piątek, 24 kwietnia 2015

Kto BLOGUJE i po co to komu?

No właśnie, po co? Dziś się jakoś nad tym zastanawiam. Mój blog powstał jak urodził się Piotruś, to taki impuls, jakaś chęć dokumentowania pewnego procesu, dzielenia się swoim życiem z innymi. Uwielbiam to, ale ponad wszystko cieszy mnie kontakt z innymi!!! To jest cudowne, odzywają się ludzie z dalszych i bliższych stron, zostawiają kilka słów, dzielą się myślą. Każdy blogujący ma swój powód by to robić i każdy blog jest wartościowy, niesie za sobą co innego. A za tym wszystkim stoi przecież człowiek, jego historia, życie, wartości. Ostatnio zrobiłam tutaj solidny przegląd blogów, które podczytuję, obserwuję, komentuję. Część z nich, mocno nieaktualizowanych, usunęłam, a w ich miejsce wprowadziłam kilka nowiutkich, dla mnie totalnie świeżych (dziwię się, jak mogłam się na nie do tej pory nie natknąć!). Przypasowałam je do poszczególnych kategorii, wedle własnych kryteriów i czytam, czytam, czytam... Love it! To trochę tak, jakby zawsze czekała na mnie porcja świeżej prasy do śniadania:) Bosko.


I tak sobie zaglądamy jeden do drugiego, pozdrawiamy, wymieniamy...myślami, opiniami, przedmiotami (akurat takiej okazji jeszcze nie miałam), i czym się da. Nigdy bym nie pomyślała, że będę mogła kontaktować się z osobami, które wydają się trochę poza zasięgiem. Dziś odezwała się do mnie Agnieszka Maciąg (tak, TA Agnieszka!), jestem w kontakcie z osobami znanymi z prasy wnętrzarskiej i branży ogrodniczej. To budujące i mega-inspirujące!!! Swoje kroki ogrodnicze konsultuję z Katarzyną Bellingham, a wnętrzarskie inspiracje mogę obgadać z Asią z GreenCanoe. I cieszy mnie to, zachęca do działania bo się tu, w tej blogosferze, ciągle napędzamy. Uwielbiam absolutnie wszystkich tu zaglądających i zostawiających swój ślad, lub nie.
 
 
Niedawno zakończył się coroczny konkurs na BLOGA ROKU, nie wygrał, niestety, mój faworyt (choć głosowałam intensywnie), ale do czego zmierzam...? Otóż, blogi biorące udział są podzielone na kategorie i są tam min. firmowe, specjalistyczne, parentingowe i wiele innych. I ja się nieraz zastanawiam do jakiej kategorii należymy: ja i mój blog. No do jakiej? Jest taka kategoria jak JA I MOJE ŻYCIE - może być, pasuję tam. I są blogi LIFESTYLOWE - też może być, też pasuje:):):):) I fajnie, że nie da się tak jednoznacznie mnie umieścić:):) A Wy? Jakie są Wasze kategorie? Może Wy widzicie mnie w innej grupie/kategorii? Gdy mam gorszy dzien myślę, że kto to czyta, że po co mi właściwie taki niekończący sie projekt (bo blog to taki właśnie projekt wielowątkowy), jakieś mnie nachodzą wątpliwości, czy to komuś w ogóle potrzebne, takie moje myśli...a chwilę potem dostaję mejla od moich podczytywaczy i...wszystko mi mija:) I dzięki wielkie za to, że jesteście, że zaglądacie, że macie dla mnie dobre słowo. Licznik tego bloga bije jak szalony, aż mnie to nieraz onieśmiela, że się tu "wylewam", a to przecież idzie  w świat! Ale chcę to robić, chcę spisywać swoje życiowe co nieco:)  
Dziś padam na twarz, mam za sobą ciężki zawodowo tydzień, w ogóle jest teraz trudny czas. Energia mi wraca na ogrodzie, bo tam już wszystko kipi słońcem, kolorami, dźwiękami...no jest czadersko. Już kilka ogrodowych zakupów poczyniłam, już się dzieje...sadzi, sieje, podlewa, kosi:):) Wiosna w pełni, jest fajnie. A mi pomysłów i zapału do pracy nie brakuje. No tak mam - energia jest, w miejscu nie usiedzę:):):) Ale o tym już następnym razem. Pozdrawiam Was ciepło i słonecznie, cieszę się, że jesteście. Baju baj i do następnego:)
Wasza wiosenna Zylwijka.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Czego lepiej NIE wiedzieć?

