czwartek, 30 grudnia 2021

Jak dźwięczał rok 2021

O, teraz na przykład skończyła się płyta w odtwarzaczu i nie słychać nic. Dziecko u kolegi, auta nie jeżdżą, nie słychać filtra z akwarium. Nic. Mój ulubiony dźwięk...niczego. A już coraz częściej nie mam gdzie uciec przed tym jazgotem, nie mam gdzie się już schować. Jeszcze kiedyś nadzieją były Bieszczady ale i tam chyba już nic z tego. No nie wiem. Balansujemy na jakiejś dziwnej linie, a ja przecież nie tak chciałam.

W zasadzie można powiedzieć, że to koniec tego roku, zostało jutro ("Który dzień będzie ten dzień ostatni, byłem czy miałem? - dwie zagadki", śpiewa Kazik). I też się obawiam tych nadchodzących z kolejnym rokiem dźwięków, że to mi wszystko przeszkodzi w myśleniu. Najczęściej tego roku słyszałam: covid, wymaz, liczba chorych, limit, kwarantanna, zgon. Do tego dochodził sygnał wyjeżdżającej ponadprzeciętnie często karetki - stacjonuje w mojej szkole. Potem zgrabnie dołączyło słowo: szczepionka z następującymi podtekstami:

- znam się, więc się wypowiem;

- zakrzepica oraz umrzesz;

- Astra Zeneca jest najchujowsza (wybaczcie - nie znalazłam lepszego na to słowa), a Pfeizer jest najlepszy;

- ja mam przeciwskazania do szczepienia.

Z dodatkowych słów, które mocno dźwięczały swoimi głoskami w moich skromnych uszach doszło z czasem hasło druga/trzecia dawka (z podtekstami jak wyżej), potem kolejno: respirator, szpitale pełne, podwójny worek, tą maską to sobie jeszcze szkodzisz, chroń się, fala (tysiąc osiemset sto dziewięćsetna, ale tutaj można przynajmniej wyobrazić sobie Kalifornię i deskę do serfowania, tam się zawsze czeka na jakąś falę), potem już poleciało: migranci, granica, drut/mur (naprzemiennie), wojna hybrydowa, zdalne, inflacja, test antygenowy i pcr (cokolwiek to znaczy), ilość próbek dobowo, drożyzna, gaz, nielegalna próba przekroczenia granicy, lex tvn, ozdrowieniec, szpital tymczasowy, Mejza (w ogóle nie wiem kto to jest), paliwo ponad 6 złotych, cyberatak, Holecka, Kraśko, arktyczny mróz, tarcza, Orlen.

Słowem jednak które zmiażdżyło jest: obostrzenia. Ja już je mam tak głęboko w swoim własnym słowniku, że, wyobraźcie sobie, przygotowuję uczniów do nadchodzących egzaminów i mówię: Słuchajcie, w poleceniu do zadania jest obostrzenie, że nie można użyć więcej niż czterech wyrazów. I licznik nadużyć tego wyrazu nieubłaganie bije. Bez komentarza.

Coraz częściej jadę do lasu, uciekam tam być może, żeby choć na chwilę odsapnąć. Czasem coś mi delikatnie chrupnie pod butem, ale to nic przy tym ciągłym hałasie. Nie znajduję innego pomysłu na podsumowanie mijającego roku. Jest nieporządek na skalę świata, pogmatwany jak pierwsza fotografia. Ja natomiast jeszcze chciałabym życie złapać na kark, wycisnąć je solidnie, bo ono wciąż potrafi być zaskakująco piękne! Nie muszę być na Zanzibarze ani nawet w Zakopanem żeby tak mogło być, często wystarczy rower. Mam kilka dróg do wyprostowania, kilka słów do napisania, może wypowiedzenia, jeszcze trochę siły mam. Niech ten nadchodzący rok da nam oddech, taki wielki, do głębi i na sam dół płuc...Taki oddech ulgi niech nam da.

Wszelkiej pomyślności dla Waszych pomysłów i działań, zdrowia i zachwytów nad zwykłym życiem w roku 2022 życzy Wasza

Zylwijka






piątek, 22 stycznia 2021

Domy samotne.

Bywam czasem w różnych domach. Wiele już ich widziałam, obejrzałam, dech czasem zapiera - takie piękne. Wciąż to dla mojej głowy za dużo żeby pojąć jak nieskończona jest architektura i myśl, która pozwala dom nakreślić, zbudować, urządzić. Często o tym dyskutujemy z P. i ja wtedy mówię, że jak to jest, że to się tak da policzyć, obliczyć ciężar, wznieść schronienie dla siebie i rodziny. Z materiałów wszelakich. A On się tylko uśmiecha pod nosem i mówi: no widzisz, kochana, da się. Albo wyremontować, dźwignąć murowanego starca i tchnąć jeszcze ten życiowy tętent w walące się, dziurawe często ściany. Niezwykle mnie tacy ludzie inspirują, a ich upór często mnie zawstydza bo może już bym to rzuciła w cholerę. No taki charakter.

