środa, 26 września 2012

WEEKEND W OBRAZACH I PIECZONE JABŁKA

Tak - uwielbiam naszą trójcę razem:)



























Na koniec obiecane pieczone jabłuszka:) Polecam, cudowny zapach w domu się roznosi, łatwe i pyszne:)



Jak zrobić: jabłuszka na pół i siup do foremek w blaszce. Posypać cynamonem, polać miodem i do piekarnika 180st, na ok.1 godzinkę. 
Smacznego i spokojnego, rodzinnego wieczorku życzy Wasza Zylwijka:) Ostatnio strasznie rozbiegana myślami ale wciąż pełna energii. Skąd? Odpowiedzi nie znam:)

sobota, 22 września 2012

O RUDYCH, ZÓŁTYCH I CZERWONYCH...



W takich kolorach dziś jest ten post. W kalendarzu widnieje ostatni dzień lata. Faktycznie, czuć w plecach, że ciepło nie jest, krajobraz jakiś szary, choć do południa słońce zajrzało i  nawet udało się złapać ciepłe barwy jesiennego ogrodu. Wiatr dodaje swoje, kwiaty pochylone jakby przygniecione myślą o nadchodzącym zimnie. BBBrrr… U nas ogrzewanie ruszyło, w domku ciepło i przyjemnie, skarpety ciepłe nadal w pogotowiu ale jest dobrze. W sobotę zawsze mamy małe domowe zamieszanie, nadrabiamy obowiązki domowe z całego tygodnia, pichcimy, „ogrodujemy”, naprawiamy cieknący kran, no co się tylko da. Bywa i tak, że pracujemy, ja zwykle w domu, Przemko na wybiegu poza domem. Tak dzisiaj się pracuje, nawet w przysłowiowej budżetówce:) A że oboje lubimy swoje zawody, dajemy radę nawet jeśli trzeba poświęcić im kilka godzin tak bardzo wyczekiwanego weekendu.
Tygodnie uciekają jak prze palce. Dopiero, wydaje się, wróciłam do pracy, a tu już prawie minął miesiąc. Czasem chciałoby się zatrzymać czas, żeby choć zwolnił na chwilę, dał odsapnąć, a on gna jak zwariowany. Musimy czasem sami przywołać go do porządku i…odpuścić wiele wciąż niezałatwionych spraw, zaprosić przyjaciół do domu na herbatę z malinami, albo ze swą życiową miłością upiec i zjeść domowe ciasto. Wtedy nabiera się tego tak bardzo potrzebnego dystansu, wtedy wiadomo, co jest ważne.
Dziś łapaliśmy resztki słonecznych promieni. Powoli przygotowujemy ogród do zimy, kwiaty jednoroczne przekwitły, pojemniki pomyte czekają na przyszły sezon. Za chwilę trzeba pomyśleć o cebulowych, wykopać, wyczyścić i przechować odpowiednio do wiosny. TUTAJ znajdziecie wskazówki kiedy i jak postępować z cebulkami kwiatowymi. Przypominam Wam kochani, że teraz jest czas na sadzenie tulipanów. Można do gruntu albo do pojemników np. na tarasie. Wiosną wybuchną kwiatami i kolorami, jak szalone. Wszystko ponownie zacznie budzić się do życia. Tymczasem przyroda udaje się na zasłużony odpoczynek, zbiory już dawno w spiżarkach, oczy nacieszone soczystą zielenią, natura ma swój czas na zimowy sen:)  a my w dłuuugggiiiieee wieczory możemy dać sobie upust naszej kreatywności i wyobraźni twórczej. Czekają hafty, filcowanie i maszyna do szycia. O 20tej już ciemno, spać chyba jeszcze się nie idzie więc można działać. Ja nastawiam się na hafty bo już mnie korci od jakiegoś czasu. Mam już upatrzony wzór, kupię mulinę we właściwych kolorach i będę wieczorami wytężać wzrok i liczyć oczka i krzyżyki na wzorze.



Póki co zmieniłam dekorację okna w kuchni na jesienną, z grzybkami. Niestety, prawdziwych grzybków jeszcze nie mamy, ale podobno pojawiają się nieśmiało w okolicznych lasach. W przypływie dobrej aury wybierzemy się jutro. Może rozruszam moją bolącą-od-dwóch-tygodni nogę. Rwa – mówi Wam to coś? Oj cierpię ja katusze wielkie, kochani jak to boli…, ale nie poddaję się i dzielnie walczę z przeciwnościami losu, i bolącym uporem nogi i pośladka…w tej walce się dziś zabrałam za suszenie papryki. Dostaliśmy takie czerwoniaste i długaśne i już troszkę podeschły same z siebie, więc ja je dzisiaj ciachnęłam na pół w celu usunięcia pestek i buch je na kaloryfer. Zaczęłam prasować i tak myślę co mnie tak oczy szczypią i Piotrulek kicha co chwilę. Odpowiedź znacie. Papryki dały czadu swoją ostrością – mają moc, a chudego to takie, niepozorne, ale widać mają swój paprykowy pazur.:)


