piątek, 14 kwietnia 2017

CISZA jak ta i o słowach z drugiej strony kratki...

Czy może wtedy, kiedy już będę taka całkiem stara i sucha prawie...czy moje ręce chętniej się skleją i zwrócą ku górze? Czy jak już słyszeć prawie nie będę to wciąż usłyszę to, co dla człowieka jest najważniejsze? Czy jak już zęby wszystkie wypadną to zdołam zawołać jeszcze wyraźnie, halo Boże czy jesteś, gdzie jesteś? I właściwie po co nam to wszystko?


Lubię ten dzień-dwa przed Wielkanocą. Czas totalnej, duchowej ciszy, pytań i odpowiedzi, krzątania ale i mentalnego odpoczynku. To trochę jakby odetchnąć pełną piersią i powiedzieć: Tak, potrzeba mi ciszy jak nigdy wcześniej. Mówią, że wtedy rodzą się najpełniejsze myśli, pomysły, wiele się może poukładać, też w tym boskim sensie. Żeby było jasne...ja nigdy nie byłam bardzo kościółkowa - nigdy. Dla mnie życie z Bogiem u boku to nie siedzenie w kościele, bo przyjęło się, że tak trzeba. I ciągle mam gdzieś właśnie takie przekonanie. Znam mnóstwo ludzi, którzy wszystko zawierzają Najwyższemu, a nie ma nich za grosz ślepego dreptania ścieżek do kościoła w sensie pewnej instytucji. Znam takich, którzy są w kościele codziennie, a potem jadą po wszystkich, kłamią i są nieszczerzy. Nie chcę tak.


Lubię, jak mnie ktoś tak czasem szturchnie myślą, albo zmiażdży tak, że opada mi szczęka. Albo zaskoczy w tym duchowym sensie. Potem się to wszystko tak wwierca jakoś i nie ma siły - nie zostaje obojętne. Właściwie wciąż szukam takich ludzi, przewodników, odważnych i bezkompromisowych. Są. W przeciwnym razie może dawno bym się odwróciła od wszelkich przejawów jakiegokolwiek duchowego bytu... Ale ciągle jeszcze ufam, że coś jest na rzeczy, że może jednak nie sami o wszystkim decydujemy...może. Po moim ogromnym buncie, całkowitym odwrocie w ferworze wielu nieprzetrawionych pretensji jestem jakby spowrotem w Kościele. Z pewną dozą zadziwiającej niepewności stoję dopiero w progu. I to jest inne niż było kiedyś, kruche bardzo jakieś takie...łatwo to spieprzyć.


Kilka dni temu jeden z duchownych mnie pozamiatał. W konfesjonale. Sprawił, że może nawet stoję znowu nie we wspomnianym progu, ale przed nim. Na dzisiejsze, wielkopiątkowe uroczystości nie pojechałam. Ukochany pojechał, przywiózł kilka dobrych słów. Myślę, że jak można w chwili, gdy 190 miast w tym kraju organizuje masowe spowiedzi, żeby zaprosić jak najwięcej ludzi do wspólnego świętowania Wielkiej Nocy powiedzieć komuś, że właściwie w sensie religijnym to dupiato żyje? I że jak ja nie zawsze idę do kościoła w niedzielę to szkoda mojego czasu i - uwaga - zdzierania butów, żeby tu do spowiedzi przychodzić...skoro sobie chcę żyć po swojemu. A mi się właśnie wydawało, że jestem bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. DING!!!! Ja mam zawsze odpowiedź w rękawie, ale tym razem lipa...bez słowa zostałam. Tacy duchowni mocno dają odczuć, kto jest jednak w Kościele najważniejszy, taki bez skazy. Przeszło mi przez myśl, że może po prostu trafiłam na dziada...ale jeśli jest takich w skali kraju kilkadziesiąt, albo kilkuset??? A przez ich konfesjonał przejdą dziesiątki spowiadających się to może to dać conajmniej kilkusetosobowy ubytek w całej wspólnocie. I szkoda.


Zostaję ze swoją przepychanką myśli. Jutro zaczyna się dobry, ważny czas. Przesyłam moc uścisków i życzę spokoju, radości i wiele ciepła ze spotkań w mniejszych, czy większych gronach. Niech będzie głośno od śmiechu i ciepło od miłości najbliższych. Acha i szukajcie mądrych duchownych, wierzcie mi, że są.

Ze świątecznym Alleluja,
Wasza Z.



wtorek, 4 kwietnia 2017

PROSTO.

Czasem trudno mi przebić się przez ogrom treści, jakie napotykam wokół siebie. Wszystkiego jest mnóstwo. Dla mnie za duży wybór to jest koszmar. W księgarniach - dramat - nic wybrać nie umiem. Czytam tylko coś, co ktoś mi poleci, albo sama się tym zainteresuję. W wieszakach jak buszuję - koszmar - im więcej asortymentu, tym pewniejsze, że i tak nic nie kupię. Dawno przestało sprawiać mi przyjemność przeglądanie ubrań na aukcjach w sieci bo wszystkiego jest, jak dla mnie, za dużo. Taki kłopot z wyborem bo mam wrażenie, że wszystko się przewala, przelewa i nie da się tego udźwignąć... Może ktoś ma podobnie? Przez morze treści sieciowych, blogowych, wpisów fejsbukowych...nie mogę się przecisnąć. A wystarczy chyba, żeby było...prosto. Nawet mniej.


Mam takie przeczucie, że prostota dosłownie we wszystkim, absolutnie, się broni. Zamiast sukni z piórami - klasyczna, czarna. Zamiast wielu słów - proste zdanie wyrażające potrzebę czy uwielbienie. Zamiast wielu wieszaków - kilka naprawdę wyszukanych rzeczy. Zamiast wielu składników w daniu - kilka prostych smaków. Zamiast wielu książek, ulubionych blogów, stron www, podcastów - kilka z naprawdę dobrą treścią. Zamiast ekipy ludzi o średnim nastawieniu do mnie - kilkoro sprawdzonych, niezawodnych osób. Zamiast w donicy wielu kolorów, roślin i zapachów - kilka w podobnej tonacji lub o miłym zapachu. Zamiast rozbieganych sytuacji, zdarzeń, ciągłego latania gdzieś lub za czymś - proste życie.


Absolutnie cieszą mnie rzeczy najprostsze. Znajduję radość w czynnościach, nad którymi może się nawet do końca nie zastanawiamy. Lubię jak wszyscy jesteśmy w domu - razem. Lubię spotkania na kawie, jak znajomi wpadną. Lubię w ogrodzie pogrzebać i cieszę się, że go mamy. Lubię ciasto drożdżowe i mam radochę jak chłopaki zajadają. Lubię proste czynności, bo chcę żeby życie było proste...A ile można wtedy dostrzec! Lubię proste dźwięki jak muzykę odpalam na cały hajc, proste myśli zamiast wielogodzinnego rozmyślania. Lubię prosty przekaz i zwykłe rzeczy - jak kot przyjdzie na kolano. Lubię jak Przemko jest blisko i jak dziubie coś tam, a potem wychodzi z tego rzecz wielka. I jak rysuje. I klocki układa z Piotrulkiem. Zamienię samochodowy wypad za miasto za prostą jazdę na rowerze przez pobliskie pola. Wybieram książkę o konkretnej treści, niż przegląd tysiąca nowości w sieciowej księgarni. Wybieram prostą kawę zamiast takiej wymiksowanej z niezliczonymi dodatkami. Wolę rozmowę twarzą w twarz, niż taką pisaną, gdzie nie wiem czy ktoś się tam szyderczo nie podśmiewa. Wybieram proste wygodne buty, w których pójdę w świat, niż drogie botki w kolorze indygo, po to żeby koleżanki widziały...I prostą pracę ze zwykłym człowiekiem. I wdzięczna jeszcze jestem za te wszystkie doświadczenia, które mi taką prostotę pokazały...Udanego tygodnia, pozdrawiam ciepło:)
Wasza Zetka.