poniedziałek, 16 marca 2015

FRYZJER’S DAY


Taadddaammm!!! Mamy za sobą absolutnie PIERWSZĄ wizytę Pitka u fryzjera! Zeszły piątek dla nas wszystkich okazał się dniem fryzjerowym i frajda po pachy. Piotrek wreszcie ma RÓWNO przystrzyżone włoski, ja co nieco zmodyfikowałam na swojej głowie i Przemko też trachnął swojego jeża (kochany, wybacz!!!). Wszystko to uwieczniliśmy na naszej fotce fryzjersko-familijnej i jest tak:
 



Nowe fryzury, buźki, kilka nowych rzeczy w szafie. To, skądinąd, dziwne bo ostatnio wciąż się natykam na słowa NOWE, ZMIANY, INNE, KIERUNEK, PERSPEKTYWA, CHĘĆ. To mój wachlarz haseł, które ciągle gdzieś się koło mnie plączą i musi to być nie bez znaczenia skoro zwróciłam na to uwagę. Gdzie nie spojrzę, przeczytam, zajrzę, posłucham…wszędzie jakaś taka afirmacja do zmiany. I co mam o tym myśleć? Daje mi to solidnego pozytywnego kopa, zmusza do jakiegoś przeanalizowania wwwiieelluu sytuacji, z którymi mam styczność codziennie. Zawodowo jestem w dziwnym, bardzo niesprecyzowanym punkcie, właściwie bez wielkiego pola manewru. No tak jest. Niestety rzeczywistość szkolna mocno się zmienia ze względu na demografię, niewiele mogę zdziałać na tym polu (tak, wiem wiem mogę przecież wpłynąć na ilość urodzeń w kraju czy regionie…ale wierzcie mi, że to też nie jest takie proste). Wracając do szeroko pojętych zmian myślę, co los chce mi powiedzieć, gdzie kieruje. Ktoś się kiedyś z czymś takim spotkał? Moja ulubiona blogerka pisze o zmianach (głownie zawodowych), w czasopismach spotykam całą rozprawę i przewartościowaniu, o chęciach do działania (których mi raczej jednak nie brakuje), czytam: ZAANGAŻUJ SIĘ i SZUKAJ i tak się kochani biję z myślami, kręcę i analizuję. To z jednej strony mocno męczące, ale z drugiej jakie inspirujące!!! Czytam o chęciach, których wielu z nas brakuje do podjęcia jakiejkolwiek inicjatywy, do zrobienia czegoś dla innych (i nie mówię tu o światowych akcjach ratowania zagrożonych zwierząt, ale raczej do działania na własnym, lokalnym podwórku). Jedna z podczytywanych przeze mnie blogerek opowiada, jak na zebraniu przedszkolnym, na którym ogłoszono, że potrzeba ciasta na jakąś tam imprezę słyszała wokół siebie wzdechy, wydechy, jęki i marudzenie jak jasna cholera. I powiem Wam, że ja też wiele razy to słyszałam od rodziców, którzy NIE CHCĄ (nie, że nie mogą!), nie chcą się zaangażować w nic. Wszędzie jest problem, nie ma ochoty na wspólne zdziałanie czegoś, a to przecież dla dzieci…same placka nie upieką. Ja się też spotkałam już osobiście  z takim podejściem (też w przedszkolu, bo po co organizować wspólne z dzieckiem malowanie bombek czy czegokolwiek) i spotykam się z tym w pracy, bez końca. A ja chętnie!!! I często o tym rozmawiamy z mym ukochanym, że dlaczego tak jest, bo i Przemko i ja zawsze lubimy coś podziałać dla dobra innych, bo przecież czemu nie? Na szczęście Piotruś jednak ma ekipę fajnych przedszkolnych rodziców i myślę, że im chęci nie braknie i cenią sobie czas (i kupę przy tym śmiechu) spędzony z dzieckiem i innymi mamami. Ja cenię. I może właśnie takie osoby, którym może ostatnio trochę brak werwy do działania powinny natknąć się na takie hasła jak ja?


Wiele tu myśli się kotłuje, ja szukam wciąż nowych możliwości na ujście mojej energii. Zawsze to powtarzam, że ciągle mam wrażenie, że mogę więcej, bardziej, dokładniej. I tak się cieszę, jak mi się uda!!! Albo nam. Oczywiście moja rodzina (i ogień energii u Pitka) jest niezastąpionym źródłem ujścia mojej niewyżytej siły, ale mówię też o innych, większych projektach. Szukam i znajdę, zmienię, odkryję w sobie nowy potencjał, nawet gdyby to miało się okazać, że piekę najlepsze ciastka z moim dzieckiem. A zawodowo może CAŁKIEM pójdę w innym kierunku. Całkowicie, muszę tylko słuchać kolejnych słów-haseł do przemyślenia...