Jedziemy nieraz przez kraj i widzę takie domy, w których od bardzo dawna nikt już nie mieszka. Drzewo wyrasta w środku, o oknach powiedzieć, że nieszczelne to stanowczo za mało. Albo nieraz dachu już pół nie ma. Myślę wtedy co ten dom pamięta, jakie rozmowy już słyszał i czy tęskni za dziecięcym śmiechem hulającym od piwnicy po strych. Czy tu szewc mieszkał, czy może artysta? Jakim obiadem pachniało codziennie? Ile tam może ślubów, albo pogrzebów się odbyło i o tym, że już ten dom nie jest nikomu potrzebny. Trochę jak dzisiaj z człowiekiem jak się już tak fest pomarszczy. Sady tam są często dookoła, wielkie wierzby też może czasem i w polu dom samotny. Ale owoców w sadzie już nikt nie zbiera - czasem młodziki z pobliskiej szkoły może na jabłka przylecą, ale to tyle. A kiedyś to koszami nosili, potem to wszystko do słoików, albo jabłecznik pachniał, a z resztek wino można było nastawić. I potem wszystkim smakowało. Dzisiaj gąsior potłuczony jeszcze w piwnicy może tam stoi, skrzynka ze starymi zdjęciami - ale bo to tam co na nich widać jeszcze? Na pewno część z nich to domy nieszczęśliwe, takie ze smutnym losem. Wojna może dom opustoszyła bo tylko w obrus zawinęli co było i w drogę. Potem już nikt nie wrócił. Albo wyjechali do miasta, nikt z dziadkami nie chciał zostać i tak pomarli. Jak to między ludźmi - każdy inny los i ścieżkę ma. Potem domu ze stodołą nikt nie kupił bo w papierach nieporządek, nie wiadomo czyje grunty i tak się powoli domy pochylają zgarbione. 

Są tacy co potrafią jeszcze to wszystko postawić na nogi, bo się zachwycą, że cegła wypalana - panie, najlepsza! Albo, że piec kaflowy ciągle do odratowania, a więźba się ostatecznie okazuje wciąż dość solidna. I potem jest ten piękny pot i łzy, rękawy w koszuli wysoko podwinięte, bułka z kiełbasą w przerwie roboty, jest chęć i plany ale i nerwy i kłótnie bo czasem to już każdy ma dość tego remontowania. Piękny to czas. Dłubie się, poprawia, skleja i wierci. Rozbudowuje i poszerza. Piec zaczyna grzać, znowu pralka tam pierze a na podwórzu sznury żeby schło na wietrze. Potem wchodzisz i życie nowe tam dudni pod sam dach, tych dzieci znowu może pełno - tych, które mieszkają i tych od sąsiadów. Ciągle ktoś podjeżdża na kawę albo na to wino z jabłek z sadu, bo owoce znowu ktoś zbiera i w słoje upycha. Jabłecznik się piecze i ognisko w wakacje się pali. Spotykam domy, którym się tak poszczęściło. Ciarki mam wtedy na plecach i oczy mi się szklą.

Inne domy - te samotne - już zostaną gdzieś tam puste. Może wyburzyć warto, ale już wraz z tym wszystko dotychczasowe zniknie bezpowrotnie. Po latach nikt już nie wie kto mieszkał, kto tam kochał i czy kot na piecu siadał. Czy tam do piekarnika wkładał ktoś chleb - bochny cudowne? To domy, na które już machnie się tylko ręką - domy z pękniętą duszą bo nikt już nie chce sklejać. Nieraz jest ich więcej - kilka siedlisk w kupie, a nieraz samiusieńkie pod lasem stoją i chylą się tak, że nikt już na nie siły nie znajduje. Pamiętam taki dom, w środku lasu i byłam tam niedawno, ale nic już z tego domu nie zostało. A tam przecież życie się toczyło, na zakupy ktoś jechał, do lekarza może z dzieckiem, a teraz tylko las tam szumi najmocniej. A może to i lepiej, że już ta samotność pustego domu przerwana. Myślę, że stawała się, wraz z upływającymi latami, solidnie nie do zniesienia. I przygniotła.


Wasza Zylwijka







piątek, 1 stycznia 2021

Szadź.

Wczoraj była taka mgła, że nic z tych kolorowych fajerwerków o północy nie było jakoś widać. Tylko huk - też stłumiony obowiązującymi obostrzeniami i radość w pobliskich domach. No taki czas. Za to dzisiaj to wszystko opadło i zmroziło. Wszystko, co ciężkie opadło, a wraz ze strzelającymi korkami od szampanów opadły, z wielkim - mam wrażenie - wydechem, emocje roku ustępującego. Witamy dzisiaj w nowej rzeczywistości. Może.

Pamiętam takie zimy, że w Nowy Rok nie dało się przejechać. Czapy śniegu na drzewach tak wielkie, że nie chciałeś człowieku, żeby ktoś Ci to strząsnął na głowę. Te kożuchy z kołnierzami, czapki z lisa czy nie wiem z czego - w każdym razie futrzaste... I nosy czerwone od mrozu. Piękny czas. Las pachniał inaczej, pod butem skrzypiało. Dzisiaj tylko data w kalendarzu wskazuje niepewnie, że to zima. Autobus dojechał albo nie - zawsze było wesoło. Jak jechał to zza lasu było widać, że czas się ubierać i się zdąży na przystanek spokojnie dojść. Mam w pamięci różne domy, wiem jak pachniało tam świętami, ruchem ludzi, suszonymi owocami. Nic już dziś z tych domostw nie ma. Ludzie poumierali, życie jest inne. Ale ta szadź dzisiaj przypomniała, że wciąż może być pięknie, że bywa bajkowo. Dla oka.





W tym kolejnym roku nieustannie kręcącego się życia życzę Wam żeby zawsze pomyślnie wiało w Wasze żagle, życzę mądrych i i inspirujących ludzi dookoła, takich, którym się chce, którzy szukają, motywując tym samym kolejnych do życia pełną parą. Oni są - to pewne.
Z ciepłymi, noworocznymi pozdrowieniami
Wasza Zylwijka