Tak się składa, że w poprzednim tygodniu czyniłam obserwacje
życia raczej z pozycji horyzontalnej. Leżałam jak długa z grypą i zastanawiałam
się, kto kogo szybciej wykończy. Nie wiem kiedy ostatni raz byłam w takim „zagłębiu
chorobowym”. Nawet czytać się nie dało. Nic – pustka bracie. Dres, styl raczej typu „no-make-up” i „no-fryzura” też. Taki
sponiewierany człowiek, że aż mi samej siebie było żal. Wykaraskałam się jednak.
Jest już bowiem kolejny poniedziałek i jestem spowrotem na swoich obrotach,
takich Sylwiowych. Praca, dom, inności najróżniejsze – tak jest dobrze. Farbę
właśnie zamówiłam (bynajmniej nie do włosów) – kominek będę malować, potem łazienkę
– w sensie sufit bo reszta opłytkowana.. Za chwilę wszystko ruszy, ale…to za
chwilę. Póki co pamiętam ciągle, że jest nieco ponad połowę lutego dopiero więc
się nie spieszmy… Się nie spieszmy i innych nie pośpieszajmy. Ot co!
A propos zdania powyżej…właśnie taką rozmowę z ukochanym odbyliśmy…czy
monolog to raczej może był. Mój – żeby było jasne. Że się tak popędzamy ciągle.
Serio – ze wszystkim. Zwykle około, nie bagatela, drugiego listopada zaczyna się
w mediach społecznościowych takie przebąkiwanie o świętach. Rusza już ta
lawina. Potem jak już człowiek wszystkie okruszki ciasta świątecznego powyjada
(poza taką puszką jedną, co to ją trzymam
wysoko hehe…a w środku są pierniki) to się zaczyna już, że wiosna idzie,
że wiosna idzie. Ludzie, myślę, jest najdalej siódmy stycznia (żeby było po
Trzech Królach, co to właściwie nie wiadomo czy ich było trzech) o jakiej
wiośnie mowa??? I te swetry będą teraz zrzucać, trencze zakładać, włosy
rozjaśniać bo wiosna. U nas ptaków nawet o tej porze nie ma za bardzo na
ogrodzie (chyba, że te wróble, co to wyżrą wszystkim pozostałym bywalcom
karmnika co się tylko da) ale żeby zaraz wiosna? I teraz też tak jest…ja mówię
do Przemcia, że jeszcze się ciepłe buty przydadzą, a tu instagram, że kwiaty żywe
do domu trza kupować, że hiacynty wychodzą spod ziemi. Ja się pytam: gdzie? U kogo? Dajcie odsapnąć. I mi to
ciśnienie (wiosenne) się podnosi, że to już, a tu koce nie pochowane, świece
jeszcze odpalam (takie domowe, wiecie, żeby klimat zimowy zrobić), a tu że
wiosna i wiosna. Ja mówię: jak Marzannę w szkole zobaczę, co to ją dzieci
zrobią, prawdziwą, pomalowaną szminką przez uśmiech cały to uwierzę, że może,
może…A tak to nic mnie nie przekona. Fakt, jakby świergot ptaków może rano
głośniejszy, ale kawy to się jeszcze na tarasie wypić nie da. Najwyżej
papierosa spalić, ale ja o tym to akurat nie mam za dużo do powiedzenia, bom
niepaląca. Także mówię światu dzisiaj: nie podnoś mi ciśnienia. My się potem
dziwimy, że ten czas nam tak umyka między palcami, że dopiero był grudzień, a
tu już wiosna (się niektórzy uprą jednak…) a sami się poganiamy na fest. Dajcie
sobie ludzie dychnąć, luty to luty – co najwyżej narzędzia ogrodowe można
zaostrzyć i drzewka pobielić, ale do kwiatów w domach i rozkwitających pąkach
to chyba jeszcze za odważnie twierdzić. Przecież to grypsko co szaleje dookoła
to ja się pytam: czy ono może być wiosenne? Zimowe jest i basta! To trzeba książki
jeszcze czytać pod kocem i karmniki uzupełniać, a nie tam już prochowce nosić
(dla młodszego pokolenia: to płaszcz taki lekki). No więc o tym poganianiu jeszcze
słowo… Tyle się dzisiaj mówi o mindfullness, że trzeba być całym sobą w danej chwili, że multitasking nie istnieje,
że jedną rzecz robimy tylko na raz, żeby nie biec, a tu masz – fejsbuki w
kwiatach i pastelach. Ani mi się śni! Luty to luty. I niech mi nikt ciśnienia w
tej materii nie podnosi. Jak na marzec przeskoczy to możemy pogadać:)
Wasza Zylwijka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz