środa, 2 maja 2018

Przyzwyczaić się...

Człowiek to się tak jakby do życia przyzwyczaja. Że ono jest. Przyjmuje to za fakt, pewnik jak nic...tak jakby się to nam należało. Że do sklepu się idzie, za przedszkole leci zapłacić, do fryzjera włos ściąć. Że obiad się robi, miski pomyje, z dzieckiem zagra w grę. Że zaraz mąż z pracy przyjedzie, że na angielski się syna podwozi i telefon doładowuje, że się na działkę rowerem pojedzie, kupi paliwo do kosiarki. Tak się siedzi w tym wszystkim, a to życie też po prostu jest. Czasem coś jednak tąpnie nie tak, frank poszybuje w górę i przez to kredyt przygniecie, choroba się może pojawi swoja czy dziecka, albo się straci bliskiego przyjaciela...I wtedy te myśli człowiek już ma inne. Dzisiaj widziałam w TV reportaż o dziewczynie - stewardessie, która w wyniku wypadku samochodowego porusza się teraz wyłącznie na wózku. Rehabilitacje, ćwiczenia, motywowanie, szukanie możliwości otwarcia kolejnych drzwi, żeby coś drgnęło. A wcześniej latała...po całym świecie. I tak mi się to dzisiaj po głowie kołacze...o to przyzwyczajenie do życia mi chodzi. Że czasem takimi jesteśmy pępkami świata, cwani tacy w tym życiu, że nas to wszystko nie dotyczy, że ominie może, nie spotka. Tak trwonimy czasem te proste chwile i jeszcze jęczymy, nawet gdy jest dobrze. Samej zdarza mi się, że tak robię, ale bardzo siebie wtedy nie lubię...bardzo. A potem nagle zdarzy się, że trzeba się szybko przebrać i wejść w inne buty, inaczej zacząć żyć, być w innej rzeczywistości. I to czasem jest taka rewolucja...Wtedy wiemy, że nic nam się nie należy. Zdarzyło mi się kiedyś tak, że musiałam spędzić Dzień Matki w szpitalu. Ze swoim dzieckiem. Tam się żadna z pozostałych mam nie spodziewała, że jej życie tąpnie właśnie w tym nieprzewidzianym kierunku, że tak się wszystko zmieni, trzeba będzie się odnaleźć, na nowo zorganizować bo choroba, praca, rodzina. A wtedy człowiek najbardziej tęskni do tej rutyny, do zwykłego dnia, już żadnych wakacji w Portugalii ani na Rodos nie chce. Chce się znowu tego uczucia, że życie przecież jest, że czeka, chce się herbaty z własnego kubka i żeby się okazało, że ta góra prasowania znowu na nas czeka. Ba! Ona nas nawet cieszy! Tak się wtedy chce rozmowy ze sklepową choć wcześniej nie dało rady kobiety zdzierżyć, chce się kanapki z ukrojonego krzywo chleba i spotkania ze znajomymi i żeby było jak dawniej...Serialu w telewizji, tego hałasu jak dziecko wrzeszczy i tych klocków wszędzie. Chce się własnego sernika i kąpieli w wannie, choć mała trochę...Wszystkiego się chce i żeby nic się nie zmieniło, żeby móc się znowu...przyzwyczaić do zwykłego, prostego życia. Ale to widać wtedy jak coś tąpnie właśnie...

Pozdrawiam majówkowo!
Wasza Z.

Ps. W przedostatnim wpisie opisałam mój post facebook'owy. On w zasadzie wciąż trwa, bywam tam sporadycznie, nie publikuję. Obecnie trwają tam foto-pokazy i wyścigi kto lepiej i bardziej egzotycznie spędza majowy długi weekend, komentarzy nie ma końca. A ja tak nie chcę i wymykam się min. do tej przestrzeni blogowej tutaj:) 


8 komentarzy:

  1. w samo sedno!
    A ja tam nie powiem,bo chciałabym to tu to tam pojechać...,ale uwielbiam też swój rower i to że nawet kilka km pod górę uda mi się podjechać.Co warte byłyby te wszystkie wypady gdybym nie umiała cieszyć się z tego co zu pod nosem,za rogiem? Lubię proste przyjemność,lubię je doceniać...
    Ściskam:)
    zuik_plus

