środa, 15 sierpnia 2012

PROJEKT PRACOWNIA



Mam, nareszcie mam swoje miejsce szpargałkowe!!! Po wielu podchodach, przemyśleniach, zamysłach, koncepcjach mam wreszcie swoją małą pracownię, w której każdy z moich przydasiów znalazł swoje miejsce. Musiałam, no po prostu już musiałam to zrobić. Poświęciłam cały jeden pokój na maszynę  do szycia, kartony z materiałami, wory z wełną do filcowania i wiele, wiele innych, co to się na pewno przydadzą. Ech, jak się cieszę! Kupiłam nowe zasłonki, kilka bibelotów w moim ulubionym kolorze turkusowym, abażur na główną lampę, pled i pokój nabrał świeżości i przytulności. Oczywiście nie jest jeszcze skończony, ale już można w nim działać. Dotychczas swój ‘warsztacik’ miałam na poddaszu, ale ciągle ten kącik się zagracał, przybywało rzeczy, które najlepiej byłoby schować, a nie było za bardzo gdzie i jak. Czas na szycie miałam wtedy, gdy Piotrulek spał, a jak spał to znów nie chciałam walić maszyną (za plecami sypialnia) i go budzić. I tak w kółko robota stała w miejscu. Obecnie maszyna jest na dole i sssiiiuuuu….można szyć, przeszywać, zaszywać, podszywać, no co się chce:) i nikomu nie będzie przeszkadzać, wprost odludzie maszynowe! Także cieszę się niezmiernie, a  pewnie moje nitki, farby, pędzle, filce, szpilki też - wreszcie mają swoje miejsce. Brakuje jeszcze kilku pojemników, może kosze jakieś dokupię i będzie już całkiem fajnie.



Wciąż jestem pod wrażeniem warsztatów filcowania, o których pisałam w poprzednim poście. Nie przypuszczałam nawet, że filc może mieć tyle zastosowań. Teraz jestem na etapie tworzenia drobnej biżuterii, więc moja mini-komódka na drobne ozdoby wzbogaciła się o dwie pary kolczyków, a i teraz mam chrapkę na może jakiś naszyjnik. Cudeńka można zrobić dosłownie w kilkanaście minut (kule na kolczyki), wszelkie inne formy wymagają trochę więcej czasu, ale to czysty relaks i wielka potem radocha, że ma się coś od podstaw swojego. Zachęcam Was do próbowania i robienia wielu rzeczy samodzielnie. Jadwiga (prowadząca warsztaty) przekonywała że za bardzo, bardzo niewielkie pieniądze, albo nawet bez jakichś kosztów można zrobić wiele rzeczy potrzebnych człowiekowi do życia. Garnki, ubrania, tkaniny, obicia meblowe i wiele, wiele innych, wystarczy trochę chęci i pracy. I tak właśnie chyba jest, choć najczęściej mamy problem chyba z tymi chęciami…Za to jak już się ruszy to zwykle robota idzie jak burza, nie jest tak?

W naszym ogrodzie trwają prace wycinkowo-obcinaniowo-formowane. Otóż biegam w nożycami i przycinam wszelkiego rodzaju krzewy, które wymagają już podcięcia. To ostatni dzwonek na tego typu prace, trzeba dać roślinom czas na zregenerowanie się jeszcze przed zimą. Inaczej choróbska na nie włażą potem i kłopot, bo rośliny marnieją. Także jeśli macie zamiar coś jeszcze przed zimą przycinać to właśnie teraz kochani, nożyce, sekatory w dłoń i ciach, ciach, ciach… Wkrótce przyjdzie czas na wykopywanie roślin cebulowych, które nie zimują np. mieczyków, dalii, floksów. Można także wykopać cebulki tulipanów i przesuszyć je przez zimę w mieszkaniu, a następnie ponownie posadzić. Będą jak nowe i wystrzelą swoimi pięknymi kwiatami, że ho ho… Przycięłam też irysy, berberysy, perukowce, jaśmin, wierzby i tak biegam po ogrodzie i patrzę co by tu jeszcze:) Straszne lubię przycinanie i formowanie, chociaż nigdy nie robię totalnie symetrycznych form, takie nadają się do nowoczesnych ogrodów, terenów zielonych, na osiedla. Nasz ogród jest wiejski-sielski i takie ogrody podobają mi się najbardziej. Dużo kwiatów, kolorów i ptasich gniazd, a każda roślina żyje sobie według własnego pomysłu, no chyba że nadejdę z nożycami:)

Czekam już na maliny, co nie co można już podjeść z krzaka, za chwile spakuję malinki w słoiczki dżemowe, uwielbiamy wyjadać je potem zimą z herbatnikami lub biszkoptami. A najlepiej smakują wyciągane wprost do buzi łyżeczką…mniam. Za to trudno mi w tym roku zabrać się za ogóreczki, no jakoś tak stoją i czekają, mam przepis na sałatkę, ale też coś opornie idzie. Obiecałam sobie jednak, że w tym tygodniu zrobię choć kilka słoików. Morelki się kończą, po papierówkach nie ma już śladu, dojrzewają węgierki. Natura przez cały sezon podsuwa jakieś dobrocie zatem trzeba korzystać i chrupać, zrywać, zajadać ile się da.

Obserwujecie spadające sierpniowe gwiazdy? My zwykle mamy na uwadze oglądanie tego cudownego spektaklu ale niebo nad naszym domem uparcie odmawia przepuszczenia przez siebie jakiegokolwiek widoczku, nic. Ciągle zachmurzone, o gwiazdach trzeba zapomnieć, a przecież każdy ma jakieś życzenie schowane gdzieś głęboko w kieszeni. I co? I komu je powiedzieć żeby się spełniło?


A na koniec częstuję tartą jagodową. Ciasto wyrabiam ‘na oko’, trochę masła, 1 żółtko, cukier, cukier waniliowy, mąka – tak, żeby konsystencja ciasta nie lepiła się zanadto do ręki. Chwilę wyrabiać, podsypywać mąką jeśli ciasto wydaje się zbyt lepkie. Po wyrobieniu wsadzić na 15 minut do lodówki, a potem wyłożyć ciastem formę do tarty. Piec, aż się lekko zrumieni. A i pamiętajcie o nakłuciu ciasta widelcem bo inaczej pęcherzyska powychodzą! Po wystygnięciu zasypać tartę mrożonymi lub świeżymi jagodami (można dodać jeżyny) i wszystko zalać lekką stężałą już galaretką z owoców leśnych. Taka tarta grzechu jest warta:) Smacznego.

To już koniec. Zdradzę tylko jeszcze, iż wybieram się na warsztaty filcowania drugiego stopnia. Ktoś chętny? Sobota, 18 sierpnia, godz. 10.00-14.00. Na pewno zrelacjonuję co i jak:) Papatki, 
pozdrawiam ciepło.
Zylwijka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz