niedziela, 20 grudnia 2020

Pięknie jest zaczynać od nowa...

Skończyłam książkę "Dal. Listy z Afryki Minionej" Marcina Kydryńskiego. Wracam do niej na chwilę krótką, mniej więcej co jakiś czas. Ot, leży jeszcze nie odłożona na półkę i sięgam po nią. Jest tam w epilogu pewna społecznie kusząca mnie - co jakiś czas - perspektywa:

"Prawdę mówiąc, zależy mi na zniknięciu. To zdaje się łatwe. Nie napiszę bloga. Nie zbliżę się do Instagrama. Nie zajrzę na Facebooka. Nie zaistnieję w oczach innych codziennie od nowa. Nigdy tego zresztą nie robiłem. Niewielu to potrafi. Ja, mocno w to wierzę, będę mistrzem znikania. Wirtuozem samotności. Posunę się jeszcze dalej: będę najwyższym, kapłanem milczenia. Wiem, że umiem jak chyba nikt inny...".

"Świat  mnie wyprzedził, a ja nie chcę nadążać. Nie ma we mnie zgody na terror wiecznej dostępności i niedyskrecji. Nie ma genu lansu. Obowiązujący dziś styl życia budzi moje zakłopotanie. Nie rozumiem potrzeby wypowiadania się przy każdej okazji na każdy temat. Nie znam tęsknoty za konfrontacją. Jest we mnie jedynie pragnienie kontemplacji. I wycofanie".

Jak dotarłam do tego miejsca w książce to pomyślałam: to o mnie. Poganiam się i karcę nieustająco za coś, a ten fragment jakoś postawił mnie na nogi, że to może być przyjazna perspektywa, widać nie tylko dla mnie. Że człowiek czasem marzy tylko o tym, żeby się odciąć od wszystkiego dookoła, osiąść gdzieś, uporządkować głowę. Skupić się, a świat agresywnie nie pozwala. Od jazgotu, który daje po zmysłach, potem po myślach, emocjach i nie wystarczy już, że zatkasz uszy. To już jest za mało. Dzięki temu, że świat musiał przez ostatni rok solidnie wyhamować we wszystkich aspektach, zaczynam przyglądać się bardziej sobie, myśleć nieco więcej o sobie (nie mylić z "czubkiem własnego nosa"), o moim miejscu w przestrzeni świata: domowego, przyrodniczego, zawodowego, twórczego, społecznego, duchowego, politycznego, w relacjach z innymi, czego chcę, a czego na pewno nie. I te klocki układam na nowo. To pisanie tu zawiesiłam na bardzo długi czas. Uznałam, że w świecie, w którym każdy wypowiada się na absolutnie każdy temat nie mam Wam, szanowni czytelnicy i goście, już nic sensownego do powiedzenia, do przekazania i pokazania, że nie ma w tym już prawdy, że są często tylko smutne w konsekwencjach niedopowiedzenia. Że człowiek już nie chce nic dokładać, że to byłby ten kamyczek za dużo, za daleko. Że coś się wypaliło, a ja już nie chcę tego na siłę podsycać. W przerażająco wielu sytuacjach zamknęłam buzię, ale to nie znaczy, że moje myślenie się wyłączyło. Przy społecznych zadymach, jakie funduje nam co jakiś czas krajowe życie polityczne nie zabieram hałaśliwie skrzeczącego głosu, co nie oznacza, że nie mam zdania, że nie pytam innych, mądrzejszych ode mnie. Nie widzę jednak potrzeby i nie chcę, żeby ktoś identyfikował i definiował mnie przez pryzmat kliknięć na Facebooku, o wartościowaniu nie wspominając. Swojego życia codziennie szukam i zaczynam od nowa...

Kończy się rok, robię bilans zysków i strat. I wciąż mnie trzyma to, że po stronie zysków jest, mimo wszystko, przewaga choć kilka strat też się za mną wlecze. Strata czasu jest tą największą, co mnie namacalnie przeraża, bo ja wciąż mam chęć łapać ten życiowy oddech pełnią piersią, smakować życie tylko dlatego, że ono jest. Latem gościliśmy u siebie człowieka, kawę razem piliśmy i czas nam zbyt szybko minął na rozmowach, a dzisiaj On przebywa w hospicjum. Jakie można mieć jeszcze pytania czy pretensje do życia w kontekście właśnie takiej sytuacji? Po co tracić czas na puste dyskusje w ekranie srajfona i wzniecanie kurzu zamiast życia naprawdę? Każdy może żyć dzisiaj jak chce, to piękna, niebywała szansa. Czy naprawdę cały świat musi wiedzieć i oceniać, że się wybrało Bieszczady na tegoroczne wakacje zamiast Turcji? Po nic mi to.

Wracam bardzo nieśmiało do pisania tutaj. To jakby na nowo zaczynać, ale to pisanie - zauważam - jest potrzebne głównie mnie. Kilka tekstów powstało w międzyczasie, ale nie ma ich w żadnej formie cyfrowej. Są w notatniku, gdzieś w jakichś zapiskach. Ale czuję, że czasem przelanie tego tutaj, nawet jeśli nikt się nad tym na dłużej nie pochyli, wciąż mnie pociąga i w efekcie przynosi pewien, mało zdefiniowany, rodzaj ulgi.  Nie mogę tym razem z tego nie skorzystać. A jeśli znów na jakiś czas moje pisanie się wyciszy znaczyć to będzie, że perspektywa Kydryńskiego znów okazała się dla mnie solidnie atrakcyjna.

Z ciepłymi pozdrowieniami

Wasza Zylwijka