Nie - dzisiejszy post to nie osiedlowe plotki, ani najnowsze wieści co tam u sąsiadów. Moje myśli krążą dziś wokół tego, czym się ludzie zajmują i po co to robią. Zawsze mi opada szczęka jak spotykam ludzi kreatywnych, pełnych zapału do tworzenia, do poznawania, do uczenia się, do życia czymś więcej niż jedzenie i praca.

Jestem wielką fanką tego, że ludzie szukają sobie zajęć, że angażują się w swoje zadania naprawdę w wielkim ogniem. Uwielbiam i czerpię od takich pełnymi garściami. Mało tego - mnie samą to motywuje do działania, pokazuje mi inne możliwości, jakąś szerszą perspektywę wtedy łapię. Zawsze doceniam takich, którzy nawet jeśli zajmują się czymś - z naszej perspektywy - trywialnym, a robią to z niekłamanym zaangażowaniem to ja to doceniam, odpadam właściwie za każdym razem. Uważam, że bujanie się po życiu tylko z perspektywą obiadu i pensji jest naprawdę ubogie. Ja nieustannie czegoś szukam, czego ja już nie próbowałam:):):) I ciągle mi mało. Myśli człowieka muszą krążyć wokół różnych, dla nas samych ważnych spraw. Jedni robią kolorowanki (bardzo popularne ostatnio), innych cieszy ogród, muzyka, szydełkowanie, fotografowanie, wnętrza - słowem cokolwiek, co jest dla nas ważne, ale jest rzesza takich, co to im się nic absolutnie nie chce, a jeszcze potrafią skutecznie uprzykrzyć dzień tym, którzy mają ochotę podziałać. No tak jest.
NAPISAĆ KSIĄŻKĘ

Przeglądam ostatnio sporo blogów o tematyce tak różnej, jak tylko różni ludzie mogą być. Mam od lat swoje ulubione, inne systematycznie dorzucam do swojego bloga, by przyjrzeć im się bliżej, pozostałe przeglądam sporadycznie, jeśli mają w sobie to coś. Myślę sobie, że trzeba kochać słowo, żeby w ogóle zechcieć bloga pisać, trzeba to czuć i umieć wyrazić siebie za pomocą słów. Słowo pisane to jest zdecydowanie mój świat. Lubię układanie zdań z sensowną treść, uwielbiam wieloznaczeniowość pewnych słów i sformułowań, dobrze się w tym czuję. Nie jestem w tym sama. Są i tacy, którzy z blogowania przechodzą o schodek wyżej - piszą książki, a w nich własne historie, pomysły na życie, przepisy na najpyszniejsze dania, własne zdjęcia, jakich świat nie widział. Naprawdę chylę czoła. W ostatnim czasie natknęłam się conajmniej na trzy blogerki, które albo już wydały własne dzieła, albo wciąż nad nimi pracują, kończą, dopieszczają. To dla mnie przykład prawdziwego zaangażowania, a z drugiej strony przekonania, że mogę dać coś innym, podzielić się myślą, doświadczeniem, przeżyciem - czymkolwiek. Boskie. I się kobitkom CHCE!!! A też mają dzieci, pracę zawodową, swoje własne przeciwności losu. I się chce. Na maksa mnie motywują.
CZYM SIĘ ZAJĄĆ?
Jak znaleźć to "coś" dla siebie? Jak podtrzymać motywację? Po co to robić? To pytania, które ja też sobie zadawałam, zastanawiałam się jak to coś wykonać, jak zacząć i dla kogo mam to robić. I szybko te odpowiedzi do mnie przyszły. Trzeba SZUKAĆ, próbować, smakować, mylić się, korygować, przestawać na chwilę i ponownie do tego wracać. Nie ma innej drogi. Na co dzień uczę języka obcego i to jest zawodowo moje miejsce, ale też nie od razu wiedziałam, że właśnie to będzie tym, co będzie mi dawało satysfakcję i zapewni mi utrzymanie. Właśnie nauka języka pokazuje jakiej cierpliwości czasem potrzeba, żeby piąć się jednak w górę. Ile trzeba wysiłku, mozolnej pracy - wręcz mrówczej - żeby mieć sukces. I tak jak z językiem, tak jest ze wszystkim. Pamiętam swoje pierwsze - te naprawdę pierwsze zdjęcia, pamiętam swoje źle posadzone rośliny w ogrodzie, nieudane próby poprawiania zdjęć (choć nadal się uczę - właśnie się oswajam ze oprogramowaniem do obróbki zdjęć), i cista, które się nie udały. Ale czy mam przez to przestać piec dla moich chłopaków? Czy mam odpuścić szansę robienia dobrych zdjęć tylko dlatego, że wiele z nich wciąż nie ma takiego efektu, jakbym sobie życzyła? Czy mam zostawić blogowanie dlatego, że nie mogę wycisnąć z siebie takich pomysłów, jakby mi się widziały? I wreszcie czy mam zostawić ogród, bo całe wrzosowisko w zeszłym sezonie trafiła susza i nic z tego? Czy mam zostawić bieganie tylko dlatego, że jego czas jest conajmniej niezadowalający? Otóż NIE.
NIECH TEN ROWER JEDZIE DALEJ

Trzeba w sobie znaleźć najpierw ten pęd i chęć do zajęcia się czymś, zainteresowania różnościami. Wierzę, że każdy znajdzie dzisiaj coś dla siebie, jest przecież tyle możliwości. Często słyszę, że po co nam taki wielki ogród, słyszę od kogoś, że to "hektary" i dostaję gęsiej skórki, słyszę, że po co warzywnik jeśli wszystko można kupić, że po co biegać jeśli człowiek się upoci i zasapie, że po co robić coś więcej w swojej pracy zawodowej skoro przepękać też się da, że po co poćwiczyć jogę jeśli to nuda i nic się nie dzieje? A ja się nie poddaję się, a wręcz przeciwnie - dostarczam sobie dodatkowego kopa motywacji. Pewnie - też mam czasem spadek formy, też poddaję w wątpliwość wiele swoich działań, ale potem zwykle zdarza się coś, co sprowadza mnie na właściwe tory. Wciąż żyję z przekonaniem, że warto mieć coś swojego. Pasja odrywa myśli, nawet te najcięższe i najtrudniejsze, pozwala na oddech i odpoczynek, nawet jeśli oznacza to spore zmęczenie fizyczne. Trwajcie w tym, co robicie bez względu na efekty - z czasem przyjdzie to, o co nam chodzi. Znajdźcie swoje "coś" i wsiadajcie na rower po przygodę z własną pasją. To jak? Własna książka? Ogród? Malowanie? Szydełko? Sport? Poezja? Kuchcenie? Film? Byle z zaangażowaniem.
Pozdrawiam Was wiosennie. Jestem aktualnie prawdziwą fanką naszego ogrodu, koncertów, jakie rano się tu odbywają...A i hamak już u nas wisi:):):)
Wasza Zylwijka:)