę, jak już będę żyć tylko wspomnieniami to ten sam dreszcz przejdzie mi po plecach - że to wszystko było jakby wczoraj...Życie całe. Że to tak przeleci, przewieje, już było... I dlatego świadomie hamuję, bym chciała wycisnąć z każdej chwili, rozmowy, spotkania ile wlezie, ile się da. I pisać, pisać częściej, jakoś tak pełniej żyć, już pal licho te Bieszczady...


Wasza Z.















2 komentarze:

  1. Łazilbym z kotem, za psami nie przepadam.....

    OdpowiedzUsuń