 Ogród zaczyna przemieniać się w prawdziwą feerię barw. Pokazuje się piękny żółty, czerwień jest urocza, rzuca się w oczy na octowcu, perukowcach i berberysie. Wśród wciąż soczystej zieleni kolory się prezentują rewelacyjnie. Jesienne jabłka wciąż wiszą na drzewie, spadają powoli z gracją, pigwy również kurczowo trzymają się jeszcze krzaka,  bagatela, pigwowiec nadal kwitnie, maliny wciąż można podjeść, albo zebrać do słoiczka na dżem – mówiłam kiedyś, że mamy jakąś późną odmianę. Wrzosy zachwycają swoim fioletem i bielą, zimowity wciąż kwitną - jest naprawdę uroczo. Nasz kotek chce jeszcze nałapać promieni słońca, jakby chciał sobie zostawić na później, na zimę i bure dni. Wygrzewa się kocisko na deskach tarasu, śpi albo leży najedzony i rozleniwiony do granic możliwości…do momentu aż go nie dorwie nasz synuś:) A’propos kota i Piotrulka – ech nie umie on jeszcze głaskać kota tak jak się zwykle koty głaszcze. Po każdym bliższym spotkaniu ich obu kot przeżywa utratę sporej ilości ufutrzenia. No tak się jakoś składa, że zostaje ono w łapce Piotrusia, kot wieje gdzie pieprz rośnie. Nie ma się zatem co dziwić, że ów kotek korzysta z ciepłego słońca wiedząc, że małe, prawie już chodzące zagrożenie jest za szybą, więc futro i skóra bezpieczne:)


Dzisiaj nastąpiło u nas zjawisko dziwne – po południu była burza. Taka prawdziwa, z łomotem i błyskawicami. Nie wiem skąd takie zjawisko, upałów ostatnio brak, a tu normalne burzowe grzmoty. Oczywiście lało jak z cebra, u Was też? Po całym tym zamieszaniu niebo i słońce piękne. Po burzy zawsze bowiem jest słońce i spokój. Niebo turkusowe, szyby w kroplach deszczu, czerwone zachodzące słońce. Zostawiam Was z moimi próbami uchwycenia tych momentów. Tymczasem buziaczki i do następnego spostowania:) udanego weekendu kochani, zajrzyjcie do lasu, a na niedzielny podwieczorek proponuję pieczone jabłka z cynamonem i miodem:) Przepis i zdjęcia wkrótce.


 I jeszcze Przemko podjadający malinki:)


niedziela, 16 września 2012

KUKU...

Kukam tu na chwilkę, mózg mi paruje od nawału prac wszelakich. Teraz moment wytchnienia, kawa, Piotrulek śpi po swoich pierwszych, megaaaa-radosnych doświadczeniach basenowych. Robię przegląd blogowych nowości, planuję tydzień, zapisuję rzeczy ważne. Ot, taką chwilkę mam dla siebie. Pomysłów wiele, czasu jakoś mniej. 
Kochani, życzę Wam udanego tygodnia. 
Uśmiechajcie się ile wlezie:) 
Pozdrawiam ciepło.
Wasza Zylwijka.

Ps. Goły jakiś ten post, taki bez-zdjęciowy, ale wkrótce nadrobię:)

niedziela, 9 września 2012

W SOBOTĘ DRES


Wiem, wiem, dawno mnie tu nie było, ale tyle się działo w poprzednim tygodniu, że ogarnęło mnie uczucie totalnego braku czasu na cokolwiek, słowo daję. Powrót do pracy, zajęcia domowe, załatwianie spraw różnistych i między tym wszystkim trochę czasu dla Piotrusia i dla nas samych. Do komputera siadałam sporadycznie i na bardzo krótko. Nadchodzący czas zapowiada się podobnie, bardzo intensywnie.
Wróciłam do pracy, do szkoły, do zajęć, do angielskiego, do moich uczniów. Naprawdę lubię tą pracę i dzieciaki – czasem rozwrzeszczane, zwariowane, stawiające na swoim, obrażające się czasem o nic:), a z drugiej strony niezwykle mądre, uparte, inteligentne i wesołe. Często dają przysłowiowego czadu, ale można z nimi zrobić wiele dobrego i to jest naprawdę fajne w tym zawodzie. To praca trudna, często niedoceniana, ale nie o tym ten post.
Oto kolejny weekend, jakby jesienny, choć słońce czasem do nas zajrzy i ociepli jeszcze swoimi promykami. Uwielbiam sobotę. W tygodniu się biega, załatwia sprawy ważne i ważniejsze, zakłada strój odpowiedni wedle modnego ostatnio dres-kodu. W sobotę jest luz. Wciskam się w dres i pomykam w nim na targ, a tam spotykam znajome z pracy – też na sportowo. Wszyscy mają luz. Przemko tez w swoich luz-spodenkach. Jest dobrze. Wtedy myślę, że to jest pełnia szczęścia, weekendowe prace w domu, moje chłopaki się kręcą (mniejszy jeszcze na czterech:)), obiadek w piekarniku, a zaprawy się robią. Wczoraj całe popołudnie spędzone w słoikowym raju:), pomidorki zamienione w sok, a i maliny dalej mamy. Tym razem też sok. 


