środa, 13 maja 2020

Łapiesz to? Na zewnątrz.


To pierwsza część z cyklu My robimy to tak. Nie byłam nigdy jakoś bardzo ekologicznie zaangażowana – owszem drobna segregacja, zbiórka korków, sadzenie drzewek. Zawsze na tak. Nigdy jakoś tak żeby się do drzewa przykuwać łańcuchem czy coś podobnego… I dalej aż takiego zaciętego zapału nie mam, ale dzisiaj mocno mnie tematy ochrony środowiska interesują. Nie na jakąś wielką skalę, wielkie akcje – raczej co ja mogę swoimi drobnymi kroczkami zrobić. I robię. Potem opowiadam o tym młodszym. W szkole coraz częściej źródła do nauki języków obcych zahaczają o tematy ekologii, sugerują dobre rozwiązania, ganią za nieprawidłowe postawy środowiskowe i mi się to podoba. Od małego miasteczka do mojej miejscowości prowadzi ulica, prosta droga i – uwierzcie – jest zasyfiona na fest. Lepszego słowa tutaj nie znajdę. Po obu stronach jezdni leżą butelki, opony (ostatnio – komplet, bo po co jedną wywalić, lepiej od razu dwie), leżą worki po substancjach niewiadomego mi pochodzenia, plastikowe odpady po konsumpcji w wielkich sieciach żywieniowych z zabawką w tle  i drobne zwoje pianki do wypełniania – też nie wiem czego.  W głowę zachodzę – przecież jeśli się nic od dzisiejszego przedpołudnia nie zmieniło to śmieci odpowiednie służby odbierają obecnie spod domu. Słowo – mi dzisiaj odebrali. Ja się pytam komu się kalkuluje (czasowo i finansowo) wywożenie odpadów  do przydrożnego rowu? Odpowiedzi nie znajduję. Ale nie o tym chciałam dzisiaj.
Ostatnio z nieba spadło dużo wody, ale normalnie to jest sucho. Pył, popiół – normalnie z wodą dramat. Od zeszłego sezonu łapiemy wodę deszczową i dzisiaj pokażę nasze na to patenty. Wszelkie prawa by Mączki:)
Dom ma cztery rynny, już z trzech odbieramy wodę na czarną godzinę. Nie miałam pojęcia ile wody można złapać z jednego deszczu, serio.
1)      Stara studnia.
Przed domem mamy starą studnię. Od zawsze była sucha bo to teren trochę na podwyższeniu, woda uciekała na dół miejscowości. Do tej pory służyła nam wyłącznie jako fajny element dekoracyjny ogrodu, taki relikt z dawnych lat. W zeszłym sezonie Przemko the Ma(j)ster odkrył jej wnętrza, poczyścił, pozaklejał tam jakieś ubytki, powiercił, pokuł, beton ponosił  i odnowił pompę. Ponieważ studnia jest w dużej mierze zasypana, do środka wstawiliśmy
200-tu litrową beczkę, akurat rozmiar w sam raz. Kupiliśmy taką pękatą, używaną bekę po jakimś słodzie lub moszczu do wina, czy czymś takim. Nastawcie się, że przyjdzie wielka, śmierdząca starym winem paczka sięgająca dorosłej osobie mniej więcej do pasa. I my solidnie umyliśmy  tą beczkę i siup ją do tej studni. Od najbliższej rynny pociągnęliśmy do beczki kawałek plastikowej rury (są takie specjalne złączki, że można sobie tak to pod rynną otwierać, czyścic – no taki element tajemnicy w stylu: zajrzyjmy co też nam dzisiaj tam z rynny wpadło. Potem odpowiedni spadek (wiadomo to chyba nie? – poziomice, te sprawy) i siup woda się leje do beczki  ino dym… Jak ją wyciągnąć (wodę, nie beczkę) – zapytacie? Pompę trzeba kupić  - my akurat taką ze średniej półki marketu budowlanego. Przemko jakimś tajemnym sposobem zdołał umieścić wąż od tej pompy (z marketu) w wylewce tej pompy od starej studni. Potem jakoś prądy podopinał i takie tam i …podchodzę, naciskam taki dinks (czy guzik jak kto woli) i woda leci przez swoją piękną studzienną wylewkę…A ja wieszam tam wiadereczko, ono mi się napełni (10 litrów w 10 sekund - nieźle co?), przelewam sobie wodę do konewki i w drogę rośliny podlewać. Dodam tylko, że jeśli spadnie za dużo wody i brzuszek beczki okaże się za mały, żeby tę wodę odebrać to ona się po prostu przelewa i leci w grunt. Także taki fajerwerk. Jeden deszcz potrafi napełnić tę beczkę.




2)      Druga rynna.
Podobnie. Wielka beczka po śmierdzących oparach toskańskiego wina doczekała się siostry. Nie – pod drugą rynną już nie ma studni. Beczkę trzeba było po prostu wkopać w grunt, co też mój wybranek życiowy zrobił. Podłoże jest tam gliniaste, twarde, zbite (bo susza w końcu) więc pod oknem słychać było wiąchy niecenzuralnych słów, lał się pot (bez łez), spodnie roztargał, a koszulka nie nadawała się do tego, żeby ją wrzucić do pralki (glina, pamiętacie?) . Do tego wypalił w koszulce dziurę na brzuchu, ale o to już nie pytajcie, nie wiem jakim sposobem. No więc wkopał, kupił pompę taką samą jak opisałam powyżej, ale używaną – też spoko, taniej dużo i Olx odnotował wzrost sprzedaży. Potem taki kranik (patrz zdjęcia), też przycisk na prąd do pompy  i znów ja z tym wiadereczkiem, konewką podchodzę, naciskam...no i wiadomo co dalej.





3)      Przejściówka do rynny.
Jak to przyszło to pękaliśmy ze śmiechu całą trójcą bo nikt z nas nie miał pojęcia jak to ma działać. Taki plastikowy kawałek rynny z…nosem na boku. Przemko the Ma(j)ster coś tam ciął, coś tam przemalował i odciął rynnie nr trzy kawałek środka. Normalnie odciął ją i wstawił tę przejściówkę kierując jej nos w bok. Nos wymagał przedłużenia i osadzenia w czymś. Ja mam akurat stare pojemniki gliniane, kiedyś to się tam np. kisiło kapustę w takich, i tam wyciął taki ząbek i umieścił przedłużony nos rynny. I jak pada to woda leci z tego nosa do tego naczynia glinianego. Dodam, że to naczynie też do małych nie należy, a z jednego deszczu całe napełnione. Jestem zachwycona. Tam już pompy nie ma, sama sobie wodę wyciągam innym glinianym naczyniem, frajdę mam po pachy, potem do konewki i dalej już wiecie co…



To trzy sposoby jak łapiemy wodę na zewnątrz, żeby jakoś pomagać ogrodowi w chwilach kiedy jest sucho. Wiem, że nie każdy ma możliwość łapania wody w ten sposób, ale może warto przyjrzeć się rozwiązaniom na swojej działce, albo na balkonie czy gdzie tam - jak tu przekierować krople wody  tak, żeby ją złapać. Wystarczy może przyciąć rynnę nieco wyżej i podstawić większe naczynie/wielolitrowe wiadro/beczkę/większą miskę i kap kap niech sobie woda tam spływa, a potem jak znalazł. Dodam tylko, że deszczówkę warto zużywać na bieżąco bo tam się w niej toczy bujne życie towarzyskie mikroorganizmów wszelakich i może się jakby zepsuć. Perfumy to to nie będą. A chyba wystarczy nam już jedna śmierdząca beczka po winie z Olx, prawda?

To tyle na dzisiaj. Następnym razem opowiem jak łapiemy wodę w domu. Też będzie wesoło.

Pozdrawiam Was ciepło.
Wasza Zylwijka i jej najukochańszy mąż Przemko the Ma(j)ster.