Czasem lepiej nie wiedzieć, nie mieć pewnej świadomości i krytycznego spojrzenia. Przekonuję się o tym wielokrotnie, że nieświadomość jest dla życia lżejsza. Jestem anglistą, pracuję w lokalnej, niewielkiej szkole i to właśnie wokół szkoły w ogóle często kręcą się moje myśli. Od środka wszystko wygląda mnie różowo, wierzcie mi. Ciągle się głowię, co jest nie tak, co do poprawki, jak coś zmienić, a do zmiany jest WSZYSTKO. Przy dzisiejszym śniadaniu zajrzałam do sobotniego wydania dodatku do Gazety Wyborczej "Wysokie Obcasy" i są tam dwa doskonałe artykuły nt. edukacji, szkoły, podejścia do niej z wielu punktów widzenia. Nie, nie zamierzam narzekać, że dzieci są dzisiaj inne, że się ciężko pracuje, to wie każdy. Myślę, że najodpowiednijszym określeniem mojego podejścia do pracy jest to, że jestem ROZCZAROWANA. Nie w takiej szkole, nie w takim systemie miałam nadzieję pracować. Moja energia twórcza, szaleństwo edukacyjne, które miałam na początku pracy (ponad 10 lat temu) gdzieś sie ulatnia, a środowisko nauczycielskie nie pomaga go odzyskać. Szkoła jest autodestrukcyjna, atmosfera wyścigu, zawiści i polityki jest przygniatająca. Że też nigdy nie słyszałam o takim człowieku jak Jesper Juul!!! Dopiero ta gazeta dziś rano...
 
 
Boże, jak my potrzebujemy takiego myślenia o szkole, zmiany podejścia wszystkich: nauczycieli, rodziców, dzieci. Autorytarne podejście do młodych się nie sprawdza i ja to widzę w swojej szkole. Kiedyś też sobie myślałam: będę wymagająca jak cholera, wicisnę z młodzików wszystko, system kar i nagód (dokładnie w takiej kolejności) miałam opracowany w głowie i gotowy do użycia. Do pierwszej porażki! Złość względem dzieci zaczęła do mnie wracać z potrójną siłą, dawno zamieniłam to na rzecz dialogu, dobrego kontaktu z młodzikami, negocjowania zamiast nakazywania - opłaca się wszystkim.
 
 
Wiem z wieści internetowych, że artykuł Juula wywołał burzę w środowisku edukacyjnym. I dobrze, jejciu jak to dobrze!!! Może wreszcie coś ruszy, może poruszy choć pojedyncze podejścia do swojej pracy, a potem pomalutku, krok po kroku będziemy budowac polskie szkoły od nowa. Ale wiem, że będzie bardzo trudno, przeraźliwie i z dużym jazgotem. Gro nauczycieli wbiło sie już w swoje ramki pracy, jest na swoich torach i ciężko sie wychylić, coś zmienić. Sama jestem już trochę w rakiej rynnie, ale walczę. A kto to robi, kto się wychyli, tych się nie chwali, nie lubimy przecież takich, prawda? Co zresztą też jest efektem kształcenia systemem z poprzednich lat.
 
 
W czasie studiów miałam okazję być na trzytygodniowych praktykach w nauczaniu angielskiego w Niemczech. Spotkałam tam wyjątkowego profesora, nieokiełznanego szaleńca w nauczaniu i podejściu do pracy. Nazywa się Reinold Wandel. Wtedy Pan ok 60tki z energią studenta zaczynającego pracę, niesamowity, bezkompromisowy, wymagający i uśmiechnięty. Prawdziwy pasjonat swojej branży. Mam jeszcze w sobie cząstkę jego energii, przekonanie, że można pracować w dobrej atmosferze choć to będzie łatwiejsze do zrobienia z dziećmi, niż a nauczycielami. Wierzę, że można. I czekam, kiedy cały polski system edukacji weźmie w łeb, już nie mogę sie doczekac tworzenia go od nowa, gdzie w rezultacie dialogu wszystkich zainteresowanych (dzieci, rodziców, nauczycieli) powstanie szkoła wolna od autorytarnych zapędów, miła i taka, którą mój Piotruś będzie uwielbiał. I może nie trzeba tu wielkich pieniędzy, tylko chęci, dobrych szkoleń (nie SORE - wymysł kogoś, komu trzeba nabić kieszeń pieniążkami, nuda i papiery, odgrzewane kotlety i mielenie wciąż tych samych tematów), może własnie neuro-nauczanie, przy którym nadal wielu się sarkastycznie uśmiecha, może szkolenia międzynarodowe (są na to środki unijne), by zobaczyć jak robiąa to inni i przestać wpadać w samouwielbienie, że wszystko robimy idealnie, bo tak nie jest od lat. Może wymiana doświadczeń, choćby w zespołach przedmiotowych, której dzisiaj wszyscy mają dośc i każdy robi byle było. Może, może, może... Dzisiaj MOŻE zamieniam na LICZĘ NA TO, w przeciwnym razie nie chcę niczego dłużej szukać w tym zawodzie. Kochani, życzę udanego tygodnia, jest poniedziałek, zaczynam swój tydzień, a za chwilę jadę do pracy. Z uśmiechem, mimo wszystko.
 
 
Ps. I ten rower dzisiaj wyczyszczę:)
 
 

niedziela, 12 kwietnia 2015

O gromadzeniu:)

Mam jakąś niewyjaśnioną determinację do kolekcjonowania pewnych rzeczy. Nie jest to jednak takie negatywne zbieractwo (daj Boże, że nie...) tylko taki fiks na jakimś punkcie. I tak jest z prasą (wspominałam już o tym), a drugą taką rzeczą są książki kucharskie. Mam ich już pewną kolekcję i korzystam, a jakże... Zawsze mnie coś łapie za serducho, jak widzę, te wszystkie receptury, proporcje i piękne zdjęcia potraw. To wszystko takie uporządkowane, jak nie trzymasz się proporcji to wtopa 0 jak w życiu:) I tu mnie mają, nie mogę sie oprzeć. Mam ich całą półkę i wciąż kupuję, jeśli spotkam coś wartego uwagi. Kto tak ma? Piszcie, to będzie mi lepiej, że nie tylko ja... W moje kolekcji są książki o ciastach, ciasteczkach, obiadach na cztery pory roku, sałatkach, zwyczajach żywieniowych w rodzinie Kuroniów (sic!), nalewki, grzyby i koktajle. Nie ma nudy w kuchni, jak brakuje pomysłu to sięgam po to i owo. Niektóre mają wyszukane składniki (jak do nich zajrzę, zawsze obiad kończy się na schabowym bo nie mam składników), a niektóre z nich są świetne, proste, szybkie i tanie. Takie kocham najbardziej. Ostatnie moje (niezamierzone) książkowe łowy zakończyły się pozycją "Mama Alergika Gotuje". Boska jest, choć jeszcze nic z niej nie pichciłam, ale na samą myśl już mam kulinarny power!!! Książka doskonała, choć nie mamy problemów z alergiami pokarmowymi.
 
 
 
 
 
Czyż te zdjęcia nie są cudowne? Sobota to dla mnie zwykle dzień kucharzenia, poszukiwania kulinarnych inspiracji i szaleństwa garnkowego. Lubię jak diabli. Ale w tygodniu to cieniutko...tylko coś na szybko, wszędzie się spieszę, więc pospiesznie jest także na talerzu. Bywa!
Nasz weekend też popędził jak szalony. Z racji dodatkowego zajęcia od początku roku pracuję również w soboty. Przez to czas pędzi mi jak szalony, nim się obejrzę jest niedziela wieczór i popycham papierkową pracę i zaległości. I dziś nie było inaczej. Wpadam tu tylko na chwilkę, noc idzie wielkimi krokami i padam już lekko. Mój dzisiejszy spacer po ogrodzie zaowocował kilkoma kolorowymi, wiosennymi ujęciami, toteż pokazuję. A i nasz warzywnik gotowy!!! czeka na sadzonki, jest już naobornikowany (granulat - uff!), nakompostowany i gotowy na nasadzenia. Super:) Dobra, jeszcze tylko kilka fotek i uciekam.
 
 



 
 
 
 
 
 
Kochani, polecam Wam i ogród i książki o gotowaniu... I w jednym, i w drugim jest mnóstwo inspracji, do życia, do gotowania, do pasji:):) Przesyłam usciski i miłego tygodnia:):) Baju baj:)
Zylwijka 
Ps: I rower, kochani, rower...

sobota, 4 kwietnia 2015

ŚWIĘTA i siedem skrzyń szczęścia:)


No i jak święta? Koszyczek czeka na jutrzejsze śniadanie? U nas Pitek kręci się z niecierpliwością wokół swojego koszyka i myśli ja by tu coś podkraść…w sensie jakąś czekoladkę czy coś, znacie to? My od rana kręcimy się po domu, pichcę jeszcze co tak mi do głowy wpadnie, mamy sporo pysznego ciacha i też szybko znika…

Powiem Wam, że pogoda poddaje w wątpliwość, czy to święta wielkanocne czy może wróciło Boże Narodzenie, choć teraz za oknem piękne słońce – nareszcie. Wymarzłam ostatnio na kość. Za to nasz warzywnik jest prawie skończony. Mamy siedem skrzynek o wymiarach 240/120 cm i już wkrótce będą w nim rosły różniste zielone do podjadania, do sałatek, do chrupanie i do czego sobie tylko wymyślimy. I jestem HAPPY!!! Skrzynie są, póki co, wypełnione ziemią kompostową do ¾ wysokości, ale jeszcze uzupełniamy. Jak tylko zacznie porządnie świecić słońce ruszamy z dokończeniem prac. Przemko, na co dzień pan z administracji, popołudniami zakłada właśnie TO obuwie, do tego właśnie TAKIE spodnie i śmiga w pracach ogrodowych i jest…śmiesznie – nieprawdopodobnie śmiesznie. Efekt końcowy tego śmigania pokażę. Tymczasem kilka złapanych kadrów z dnia dzisiejszego i poprzednich.







Na koniec składam wszystkim moim blogowym podczytywaczom wszystkiego, co najlepsze na te święta, spokoju, radości i zasłużonego odpoczynku. Na mnie czeka nietknięta od jakiegoś czasu literatura i kanapa – wygodna i zapraszająca do leniuchowania, co też zamierzam uczynić.
Pozdrawiam ciepło i do następnego spotkania.