W przerwie kawa, goście i wypad do pobliskiego grodu rycerskiego. A tam kolejny turniej, walki między rycerzami trwają (takie na serio) i mnóstwo się dzieje – zbroje, łuki, strzały, katapulty, armaty i …hhhhuuuuukkkkiiii co chwilkę. Przyjezdni z wielu krajów, słychać czeski, niemiecki, angielki, rosyjski, i inne. Panie i panowie w strojach z czasów mega-dawnych, w tle muzyka też jakby niedzisiejsza. I tak dwa razy do roku, w maju i we wrześniu. Jeśli macie ochotę odwiedzić taką imprezę, zapraszam. Nawet jeśli ktoś nie interesuje się odtwarzaniem przebiegu bitew itp. to zawsze warto coś podpatrzeć i zobaczyć. Przyjeżdżają wystawcy z rękodziełem, można kupić nietypową biżuterię, zobaczyć, jak się wyrabia ceramiczne garnki. Więcej o grodzie TUTAJ. Wczoraj spotkałam tam panów, którzy tworzą kwiaty z drzewa osikowego, dokładnie z wiórów osikowych. To takie cienkie kawałeczki drewna, jakby ścinki, bardzo giętkie i świetnie nadają się do formowania w różne kształty i nie łamią się. Osika podobno tworzy możliwie najlepszy z gontów na dachy. Kupiłam kilka takich kwiatów (pierwsze zdjęcie) na jesienną dekorację okna w kuchni. Dodatkowo dowiedziałam się, że osika ma baaarrdddzzzooo pozytywną energię, chroni dom, a według starych porzekadeł odgania złe moce i wampiry:) sami obejrzyjcie te cudeńka i zajrzyjcie przy okazji na stronę ich twórców TUTAJ. Bardzo polecam.


Zbieracie już grzyby? U nas jeszcze nic w tej materii, niestety. W zeszłą niedzielę wybraliśmy się na spacer do lasu, ale nasze zbiory zerowe. Czekamy nadal, może się pokażą podgrzybki, prawdziwki, kozaki i inne. Na niektórych blogach widziałam, że sporo grzybków siedzi już w słoikach i czeka na zimę w piwniczkach, ale u nas grzybki zawsze jakoś się późno się pokazują. W każdym bądź razie wypad na spacer po lesie i tak polecam. Jest pięknie. Na liście powoli nachodzi specyficzna czerwień, cudowna, koralowa. Borówki też gdzie nie gdzie jeszcze błysną kolorem.


Powietrze pachnie mchem, jest niewyobrażalnie cicho i naprawdę można się zrelaksować. A ile rzeczy dla domu i ogrodu można przytachać…oj kochani mówię Wam, całe mnóstwo dekoracji leży i czeka w lesie: szyszki, ciekawe patyczki, mech, długie trawy i wiele innych. Wkrótce pewnie się wybiorę na specjalne leśne łowy, bo ostatnio nie zbierałam. I wrzosy też się już pojawiają, nie są tak wybujałe, jak te w sklepach ogrodniczych, czy kwiaciarniach ale też cieszą oko. Kupiłam na taras kilka doniczek z wrzosami i wrzoścem, żeby mieć trochę lasu i jesiennych akcentów przed oczami. Z kuchni i pokoju dziennego zaglądam na nie co jakiś czas i ssstttrrraaassszzznnniieee mi się podobają…na tarasie mam teraz i lato i jesień. Z letnich, bowiem, stoją jeszcze pelargonie i zwisłe gazanie. Myślę jednak, że dobrze im w swoim towarzystwie, nie przeszkadzają sobie:). Taka symbioza letnio-jesienna:).


Z braku czasu moja szafka kuchenna, którą odnawiamy wciąż siedzi cichutko w garażu, goła taka bez wieszaczków, i niepomalowana. I czeka. Oj cierpliwa jest, że ho ho…ale doczeka się. I Wy też się doczekacie żeby zobaczyć ją wreszcie w swojej całej okazałości. Miejsce w kuchni już zaplanowane więc mam nadzieje, że już wkrótce ją ukończę. Ciemność dnia szybko nadchodzi, wieczory robią się długie, zatem będę dłubać przy szafeczce:) Tymczasem kończę, wychodzi słońce, warto wykorzystać jeszcze dobrą aurę pogodową, powygrzewać się z rodzinką na słońcu, co tez mam zamiar dzisiaj zrobić. Zostawiam Was kochani moi zaglądacze blogowi z zapachem jabłkowego ciasta i przepisem na nie. Ciacho proste i bardzo smaczne. Zatem do dzieła, nic nie smakuje lepiej niż własne ciasto zjedzone wśród bliskich a do tego filiżanka aromatycznej kawy. Smacznego. Miłej niedzieli życzy Wasza Zylwijka.