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja też bym może tu skoczyła,czy tam, pewnie nie chodzi o to żeby sobie odmawiać, nie nie...Raczej o to że to zwykłe życie też jest fajne, nawet jak te skarpetki ciągle się od pary gubią, że sprzątanie,gotowanie,praca...Takie życie też jest fajne,warto je docenić bo życie bywa różne...A przecież jaka to jest radość że człowiek ma ręce i nogi i może iść do pracy,a potem ma jakiś grosz żeby dziecku zafundować drobne przyjemności.A czasem niektórzy to tacy ciągle niezadowoleni,bo mało,źle,drogo,ciężko...A rower to ja też lubię;) ps.ja ostatnio zapytałam o zdjęcie czy to Weronika bo wiesz ja pamiętam ja z przedszkola,na angielski do mnie przychodziła.I to już tyle czasu minelo:) A jak sobie radzi z angielskim bo wtedy bardzo szybko łapała:) Koniecznie daj znać.pozdrawiam ciepło.

      Usuń
  2. Czasem daje korepetycje w szkole z angielskiego,niemieckiego...I francuskiego się uczy jeszcze...
    Też mnie to wkurza,że mnóstwo ludzi takich niezadowolonych...
    Ja tam lubię swoje proste życie,ten zwykły drożdżowy z rabarbarem... teraz wiem,że do tego już dorosłam
    Fajnych prostych przyjemności :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No proszę, znów znalazłam ciekawy blog, to już drugi dziś. Cud, bo wcale nie łatwo mi takie blogi znaleźć. Jestem całkowicie zachwycona tekstem, ileż wartości. Wiesz, ja parę lat temu zachorowałam. Stawy od stóp do głów mi zachorowały, mimo że od zawsze o siebie dbam. Straszne uczucie, atakowało od stóp i doszło aż do szczęki. Piszę o tym, bo to było takie nagłe, no i co, no i przytrafiło się mi i każdemu może. Ta choroba była moją zmorą przez trzy lata i zawsze ze mną pozostanie, tyle że od jakiegoś czasu śpi. Ja od momentu zachorowania zupełnie zmieniłam sposób patrzenia na świat. Nie ma gwarancji na życie. Popełniam błędy, ale staram się żyć tak: robię, co mogę, starym się, uczę życia, resztę zostawiam Bogu, losowi. Staram się żyć teraźniejszością, często powtarzam sobie o wielkiej wartości danej chwili. Teraz siedzę i piszę ten komentarz, wiem, że długi. hehe Piszę i to dar, brat właśnie podszedł do mnie, a to już dar ogromny, piesio leży w pokoju, a tata pojechał odebrać mamę z pracy...same bezcenne dary. Codziennie za nie dziękuję.

    Pozdrawiam Cię serdecznie i zostaję z Tobą. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aga, bardzo, bardzo dziękuję za ten wpis. no tak, Tobie życia tapnelo, mi też nie raz ale idziemy do przodu. Tak właśnie trzeba. Pozdrawiam Cię ciepło i zapraszam. Do następnego zaczytana:)

      Usuń
  4. Hej Kochana. Zwracasz uwagę na niby oczywiste rzeczy, ale tak ważne. Często łapię się na myślach, że przecież wystarczy chwila i to nasze dobre i szczęśliwe życie właśnie może tąpnąć. A nie chcę tego. Doceniam to, co mam i cieszę się każdą chwilą z bliskimi. Dziś akurat jest już dziesiąta rocznica śmierci siatkarki Agaty Mróz...Wciąż serce pęka mi na pół, gdy jej też przecież dobre i szczęśliwe życie tąpnęło:((( Nie wiemy kto następny.
    Na Fb mam tylko profil pracowni, żadnej prywaty, wolę blog. Zawsze byłam inna...ale tak mnie osłabiają znajomi, którzy nawet na fb muszą meldować się , że są na kawie z mężem gdzieś tam...Po co? Nie kumam;)
    Ściskam Sylwia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz mnie też męczy też facebookowy wyścig. Majówka to wielka przechwalanka kto gdzie pojechał, gdzie na narty w Alpach, gdzie z ciepłe kraje. Jasne, ja nie mam nic przeciwko, ale czy to tak wszystkim trzeba pokazać? Wolę mniejsze miejsca w sieci, blogi gdzie fajnie ludzie opisują swoje podróże, Instagrama gdzie też można jakoś mądrze prowadzić swój wizerunek ale na FB już jest jakieś przegięcie...Zaczynam niedługo wakacje więc będzie wreszcie więcej pisania:) pozdrawiam Monika:)

      Usuń