 (...) bo najciężej jest ruszyć. Nie dojść, ale ruszyć. Dać ten pierwszy krok. Bo ten pierwszy krok nie jest krokiem nóg, lecz serca. To serce najpierw rusza, a dopiero nogi za nim zaczynają iść. A na to nie tylko trzeba siły, ale i przeznaczenia, żeby przemóc serce i powiedzieć, to ruszam.
W.Myśliwski

Na koniec pokazuję moje małe radości z wczorajszego buszowania po składzie rzeczy używanych, nikomu niepotrzebnych, a pięknych i zapomnianych. Brudne toto leżało, pominięte, a cudowne!!! Filiżanki z angielskiej porcelany – absolutnie dla mnie boskie!!! Z ręcznie malowanymi, drobnymi pejzażami angielskiej wsi…ech piękne, a wszystko to po 3 zł za sztukę. Wyobrażacie sobie, że tyle radości można mieć za 3 złote?
Pozdrawiam Was ciepło, wracam do myślenia nad innym obrotem spraw.












czwartek, 12 marca 2015

GarderOBA i chorOBA…


…siedzimy w domu OBA. O! Tak mi się dzisiaj rymuje od rana. Tytuł w istocie pokazuje prawdę albowiem zdjęcia garderoby obiecałam już jakiś czas temu, a choroba dopadła i mnie i tym razem się już nie udało wywinąć. Był taki czas, że w moim miejscu pracy brakowało sporo załogi, bo wszystko zaległo na jakieś paskudztwa, a ja wtedy śmigałam w najlepsze. Za to teraz sama mam antybiotyk, i podrapane gardło i inne przeziębieniowe dolegliwości. Ale dzielnie, jak przystało na herszt-babkę nie daję się. 



Za oknem jakoś szaro i wieje, a ogród czeka na porządne porządki. Jak u Was? Ruszyliście już z sekatorkami i grabkami? Ja mam pierwsze ogrodowe sprzątanie i przycinanie za sobą (i właśnie teraz są chyba tego efekty), warzywnik się zaraz zrobi jak tylko trochę wydobrzeję i…ruszamy z ogrodowego kopyta!!!! I Was też zachęcam, nawet jeśli Wasz ogródek to skrzyneczki na balkonie. Wszystko da się zrobić, cały ogród można mieć w pojemnikach, mniejszych-większych, jak się chce. A propos właśnie tego „jak się chce”. Mam w sobie przekonanie, że jak się chce, to się da WSZYSTKO zrobić, ale jak się nie chce, to nie dość, że człowiek nic nie zdziała i stoi w miejscu, to jeszcze innym potrafi spartolić zrzędzeniem aż się odechciewa, na co mam swoje osobiste przykłady.


Wracając do ogrodu, wkrótce planuję wyskok do centrum ogrodniczego po jakieś fajowe gratki. W tym roku znów postawię na pojemniki, będą i na parapetach i na tarasie, tak żeby było pachnąco i mega-kolorowo!!! Może sama skusze się na wyhodowanie własnych pelargonii czy innych roślin jednorocznych, choć często mój BRAK cierpliwości mi na takie chuchanie-dmuchanie na roślinki bardzo przeszkadza:) A potem, wiadomo, nic z tego. 
Kochani, podejmując temat garderoby to dopiero teraz, po prawie 5ciu latach mieszkania w domu udało nam się zabudować pomieszczenie, które z założenia miało spełniać funkcję pokoju-szafy. Nieduży metraż, przy sypialni, ze sporym skosem udało się wykorzystać co do niemal centymetra. I teraz naprawdę jest gdzie upychać nie tylko ubrania, ale i pościele, ręczniki, buty, torby i inne drobniejsze rzeczy. Przemko SAM pomierzył, wymyślił, narysował, zamówił, poskręcał i, co najważniejsze, wziął na siebie odpowiedzialność, że te wszystkie deski inne elementy będą do siebie jednak pasować rozmiarem. Dodatkowo, miało to wszystko pasować do systemów garderoby z IKEI, co się jednak UDAŁO!!! I wygląda to tak, że garderoba jest jakby IKEOWA, a jednak dduuużżooo tańsza, ma tylko wybrane elementy z IKEA, jak kosze, wieszaki na spodnie, systemy jezdne (że to wszystko się wysuwa i chowa), pojemniki dopasowane do szerokości szaf. No powiem Wam, że wyszło bosko:)!!! I ja sobie tak nieraz myślę, że my – babeczki – choć umiemy wiele to same byśmy wielu rzeczy nie zrobiły. Mamy ten męski czynnik obok nas, że jak sobie coś wymyślimy to już nam oni to (prędzej czy później) w końcu zrobią. A potem to już radocha po pachy! 



