wtorek, 30 grudnia 2014

STOŁÓWKA na drzewie:)

Za oknem mojej kuchni stoi drzewo, wielkie, zielone w sezonie, czerwone jesienią. Teraz nie ma na nim nic toteż, zawsze jak już przymrozi obwieszamy drzewko...jedzonkiem dla ptaków:) Fundujemy im tam niezły wypas, istną stołówkę z daniami wręcz do wyboru: ziarenka, tłuszcz, kulki z zatopionym słonecznikiem czy kukurydzą, a na deser połówkę solidnego jabłka. Co roku bawimy się (wszyscy) w przygotowania takiej małek ptasiej jadłodajni i przylatują skrzydlate wszelakie i radochę mamy wielką (też wszyscy:)
 
 
Zachęcam Was do dokarmiania wróbelków i innych ich przyjaciół, choćby kawałeczkiem słoninki za oknem. Zapukają do Was czasem dziobkiem, więc warto:) Pitek biega do okna zagląda czy już wszystko zjadły, pęknąć można ze śmiechu:):):):):) Przyrodnik mały:) I co chwilę coś im tam dowieszamy, zakładamy na siebie kombinezony i siuuppp do ogrodu pod drzewko. Wam też nosy marzną już na potęgę? Nareszcie trochę można poskrzypieć na mrozie, choć śniegu jak na lekarstwo, bałwana nie ulepisz, ni w ząb!!! I jak mam wytłumaczyć Pitkowi, że nie ode mnie zależy ile śniegu leży aktualnie za oknami??? Mówi: tyciuteńkiego ulepimy... Synku, też się nie da, bo te kilka płatków się nie zlepi...ups:( No i masz tłumaczenie od nowa. Słońce dzisiaj pięknie do nas zajrzało, na chwilę, ale jednak. Energii zawsze dostaję, istnego powera do wszystkiego. Mogłabym dom przewrócić do góry nogami. Zaraz coś planuję, wymyślam, no latam po prostu jak z pieprzem:):):) Za to ranki wyglądają czasem mrocznie, tajemniczo, jak ze scenerii filmowej.

 



 
Kochani, kończy się rok, jak tam Wasze postanowienia noworoczne? Robicie? Unikacie? Ja zawsze robię taki swój mały bilans, corocznie radiowa Trójka nadaje Top Wszechczasów i tak myślami wędruję w czasy dalsze i ... jeszcze dalsze:) Lubimy oboje te muzyczne podróże, radio nas przenosi w różne zakątki wspomnień, czasem wzruszeń, do myśli, że wielu chwil sie nigdy nie powtórzy, ale i wlewa radość, że najlepsze wciąż przed nami:):) I w takich Trójkowych klimatach powstają moje postanowienia na nadchodzący rok. Zawsze część się powtarza: zgubienie zbędnych kilogramów, zadbanie o zdrowie, więcej czasu dla bliskich i dystans do pracy. Inne to drobne osobiste postanowienia, raczej małe, bo łatwiej je potem osiągnąć, a one składają sie przecież na większe i większe i większe aż wreszcie tworzą wielki sukces i radość i satysfakcję:) Choć zawsze pamiętam o tym, by jednak cieszyć się z rzeczy drobnych, o!
 
 
Ten rok był dla mnie...szybki, niemiłosiernie pędzący we wszystkie możliwe strony. Piotruś poszedł do przedszkola, to też pewien przełom, w pracy wiele się dzieje, pracuję ze zdwojoną siłą, ale z tego mam też sporo satysfakcji i dzieciaki zadowolone:) Jest dobrze i to mnie cieszy. Mam swoje pasje i zainteresowania, wciąż szukam nowych wyzwań, widać taki charakter;) A i może tylko w nadchodzącym roku by mi się przydał...wypasiony obiektyw do aparatu:):):) Ech, taki żebym ściągnęła obraz z baaarrdzzooo daleka i chwytała drobiazgi...też z daleka:):):):) Nio, takie mam "marzonko" hehe... Póki co, swoim obecnym też mogę złapać fajne obrazy, np. z dzisiejszego wschodu słońca...
 
  
 
 
 





A Wam jak minął upływający rok 2014? Wiele pracy, wyzwań, biegów? Dajcie znać, jak tam tworzenie postanowień i czy je spisujecie (raz to zrobiłam). Na ten nadchodzący rok życzę Wam wiele siły i energii, radości po pachy z drobnostek życia, życzę uśmiechu, miłości, muzyki i wielu godzin pasjonujących rozmów z przyjaciółmi, ale i z tymi, którzy dopiero dołączą do grona naszych znajomych. Życzę zadowolenia, pewności siebie, sukcesów na miarę własnych możliwości i zdrowia, zdrowia, zdrowia na realizację tego wszystkiego:):):) Szampańskiej zabawy, pozdrawiam Was wszystkich razem i z osobna. Do usłyszenia niebawem:) Wasza Zylwijka.
 
Za poniższym zdjęciem jest jeszcze Ps.
 

 Ps. Na Sylwestra zostajemy w domu, popijamy szampana (lub inną słodką moczymordkę) i podjadamy coś (jutro wymyślę, co to będzie), więc jak ktoś też się raczej nastawia na kapciowe przyjęcie, można wbijać do nas. Zabrać mi tam tylko dobry humor i piżamki, gdy party się już skończy i bawimy do rana...(Znając moje przywyczajenia, padnę około 23ciej - mąż mi świadkiem:) Ale jak będą goście to się naprawdę POSTARAM  I WYTRWAM:) No papatki, pozdrawiam jeszcze raz!!!

 
 
 
 

piątek, 26 grudnia 2014

PRZUTUL...

Co roku w świąteczny czas rodzi się we mnie nowa nadzieja...na wszystko. To dla mnie czas podsumowań, ale i planów i wypatrywania wciąż czegoś nowego. Lubię. Codziennie robię przegląd zaprzyjaźnionych blogów, podglądam, podczytuję i...myślę. Ja naprawdę zastanawiam się nad tym, co wyczytam u innych. Od lat mam jedną zaprzyjaźnioną blogerkę. Jestem prawdziwą, wierną i oddaną (jeśli można tak rzec) fanką!!! Aśka z GREEN CANOE, redaktorka, wydawczyni swojego magazynu, mama, żona, fotografka. Przeglądając jej, ale i inne blogi widzę, że święta to prawdziwie ważny czas dla wielu z nas. Domy mienią się dekoracjami i pachną rodzinnym gotowaniem, ale i zawierają w sobie ten właśnie religijny akcent. I jakkolwiek ktoś podchodzi do świąt, to każdy z nas ma swoje własne Boże Narodzenie, każdy na coś liczy, z czymś wiąże swoje nadzieje i plany i ja tutaj nie pozostaję wyjątkiem. Cieszy mnie moja rodzina, że mam z kim dzielić ten czas, to jest dla mnie nadrzędne. I mogę przecież nie mieć najczystszych okien w okolicy, może nie piekę dziesięciu różnych ciast z najnowszych przepisów magazynów kulinarnych, ale mam pierniki wycinane wspólnie z moimi chłopakami i choinkę, na której wiszą cukieraski tajemnie wyjadane przez Pitka:) Mam swoje Boże Narodzenie. Mam odpoczynek, wolną głowę, czas dla siebie i rodziny. Mam chwilę wytchnienia, zebrania myśli na tzw. bilanse, a jak mam ochotę to mogę przespać cały ten czas. Ostatnio, w związku ze świętami natknęłam się na termin MUSIZM, że wszystko przecież MUSI być zrobione, bo jak nie to wali się świat!!! Na szczęście nie mój. Ten post dzisiaj też nie będzie miał zdjęcia, nie MUSI być. Wiem, że już święta u schyłku, ale i Wam życzę tego właśnie spokoju na resztę wolnych dni, lekkiego ducha, spokoju myśli, planów i nadziei, głośnego śmiechu z byle powodu i wiary, wiary, wiary...czy tej w wymiarze religijnym, czy też ludzkim...w ten nieludzki przecież czas...

...Przytul w ten czas nieludzki
swe ucho do poduszki
bo to, co nas spotyka
przychodzi spoza nas...

Przytulam dziś i Was, wszyscy moi blogowi goście. I jesteście dla mnie ważni. O!
Zylwijka

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Przeglądy, Wglądy, Poglądy:)

 

 
 
Uwielbiam czas MIKOŁAJKOWY:) i przedświąteczny. Cały weekend leniwie się snuliśmy po domu, zaglądając gdzież to Mikołaj aktualnie przebywa i gdzie mógł...zgubić coś ze swojego wora, co akurat sprawiło by nam radochy po pachę:) No i zgubił:) Skarpety na kominku wypchał, najbardziej oczywiście Pitkowi. Co roku zostawiamy na kominku mleczko i ciasteczko dla zabieganego Mikołaja, niech się częstuje, siły zregeneruje i leci dalej do wszystkich dzieci na świecie. Oczywiście piszę to wszystko z lekkim przymrużeniem oka, ale w takie dni obejmuję myślą wszystkie dzieciaki, zwłaszcza te, do których Mikołaj nie zagląda od lat. Dlatego też, jak jest okazja, bierzemy udział w zbiórkach zabawek, odzieży, słodyczy - i tego też chcemy nauczyć nasze dziecko - że nie wszyscy mają wesoło. I Was zachęcam do przejrzenia swoich "zasobów" w domu, może coś się komuś przyda, a Wam nie jest już potrzebne. Na pewno w okolicy jest (albo będzie przy okazji świąt) jakaś zbiórka, wystawione pojemniki na odzież, żywność itp. Szkoła, w której pracuję bardzo często organizuje takie akcje na lokalne organizacje np. okoliczne domy dziecka, albo na pomoc kombatantom. No, jest komu pomagać:):):) Zatem do dzieła:) Tylko nasz kot zdaje się mieć to wszystko głęboko w ... futrzastym ogonie:)
 
 
Moje myśli powoli biegną ku świętom. Przeglądam archiwalne wydania magazynów i czasopism z inspiracjami na święta. Piękne dekoracje, przepisy na ciacha i pierożki:) Mniam. W tym roku to ja będę wigilijną gospodynią, więc poszaleję kulinarnie:) Serniki, pierniki, śledziki i bliscy w pobliżu:) Ale i w myślach Ci, których nie ma już z nami, kochana mama, dziadkowie, bliżsi i dalsi członkowie rodziny, znajomi. Pamiętam coroczne wigilie u dziadków, krzątaninę, mnóstwo zapachów, cały dom ludzi i ogromny stół. Właściwie uroczysta kolacja wigilijna przez wiele lat nie kojarzyła mi się zbyt dobrze. Babcia rozpoczynała modlitwą i zawsze płakała, jako dziecko nie rozumiałam dlaczego, myślałam dlaczego się nie cieszy i taki obraz wigilijnej wieczerzy miałam przed oczami przez wiele lat. Dopiero gdy mam własną rodzinę, jest Pitek, mam za sobą wór doświadczeń naprawdę cieszę się świętami, doceniam ich wartość, mam radochę z dzielenia się, choć oczywiście też się wzruszam:):):)
A Wy jakie macie wspomnienia z dziecinnych czasów świątecznych? Jak je obchodzicie? W dużym, czy mniejszym gronie? Mile widziane wspominki w komentarzach zatem zapraszam do dzielenia się myślą:)

 
 
A jak z prezentami? Już ruszyła lawina zakupów?:) W tym roku uparłam się i obiecałam sobie, że nie będzie zakupów NA OSTATNIĄ CHWILĘ, nie i basta. Ech kochani, ja już mam listę co komu, przemyślane, wcale nie za milion dolarów, bo uważam, że nie o to w tym wszystkim chodzi. Myślałam, kombinowałam i lista prezentów dla najbliższych już jest. Teraz sie tylko realizuje:) Z przyczyn oczywistych nie pokażę Wam tego spisu:):):):):) Mam frajdę w wymyślaniu, wyszukiwaniu i podpytywaniu. Kupuję głównie przez internet. Mogę znaleźć to, co chcę, nie muszę biegać po tradycyjnych sklepach i chorować na "globus" z nadmiaru wszystkiego:) Wiem, że część prezentów jest już w drodze, więc teraz muszę je tylko sprytnie przechwycić:) No i jak można nie mieć radochy w takich działaniach?????? Polecam Wam drobne manufaktury, lokalne wyroby i twórców, wystarczy się rozejrzeć, żeby wyszukać coś wyjątkowego, ludzie tworzą piękne rzeczy i warto to wspierać, a i będziemy mieć pewność, że prezent będzie jedyny w swoim rodzaju, może nawet zrobiony na specjalne życzenie. I z tą myślą zostawiam Was dzisiaj. Skończył się tydzień bez terminarza (patrz: poprzedni post), pora wracać do planów i zapisków. Kto z Was zrobił sobie "bezterminarzowy reset"? NO KTO? Kochani, życzę udanego tygodnia, miłej atmosfery w pracy i w pogodzie i odezwę sie wkrótce z kolejnym postem. Zachęcam do pozostawiania komentarzy, mam wtedy większą ŁĄCZNOŚĆ z Wami:) A to przecież fajne. Zmykam do pracy. Papatki.
Wasza Zylwijka
 
Ps. Aśka z GreenCanoe zaproponowała prezentownik. Można przejrzeć i podkraść jakieś inspiracje albo wyruszyć z prezentownikiem na zakupy. Patrz TUTAJ PREZENTOWNIK.

 
 
 
 
 
 
 
 

poniedziałek, 1 grudnia 2014

ADWENTU czas, czyli na co czekamy:)

...i po co komu terminarz? O tym dziś będzie:) Mamy początek grudnia, zimno, szaro, nawet ciemnisto o świcie i tuż po pracy. Szaruga za oknem, ale może to i dobrze, można wyhamować trochę, bo wszyscy lecimy na zabój, byle szybciej, byle gdzie, byle jak...Może ten czas adwentu pozwoli nam trochę się zatrzymać. Ja, bynajmniej, mam taki zamiar:) bo przecież też ciągle gdzieś gnam, wciąż nie mogę zdążyć z wieloma sprawami...i to mi się NIE PODOBA, komuś także? Przez to "lecenie" (uff...ale słowo) nieustannie zaniedbuję bloga i to też mnie wkurza, więc pewnie w postanowieniach noworocznych przydzielę blogowi solidne miejsce w pierwszej dziesiątce, a może i piątce:):) Zgapiłam się jak zwykle z kalendarzem adwentowym i nie mamy go, po prostu. Ale na przyszyły rok zaplanuję go w najmniejszym calu, i będzie przemyślany, pomysłowy i z mnóstwem radochy dla chłopaków i siebie...no takie mam plany:) Tylko, że ja nie jestem tak bardzo "terminowa", kurczę, to mnie właśnie gubi:):)) Kto mnie bliżej zna, ten wie, że jestem typ chaotyczny, spontaniczny i raczej nie z tych, co to mają zaplanowany każdy dzień, tydzień, miesiąc, rok, każdą godzinę, jak w zegarku. I to fajne, ja się mam z tym dobrze, ale czasem, w natłoku spraw, wszystko się potrafi (bez wsparcia terminarza) rozjechać na dobre i wtedy jest PANIKA...:) A Wy korzystacie z tzw.organizerów? Macie wszystko rozrysowane co i jak? Każde działanie? Może czasem warto, co myślicie? Jak się mają Ci, co są mocno osadzeni w kalendarzowej rzeczywistości? A gdyby Wam tak nagle zginął? Ech...wali się świat:):):):)
Wracając do adwentu, mamy gotowy lampionik dla Pitka, wybieramy się na roraty -  dla dzieciaczków to frajda, więc czemu nie. Sama pamiętam udział  w takich wydarzeniach. Może mały załapie już trochę klimatu świątecznego, ale w jego religijnym aspekcie, nie chcę, żeby myślał, że święta to tylko wielkie zakupy:):):) a często odnoszę takie wrażenie. W tym roku chcę zrobić wszystko wcześniej, tak by nie biegać na ostatnią chwilę za upominkami, szukać przepisów na świąteczne smakołyki i frykasy...ale wcześniej, wcześniej, wcześniej...:) I basta. Trzymajcie kciuki, żeby mi się udało:) Ale i Was zachęcam do zwolnienia kroku, jakiegoś przemyślenia biegu zdarzeń i niech ten czas adwentowego oczekiwania niesie radość dla bliskich, drobne szczęścia w domowym ognisku, myślę, że wtedy można wiele dostrzec, a to przecież ważne. I może odrzućmy te terminarze na jakiś czas:) niech nam się głowy oczyszczą z wszelakich dat i godzin spotkań, zapisanych numerów telefonów, do których trzeba jeszcze zadzwonić i ogromu spraw, które trzeba jeszcze pchnąć do przodu:):) Ogłaszam akcję TYDZIEŃ BEZ TERMINARZA, niech sie dzieje, co chce:):):):) Mamy chętnych?????? Czas nadrobić zaległości w książkach, może uszyć coś (no własnie pokrowiec na fotel szyję prawie rok (sic!), może zrobić porządki w garderobie albo gazetach. Ja ruszam z kopyta, a na koniec podsuwam lektury godne przejrzenia. Oto one:
 

 
 
Pierwsza z powyższych to historia kobiety związanej z mężczyzną wyznania islamskiego, świetnie napisana, pokazuje relacje i sposób traktowania kobiet, wyjaśnia zależności polityczne i miejsce pakistańskich kobiet w świecie. Druga to zapis listów, jakie wysyłały do siebie Dorota Wellman i Paulina Młynarska, poruszają w nich tematy istotne dla kobiet, ale i nie tylko. Jednym tchem ją pochłonęłam. Pozycja warta zakupu, polecam. Wieczorami warto sięgnąć po coś relaksującego w ogóle. To może być książka, gra towarzyska, albo...słuchawki, a w nich Pat Metheny z Anką Jopek...To piękna podróż w zimowe klimaty, a to, co Pat wygrywa na gitarze potrafi poruszyć najbardziej zatwardziałe serducha...ech ciarki mam zawsze jak słucham. Tylko jakoś nie mogę znaleźć tych słuchawek...Byłam przekonana, że nasz Piotruś ma z tym coś wspólnego...ale (błądząc wzrokiem) mówi, że nie:):)::)
Przesyłam adwentowe pozdrowienia, wiele spokoju na ten czas, wyluzowania w pracy, tolerancji i dobroci dla bliskich. Przytulas dla Was:)
Sylwia
 
 
 Ps. Dla wtajemniczonych: czarnego glonojada nie ma od czasu ostatniej zmiany wody. Teraz to już chyba przepadł na dobre. Jak?

PO GODZINIE: drugi ps: miłego słuchania

 
 
 
 

niedziela, 26 października 2014

Wspominki:) i FOTO...


W takie dni jak dzisiaj, kiedy czasu dużo i powolnie się snujemy po domu PRZEGLĄDAM STARE FOTOGRAFIE. Cudownie jest przenieść się na chwilę o krok do tyłu:):) Tyle myśli, wspomnień, uśmiechów, podróży, osób - mnóstwo wszystkiego. Zastanawiam się ile się zmieniło, jak my byliśmy inni, lżejsi o pewne doświadczenia, ale i ubożsi o wiele mądrości. Przeglądam takie, na których jest mama, albo babcia z dziadkiem i myślę, ile nosimy z nich dzisiaj w sobie, bo być może tak samo się uśmiechamy, to samo nas denerwuje "And it's you when I look in the mirror, and it's you when I don't pick up the phone..." jak śpiewa Bono. Love it!!
Znalazłam kilka ciekawych zdjęć z czasów nieco odleglejszych i dziele się z Wami:) Zróbcie tzw. research w swoich foto-zasobach, sami nie uwierzycie, że to wciąż ci sami ludzie...:) Oto my w na wieży Eiffla, nad morzem, przy remoncie domu:):)





Pozdrawiam Was zdjęciowo:) Zachęcam do foto-podróży po własnych albumach:):):) Szybkie dzisiaj wejście i tak tylko na chwilkę, podzielić się niedzielną myślą...
Zylwijka


sobota, 18 października 2014

GLONEK, co często znika:)

 
 
 
Otóż jest tak: nasz Pitek od czasu swoich imienin jest dumnym posiadaczem niewielkiego akwarium, a w nim są następujące pływaki: 2 skalary, 2 glonojady, 1 mieczyk (pan), 2 sztuki małych rybek w paski, 2 z trójkątami na brzuchu, 2 z czarnym pasem (karate!) wzdłuż i 2 sztuki w czerwone kropki. Nazw wyżej opisanych nie znam, czego nietrudno się domyślić. Ryby jedzą, pływają, spoglądają na nas dziwnym okiem, jakby zdziwione, że widzą telewizor, albo kanapkę z serem na talerzu. Co jakiś czas Przemko łapie ryby w siatkę i siup...do słoja. W międzyczasie czyści im środowisko z ich własnych zanieczyszczeń, myje, no wiadomo jak to z rybami... Z przyczyn nikomu nie wiadomych w siatkę nie daje się złapać jeden z glonojadów - CZARNY. No nie wlezie i koniec. Albo się gdzieś schowa, albo z prędkością światła ucieka gdzieś w kamienie. Na nich to już go wcale nie zobaczysz:) I tak ostatnio wlazł gdzieś do jakiejś muszli, przyssał się tym swoim ryjkiem...i siedział tam dopóki Przemko się nie zorientował, że bidulek tam bez wody usycha w misce, dobry kwadrans. Myśleliśmy, że owo zdarzenie odbije się na glonkowej psyche traumą i zaprzestanie ucieczek, poddając się bez walki krótkim podróżom do siatki, ale nic to. Nie dalej jak wczoraj ukochany zmienia rybom wodę, bo już nie widziały gdzie płyną, a tego dziada znów nie ma...Nigdzie, ani w kamykach, ani w roslinach, ani przyssany do filtra. NIC. Doszliśmy do wniosku, że stał się glonożerca obiadową przekąską dla kota. Gdzie myśmy już nie zaglądali, żeby go namierzyć! Całe wyposażenie akwarium zostało, jak zwykle, porządnie umyte, potraktowane gorącą wodą, płukane milionkrotnie. Glonka brak. I niech mi ktoś powie skąd TO wylazło???????????????????? że się nagle odnalazł w akwarium???? Wszystko wypłukane, przeszukane!!!! Po całej tej burzy pływa rześki (może to ta gorąca woda:) z miną, zdaje się, szyderczo zadowoloną!!!!!! :):) Nie dojdziesz człowieku co siedzi w tej głowie z wyłupiastymi ślepkami:):) Cieszymy się jednak, że chłopak cały i zdrów, Pitek się ucieszył, pierwszy go wypatrzył po tych wszystkich zawirowaniach...ech:):) Niby ryby - nuda, a tyle czasem wrażeń:)
 
 
Poza rybim światem, czas nam biegnie niezmiernie szybko...za szybko. Za nami połowa października, jesień w pełni, a wszystko pędzi jak szalone do przodu. Za nami już histeryczne płacze Piotrka przed pójściem do przedszkola, za sobą mamy już dwa chorobowe, przymusowe siedzenia w domu. Okazuje się bowiem, że przedszkole to nie tylko frajda i ciągła zabawa, ale i bakterie...brrr... Jesteśmy już po zapaleniu oskrzeli, a teraz katar, co to nie daje małemu oddychać, a nam spać:) Powoli się wykaraskujemy, więc w poniedziałek normalny rytm naszej rodziny rusza w swoich torach (chyba, że glonojad znów zniknie:) Między kichaniami i kaszlem udało nam się pojechać, wraz z grupą naprawdę fajowskich znajomych, na weekend do Karpacza. Ech...cudowny czas. Pięknie jest w górach o tej porze roku!!! Jesienne kolory, słoneczna pogoda i dobre towarzystwo - bosko:):):) Połaziliśmy po górach, uśmialiśmy się po pachy, poleniuchowaliśmy, jak ktoś chciał. Totalny reset. Lubimy tak się czasem oderwać, zmienić środowisko, choć na chwilę. Szlaki w Karpaczu i okolicach wciąż pełne są turystów, każdy chce jeszcze zdążyć skorzystać z aktywnego wypoczywania zanim zasypie nas zimowy śnieg:)

 

 
W Karpaczu mieliśmy już okazję być, ale w niektórych miejscach byliśmy po raz pierwszy. Na weekendowy wypad to miejsce w sam raz. Słońce wędrowało z nami, widoki cudowne. Love it!

