niedziela, 9 września 2012

W SOBOTĘ DRES


Wiem, wiem, dawno mnie tu nie było, ale tyle się działo w poprzednim tygodniu, że ogarnęło mnie uczucie totalnego braku czasu na cokolwiek, słowo daję. Powrót do pracy, zajęcia domowe, załatwianie spraw różnistych i między tym wszystkim trochę czasu dla Piotrusia i dla nas samych. Do komputera siadałam sporadycznie i na bardzo krótko. Nadchodzący czas zapowiada się podobnie, bardzo intensywnie.
Wróciłam do pracy, do szkoły, do zajęć, do angielskiego, do moich uczniów. Naprawdę lubię tą pracę i dzieciaki – czasem rozwrzeszczane, zwariowane, stawiające na swoim, obrażające się czasem o nic:), a z drugiej strony niezwykle mądre, uparte, inteligentne i wesołe. Często dają przysłowiowego czadu, ale można z nimi zrobić wiele dobrego i to jest naprawdę fajne w tym zawodzie. To praca trudna, często niedoceniana, ale nie o tym ten post.
Oto kolejny weekend, jakby jesienny, choć słońce czasem do nas zajrzy i ociepli jeszcze swoimi promykami. Uwielbiam sobotę. W tygodniu się biega, załatwia sprawy ważne i ważniejsze, zakłada strój odpowiedni wedle modnego ostatnio dres-kodu. W sobotę jest luz. Wciskam się w dres i pomykam w nim na targ, a tam spotykam znajome z pracy – też na sportowo. Wszyscy mają luz. Przemko tez w swoich luz-spodenkach. Jest dobrze. Wtedy myślę, że to jest pełnia szczęścia, weekendowe prace w domu, moje chłopaki się kręcą (mniejszy jeszcze na czterech:)), obiadek w piekarniku, a zaprawy się robią. Wczoraj całe popołudnie spędzone w słoikowym raju:), pomidorki zamienione w sok, a i maliny dalej mamy. Tym razem też sok. 


W przerwie kawa, goście i wypad do pobliskiego grodu rycerskiego. A tam kolejny turniej, walki między rycerzami trwają (takie na serio) i mnóstwo się dzieje – zbroje, łuki, strzały, katapulty, armaty i …hhhhuuuuukkkkiiii co chwilkę. Przyjezdni z wielu krajów, słychać czeski, niemiecki, angielki, rosyjski, i inne. Panie i panowie w strojach z czasów mega-dawnych, w tle muzyka też jakby niedzisiejsza. I tak dwa razy do roku, w maju i we wrześniu. Jeśli macie ochotę odwiedzić taką imprezę, zapraszam. Nawet jeśli ktoś nie interesuje się odtwarzaniem przebiegu bitew itp. to zawsze warto coś podpatrzeć i zobaczyć. Przyjeżdżają wystawcy z rękodziełem, można kupić nietypową biżuterię, zobaczyć, jak się wyrabia ceramiczne garnki. Więcej o grodzie TUTAJ. Wczoraj spotkałam tam panów, którzy tworzą kwiaty z drzewa osikowego, dokładnie z wiórów osikowych. To takie cienkie kawałeczki drewna, jakby ścinki, bardzo giętkie i świetnie nadają się do formowania w różne kształty i nie łamią się. Osika podobno tworzy możliwie najlepszy z gontów na dachy. Kupiłam kilka takich kwiatów (pierwsze zdjęcie) na jesienną dekorację okna w kuchni. Dodatkowo dowiedziałam się, że osika ma baaarrdddzzzooo pozytywną energię, chroni dom, a według starych porzekadeł odgania złe moce i wampiry:) sami obejrzyjcie te cudeńka i zajrzyjcie przy okazji na stronę ich twórców TUTAJ. Bardzo polecam.


Zbieracie już grzyby? U nas jeszcze nic w tej materii, niestety. W zeszłą niedzielę wybraliśmy się na spacer do lasu, ale nasze zbiory zerowe. Czekamy nadal, może się pokażą podgrzybki, prawdziwki, kozaki i inne. Na niektórych blogach widziałam, że sporo grzybków siedzi już w słoikach i czeka na zimę w piwniczkach, ale u nas grzybki zawsze jakoś się późno się pokazują. W każdym bądź razie wypad na spacer po lesie i tak polecam. Jest pięknie. Na liście powoli nachodzi specyficzna czerwień, cudowna, koralowa. Borówki też gdzie nie gdzie jeszcze błysną kolorem.


Powietrze pachnie mchem, jest niewyobrażalnie cicho i naprawdę można się zrelaksować. A ile rzeczy dla domu i ogrodu można przytachać…oj kochani mówię Wam, całe mnóstwo dekoracji leży i czeka w lesie: szyszki, ciekawe patyczki, mech, długie trawy i wiele innych. Wkrótce pewnie się wybiorę na specjalne leśne łowy, bo ostatnio nie zbierałam. I wrzosy też się już pojawiają, nie są tak wybujałe, jak te w sklepach ogrodniczych, czy kwiaciarniach ale też cieszą oko. Kupiłam na taras kilka doniczek z wrzosami i wrzoścem, żeby mieć trochę lasu i jesiennych akcentów przed oczami. Z kuchni i pokoju dziennego zaglądam na nie co jakiś czas i ssstttrrraaassszzznnniieee mi się podobają…na tarasie mam teraz i lato i jesień. Z letnich, bowiem, stoją jeszcze pelargonie i zwisłe gazanie. Myślę jednak, że dobrze im w swoim towarzystwie, nie przeszkadzają sobie:). Taka symbioza letnio-jesienna:).


Z braku czasu moja szafka kuchenna, którą odnawiamy wciąż siedzi cichutko w garażu, goła taka bez wieszaczków, i niepomalowana. I czeka. Oj cierpliwa jest, że ho ho…ale doczeka się. I Wy też się doczekacie żeby zobaczyć ją wreszcie w swojej całej okazałości. Miejsce w kuchni już zaplanowane więc mam nadzieje, że już wkrótce ją ukończę. Ciemność dnia szybko nadchodzi, wieczory robią się długie, zatem będę dłubać przy szafeczce:) Tymczasem kończę, wychodzi słońce, warto wykorzystać jeszcze dobrą aurę pogodową, powygrzewać się z rodzinką na słońcu, co tez mam zamiar dzisiaj zrobić. Zostawiam Was kochani moi zaglądacze blogowi z zapachem jabłkowego ciasta i przepisem na nie. Ciacho proste i bardzo smaczne. Zatem do dzieła, nic nie smakuje lepiej niż własne ciasto zjedzone wśród bliskich a do tego filiżanka aromatycznej kawy. Smacznego. Miłej niedzieli życzy Wasza Zylwijka.


1 komentarz:

  1. Hej:) I ja ostatnio mam mniej czasu na blog... Przepis na ciacho wkrótce wypróbuję, kwiaty piękne. No i wrzos... piękny...! Uwielbiam jesień! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń