Od kilku dni świt wita nas takimi barwami, co dzień jest
lekko inaczej. Te zdjęcia nigdzie nie są dodatkowo obrabiane, żadnego podkręcania, tak to wyglądało:) Pomieszkując wcześniej w miastach i miasteczkach, gdzieś za
blokami (np. 7 piętro), czy w ponurych schroniskach dla studentów (wśród zabudowy
szeregowej starych kamienic w Łodzi) NIGDY nie widywałam takich barw wschodów
czy zachodów. Tutaj mam widok z okna aż po horyzont i często, przed wyjściem do
pracy jeszcze udaje mi się uchwycić takie chwile. Jest w tym jakaś magia, wciąż
mnie to urzeka, myślę, że jesteśmy niczym wobec natury. To samo czuję w górach.

A teraz, w tej chwili tak nam wieje za oknami, że strach
pomyśleć, a ma tak być...do czwartku!!! Drzwi nie da się otworzyć, do tego
leje, do tego okresowo cierpimy całą dzisiejszą sobotę na chwilowe braki wody.
Pitek ma zatem swój mały dzień dziecka, tylko ząbki przy pomocy wody
butelkowanej:) Po wielkich bulgotaniach przed chwilą znowu możemy cieszyć się
cywilizacją:) Woda jest. My siedzimy i jakoś tak dzisiaj się kręciłam z kąta w
kąt. Rok się powoli rozkręca, idzie nowe, plany, myśli, zamiary. Gdzieś
ostatnio przeczytałam, że ważność mają tylko spisane postanowienia, i to
najwyżej ... do marca. What??? tacy niby jesteśmy cieńcy w swoich zamiarach?
Mogę to potwierdzić jedynie przy kobiecym zrzucaniu wagi. Ot, i tyle. A wasze
postanowienia? Są w głowach, czy na kartkach? Ja sobie ZAWSZE obiecuję spisywać
pewne rzeczy w ogóle, nie tylko takie noworoczne postanowienia/staroroczne
bilanse, ale wszystko. Powinnam zacząć od...listy zakupów. O kochani, ile ja
mam różnistych notesików, wlepek, karteczek do zapisywania tego, czego mi
akurat brakuje... Kolorowe, większe, mniejsze... Nic. Wciąż wydaje mi się, że mogę
zaufać swojej pamięci. Efektem tego jest np. solidny deficyt w podstawowych
przyprawach, ale to i tak nieźle, gorzej gdyby był to np. papier toaletowy:)
Tak samo mam z zapiskami dotyczącymi bloga (chociaż właściwie jakimi zapiskami?
Przecież ich też nie robię:( Mam dwa piękne notatniki, jeden to prezent od
męża, oprawiony w skórę, drugi większy z Muzeum Powstania Warszawskiego,
kółkowy - słowem: gratka. I puste bidoczki są, białe, czyste karty. Rzec by
można TABULA RASA. I często po głowie kręcą mi się pomysły na posta, albo cos
innego związanego z blogiem i zamiast pędzić z prędkością światła i ZAPISAĆ to
mi się wciąż wydaje, że przecież jutro czy za dwa dni odtworzę to w głowie.
I... resztę już wiecie jak jest. I tak mnie to czasem denerwuje, ale w tym może
jest właśnie mój urok:):):):)::) W tym takim nieopisanym chaosie życiowym i
twórczym:)

Dlatego może lubię po prostu końcówki roku, początki
kolejnego i naprawdę jestem fanką poniedziałków! Kochani, ile ja popchnę spraw
w poniedziałek!!! Potem reszta dni i ilość odhaczonych pozytywnie spraw może
się schować. Niech żyją poniedziałki, choć - wiem - wstaje się ciężko jak
diabli. A jak jest u Was? Jakie jest Wasze poniedziałkowe nastawienie do życia
i pracy? Piszcie w komentarzach, umieram z ciekawości:) Po cichu liczę na to,
że nie tylko ja jestem takim (bądź co bądź jednak pozytywnym) roztrzepańcem,
lubiącym poniedziałki i inne szaleństwa: Tymczasem powiem Wam, że ten post
dokańczam w edytorze tekstu bo…brakło prądu przed chwilką, więc to bonus do
brakującej również wody. Zatem kochani kończę, nie ma internetu, post
opublikuję jak tylko okoliczności pogodowe mi na to pozwolą. Dobrej nocki moi mili
zaglądacze. Wasza Zylwijka.
Ps. To sobotni post publikowany w niedzielę:) Jest prąd, woda, internet - jest luksus:) Miłego tygodnia, mój będzie dość zabiegany i zapracowany, ale mimo tego, mam nadzieję, że bardzo pozytywny, czego i Wam życzę. Do usłyszenia niebawem.