 

 

 



 
Na samą Śnieżkę nie wchodziliśmy tym razem. Ale i tak świetnie jest podreptać trochę tak blisko przyrody. Można zebrać myśli, zdystansować się trochę, co akurat mi bardzo się przydaje:) Postawiliśmy na aktywność, więc daliśmy sobie czadu: bieganie, rowery, wędrówki:):) Tak lubię. Wieczorem wiem, że naprawdę przeżyłam dzień. Wciąż jeszcze łapię okazję do pojeżdżenia rowerem czy pospacerowania. Dzisiaj też się udało, słońce trochę wyjrzało - od razu jest pozytywnie. Właściwie mogłabym jeździć do pracy rowerem...nie wiem czemu tego robię, zawsze mam wielką torbę, po drodze zakupy do zrobienia i odbieram Pitka z przedszkola. Jakoś w tym znajduję główne powody...a to tylko 20 minut jazdy:) Może się przestawię...na wiosnę:):):):)
W górach lubię schroniska, zawsze kojarzą mi się...z gitarami, muzyką, studentami i Starym Dobrym Małżeństwem. No tak mam, jest w nich jakiś urok, setki ludzi przewijających się dziennie, zatrzymujących na gorącą czekoladę...to fajne. W mig nawiązują kontakt, każdy coś pogada, a to skąd jest, a to o pogodzie, wietrze, polityce... Lubię.


 



 
A kto kojarzy ostatnie dwa zdjęcia? Jakie to miasto? Też cudowne, z klimatem i jest gdzie połazić:):) Piszcie swoje wrażenia jeśli byliście. Tymczasem polecam oderwanie się na chwilkę od normalnego codziennego rytmu:) W każdej pracy musi być przerwa::) Udanego nadchodzącego tygodnia, pełnego jesiennych kolorów i ciepła, z dobrą kawą popołudniami i steeeeeeeertą książek do przeczytania tej jesieni:) W następnym poście polecę kilka dobrych pozycji, do towarzystwa z herbatą i kocem:):):):) Pozdrawiam Was ciepło i do kolejnego ... poczytania:)
Zylwijka

środa, 1 października 2014

i jesień i mgła i KAWA:):)

Wszystkim moim ukochanym blogowym podczytywaczom MIŁEGO DNIA:) Niech Wam kawa pachnie cały ten piękny ranek:)




Na ogrodzie wciąż są, piękne, czerwone i...słodkie:):):
Buziaczki, odezwę się wkrótce.
Sylwia

niedziela, 7 września 2014

Las, ludziki i...PRZEDSZKOLE:)


Nie ma co  za dużo gadać: jesień ruszyła z całym impetem. Są grzyby, są żołędzie i jest przedszkole. Nasz Pitek w zeszły poniedziałek ruszył dzielnie w mury pierwszej instytucji oświatowej:) I szedł dzielnie i miał pozytywne ogniki w oczach, czego nie można, niestety, powiedzieć o kolejnych dniach. Kto ma to samo? Kto codziennie (poza wspomnianym poniedziałkiem) przekonuje malca, że będzie fajnie i że MAMA GO TAM NIE ZOSTAWI? No, wiecie mniej więcej już jak wyglądały nasze ostatnie poranki. Jutro ruszamy z nowym rozdaniem, dziś Pitek przygaduje coś-nie-coś o jutrzejszej wyprawie do tzw. pseckola, i (choć boję się mówić głośno) wieje znów dawnym pozytywem. A i ludzika żołędziowego zrobiliśmy dla Pani, więc trudno będzie się wycofać (presja: Pani nie dostanie upominka, jeśli nie wejdziesz do sali:):):) Ech, trochę tu żartuję, ale coś w tym jest. I lubię te nieformalne zebrania mam czekających na swoje pocieszki w przedszkolnym korytarzu, ile można pogadać to ho ho!!! A każda o tym samym...:) Jest OK:) Popatrzcie poniżej, na ten poniedziałkowy "entuzjazm pierwszego razu":) Zdjęcia z piątku nie mam:)

 
Poza naszym przedszkolnym zaaferowaniem kręcimy się w nastrojach jesiennych, ale ciepłych. Dziś wyskoczyliśmy do lasu, jest cudnie. Grzyby zaczynają w naszych okolicach wystawać łepki, choć z innych stron ludzie przywożą całe kosze. Uwielbiam czas grzybów, nie ma roku żebym nie zajrzała do lasu i tak było zawsze, mama nas zawsze zabierała...i teraz my zabieramy tak Pitka, a on ma błysk w oku, po prostu KOCHA szaleństwa po lesie. I grzybki zbierał ile wlezie:)
 
 

 

 

 

 

 
Moja praca ruszyła z kopyta od samego początku. Tygodniowy plan zajęć pozwala zaplanować dodatkowe czynności, nie mam wszystkiego bardzo "na czas" jak w ubiegłym roku szkolnym. Cieszę się, bo mam możliwość dokładnego zaplanowania i przemyślenia swoich zajęć, czas na zadania dodatkowe, na przejrzenie oferty zajęć z języka w internecie, a często mi tego właśnie brakowało. W tym roku przygotowuję sporą grupę do egzaminu, będzie więcej pracy, ale mam nadzieję, że uda mi się spokojnie wszystko rozdzielić. Często się zastanawiam nad tym, jakim jestem nauczycielem, na ile zależy ode mnie to, co można "wycisnąć" z uczniów, na ile mogę motywować, a ile jest tylko po ich stronie, jaka własna determinacja. I ile ludzi, tyle możliowści, jednych motywuje to, innych tamto, jedni lubią pracować tak, inni inaczej. Muszę mieć złoty środek, a wciąż go szukam. Często myślę też o nauczycielach, jako środowisku zawodowym, całościowo. Widzę, jak wiele się zmieniło i cieszy mnie, że nie muszę chodzić do pracy w szpilkach i garsonce, że nie wolno machać kijem przed oczami młodzików, że, mimo wszystko, znajduję z nimi wspólny język. To fajne uczucie. Może jest to poniekąd sprawa przedmiotu, którym sie zajmuję. Angielski jest przydatny, jest wszędzie, może nie byłoby tak łatwo gdybym uczyła czegoś bardziej złożonego, może przedmiotu ścisłego:) Sama nie wiem. Nie zgadzam sie jednak na powielanie opinii, że pracujemy mało, za mało... Tydzień pracy polskiego nauczyciela to 40 godzin i proszę wierzyć, jak nie liczyć, 40 godzin wychodzi. Liczyłam to kiedyś skrupulatnie zapisując czas poświęcony mojej pracy.

 

 
Wracając do jesieni...opanował nas dziś ludzikowy szał:) Pitek zachwycony, ubawilismy się sami po pachy, kto pamięta, kto robi? Teraz właśnie leci to wszystko, co potrzebne z drzew, a żołędzie są jeszcze na tyle miękkie, że swobodnie można zrobić otworki na zapałkowe nogi i ręce. Myślę, że nasz syncio-pańcia złapał właśnie ludzikowego bakcyla, sam zbudował jedną sztukę (jest to niestety ludzik leżący tylko, nogi ma chudzinki, nie stoi:( ale i tak go lubimy. Polecam ruszenie z kanapy i wymarsz do parku czy lasu i już mi tam ludziki lepić kto żyw!!!!!!!!!! Ależ frazy użyłam, chyba zostało mi z wczorajszego narodowego czytania Trylogii, brałam udział, a jakże!!! Się naczytałam takiej polszczyzny i teraz się udziela:) A swoją drogą, czy ktoś z Was jest fascynatem takiej literatury? Sama nie przepadam, choć czytać przecież uwielbiam...:)

 

 


 
Tymczasem uciekam kochani, korci mnie już książka, czekająca na nocnym stoliku. Odezwę sie wkrótce, lubię tu zaglądać, lubię to jak diabli:):):):) Na koniec kilka migawek z lasu, co tam oko moje podejrzało. A i na rowerze wciąż śmigam, co i Wam polecam. Można z aplikacją Endomondo:)
Pozdrawiam ciepło i jesiennie.
Wasza Zylwijka