 
Kochani, na koniec kilka fotek-migawek z naszej codzienności i zdjęcia, na które przypadkiem się natknęłam, a są z naszych zeszłorocznych wakacji. Na nich Piotruś w pewnym STANIE. Stanie przed i po spożyciu…oczywiście lodów czekoladowych. A swoją drogą już niedługo ma być cieplusieńko, wyciągać mi tam krzesła i stoliczki na tarasy, bo będzie coraz więcej możliwości poleniuchowania w słońcu. Łapiemy pozytywne wibracje (mimo wszelkich życiowych przeciwności i marudzeń) i … jeszcze tylko szklaneczka mohito…


h



 Tymczasem kochani, do następnego. Wyglądajcie wiosny:)
Wasza Zylwijka

czwartek, 5 marca 2015

Kiedy kończy się tydzień...


Kiedy nadchodzi koniec tygodnia łapię oddech. Po całym ciężkim i wielkim tygodniowym zamieszaniu uwielbiam taki czas...kominkowy, świecowy, spokojny. W piątki pracuję krócej, choć nie mniej intensywnie. Najcięższy jest czwartek i to właśnie czwartkowe wieczory dają mi chwilę wytchnienia. Bywa, że padam wieczorem i to dosłownie. Siadam w fotelu i...odpływam na maksa, śpię niczym mops. Przemko też pada ale ze śmiechu ze mnie. I dzisiaj mam taki sobie własny wieczór, ogień w kominku mi tu huczy, Pitek lata po domu, ja jeszcze popycham sprawy zawodowe i za oknami już ciemny wieczór. Love it! 


Słońce zaczyna nas powoli rozpieszczać coraz dłuższym pobytem na niebie, dzień już wyraźnie się przedłużył, a moje myśli krążą już wokół ogrodu. Planem numer jeden tego sezonu są wspomniane wcześniej przeze mnie wyniesione rabaty. Otóż kochani SAMA sobie zaprojektowałam jak to ma wyglądać, przejrzałam wymiary dotychczasowego warzywnika, dopasowałam jak by to tu wszystko pomieścić, narysowałam, powycinałam, ułożyłam i nawet drewno już zamówiłam. Wszystko osobiście, choć pod surowym okiem męża:):):):) I jutro drewno przyjedzie!!!!! Tak to mniej więcej będzie wyglądać.



Te czerwone prostokąciki to wyskalowane skrzynie na podniesione rabaty. Jestem bardzo ciekawa efektów, podobno lepiej się uprawia wszystko w tych wielkich niby-donicach, a poza tym mam wrażenie, że wprowadzają w ogród sporo porządku i ładu. Obudowa będzie z drzewa jodłowego, choć wolałabym może liściaste. Niestety, trzeba trzykrotnie więcej czasu na przygotowanie takiego drewna w pobliskeij suszarni, a przecież zaraz trzeba ruszać z warzywkami i niespecjalnie mam czas żeby odwlekać budowę wysokich grządek. Grubość deski jednak wynagrodzi mi fakt, że drewno będzie nieco bardziej miękkie (3,2 mm). Inspirację i pełen pozytywów opis takich grządek znalazłam w magazynie Gardener's World, do zakupu którego też Was już zachęcałam:) Pokażę jak już wszystko poskręcamy i grządki będą już tylko czkać na swoich warzywniczych mieszkańców:):):) Póki co pękam z dumy, to mój pierwszy mini-projekcik, taki wymierzony itd. Ech...:) Radocha jest:) Póki co złapałam kilka kadrów codziennej domowej krzątaniny:) 






A jak Wasz wieczór kochanie podczytywacze? Zajrzałam na chwilkę i już zmykam, Pitek czeka na przeczytanie bajeczki, a ja na piżamowe posiedzenie przed telewizorem, żegnam Was zatem i do kolejnego spotkania:) Pozdrawiam ciepło i wysyłam kominkową energię:):):)
Wasza Zylwijka:)