piątek, 21 października 2016

Dużo EMOCJI...

Jak mnie dłużej nie ma na blogu to wracam tu jak stęskniony członek rodziny do domu. Tak człowieka jakoś nosi, mierzi coś, że to już pora tu zajrzeć, że myśli już mam tyle, że nie sposób tego nosić dłużej w sobie. Trzeba to ubrać w słowa, wylać jakby... Ale zawsze też po dłuższej przerwie jakby się tu trochę czaję, cicho i powoli uchylam drzwi. I tak mi czasem wstyd, że jednak nie zawsze umiem się tak zorganizować, żeby te myśli przelewać tu systematycznie. Wreszcie jestem.


Czasem tyle myśli kołacze się po głowie, te posty się w głowie same piszą, wystarczy żebym to tylko zapisała, ale akurat czymś jestem zajęta czy kotlety tłukę, albo pranie wieszam, ot normalne życie się dzieje, myślę sobie, że wieczorem to spiszę, a potem fruuuuu...już to gdzieś uciekło, uleciało. No tak to jest. U Was też? Jesienny czas oznacza u mnie pracę intensywną, angielski wre na całego, ogarniamy wspólnie z młodzikami co tam trzeba. Dodatkowo pracuję jeszcze z dorosłymi w tym sezonie i z całkiem małymi brzdącami. Przeurocze, a jak łapią wszystko szybciorkiem!!!! Wokół wiele się dzieje, polityka się gotuje, protesty czarne-białe, reformy w szkołach (też mnie chyci!), komisje, tupolewy, no strach TV włączyć. 
Co do protestów to mocno osobiście się jakoś w to wszystko wkręciłam. Nie, nie byłam na żadnym z protestów, ale słuchałam z uwagą wypowiedzi przeróżnych, a że mam do sprawy stosunek osobisty to śledziłam z uwagą. Myślę, że jakie to wszystko trudne, że te wszystkie tzw. sprawy kobiece, o których się teraz krzyczy są tak delikatne i tak intymne, że aż nie wypada wielu z nich podnosić na wiecu, a wielu nie powinno zabierać głosu... Kiedy byłam w pierwszej ciąży (bliźniaczej), w lekko ponad jej połowę sprawy zaczęły się mocno komplikować z przyczyn niewiadomych, a właściwie nie wykrytych w porę. Pojawiły się skurcze, pękł pęcherz płodowy, wdarło się silne zakażenie, a jego wskaźniki rosły w tempie zastraszającym i zagrażającym mojemu życiu. Pamiętam, jak po jednym z badań lekarz powiedział do mnie, że ta ciąża się nie utrzyma, że zajmę dwa inkubatory (z wyrzutem), że mam podjąć decyzję, czy tę ciążę będziemy kontynuować, czy przerwać. Jeśli zdecyduję o utrzymaniu ciąży najprawdopodobniej dostanę sepsę, a małe organizmy są za małe żeby samodzielnie funkcjonować lub wykształcić prawidłowo funkcje potrzebne do normalnego życia. Nie wyobrażałam sobie, jak możemy decydować w takiej sprawie, jak mamy wybierać, jak to w ogóle mogło się dziać. I tak nas z tym zostawili, aż do następnego badania, kiedy to okazało się, że ciąża obumarła samoistnie. Ordynatorowi kamień zapewne spadł z serca, a ja nie mogłam pojąć, że to się dzieje naprawdę. Miałam takie pretensje do losu, że myślałam, że będę wrzeszczeć na cały świat. Dlatego dobrze rozumiem dramat kobiet i rodzin, którym w myśl nowego prawa nie byłoby wyboru, które życie ma zostać, a które poświęcić, i że każdy wybór zawsze będzie zły, nieprawidłowy, obarczony wielkimi wyrzutami, a lekarzowi za uratowanie matki groziłoby więzienie. Rozumiem te kobiety, którym zadaje się takie pytanie w szpitalu, wiem co czują, bo żaden wybór nie jest dobry w takiej chwili. Wiem też, jak bardzo i jak długo czeka się wtedy na pomoc psychologa-specjalisty, który pomoże przejść przez dramat i... jak bardzo tych specjalistów nie ma... Po upływie prawie siedmiu lat dziękuję losowi, czy to może jakiś palec Boży, że nie musiałam wziąć tej decyzji na siebie, może ktoś tam do góry czuwał...że to byłoby nie do udźwignięcia dla nas. Nigdy nie wiadomo przecież co byłoby lepsze i czy podjęło się decyzję najlepszą z możliwych. Dzisiaj mam świadomość tego, czym jest zdrowie, jak ważny jest każdy dzień, a nasz syn jest dla mnie całym światem i jest najważniejszy, bardzo wyczekany. Póki co jest jeden, bez brata, czy siostry bo kolejna ciąża skończyła się bardzo wczesnym poronieniem. W myśl nowych regulacji prawnych, o których krzyczy obecnie cały świat polityki naszego kraju byłabym dzisiaj postawiona przed prokuratorem i udowadniała, że nie przyczyniłam się w żaden możliwy sposób do utraty tej ciąży. Czy ktoś ze współdecydujących myśli o takich rodzicach jak my? Że to przecież ociera się o absurd. Myślą tylko w kategoriach, w których ciąża zdarza się z niechcianego przypadku, a mama kombinuje jakby się tu jej pozbyć. Ale to tak nie jest, są tacy rodzice którzy czekają, bo ich droga do rodzicielstwa jest nieco bardziej kręta i może ich też należałoby gdzieś ująć w tej całej szarpaninie...Pozostańmy przy istniejących regulacjach ustawowych, które wypracowano w rezultacie bardzo wielu kompromisów wielu różnych środowisk i grup społecznych. Dajmy kobietom spokój, zamiast strachu...


Rozumiecie już tytuł tego postu. Ostatnio przycichło w temacie, ale wiem, że to na chwilę. Jak powróci dyskusja nie będę się w to już tak mocno emocjonalnie angażować, bo to mi targa nerwy jak wiatr żagle w sztorm. Ale bardzo, bardzo chciałam powiedzieć swoje zdanie na ten temat, dać znać, że temat należy traktować szeroko, w bardzo wielu aspektach, że temat nie może dotyczyć tylko takich przypadków, w których ktoś chce się ciąży pozbyć, ale i takich, w których ktoś walczy żeby ją utrzymać. A jakie jest wasze zdanie na ten temat? Wiem, że opinie są bardzo różne, że każdy patrzy przecież ze swojej perspektywy, dlatego może wywiązać się tu mądra dyskusja - z szacunkiem dla każdej opinii.  Pozdrawiam was ciepło, odezwę się wkrótce. Udanego weekendu, wszak jesień kolorowa za oknem:):):):) Warto się uśmiechnąć - ja to robię.
Wasza Zylwijka