W takich kolorach dziś jest ten
post. W kalendarzu widnieje ostatni dzień lata. Faktycznie, czuć w plecach, że
ciepło nie jest, krajobraz jakiś szary, choć do południa słońce zajrzało i nawet udało się złapać ciepłe barwy jesiennego
ogrodu. Wiatr dodaje swoje, kwiaty pochylone jakby przygniecione myślą o
nadchodzącym zimnie. BBBrrr… U nas ogrzewanie ruszyło, w domku ciepło i
przyjemnie, skarpety ciepłe nadal w pogotowiu ale jest dobrze. W sobotę zawsze
mamy małe domowe zamieszanie, nadrabiamy obowiązki domowe z całego tygodnia,
pichcimy, „ogrodujemy”, naprawiamy cieknący kran, no co się tylko da. Bywa i
tak, że pracujemy, ja zwykle w domu, Przemko na wybiegu poza domem. Tak dzisiaj
się pracuje, nawet w przysłowiowej budżetówce:) A że oboje lubimy
swoje zawody, dajemy radę nawet jeśli trzeba poświęcić im kilka godzin tak
bardzo wyczekiwanego weekendu.
Tygodnie uciekają jak prze palce.
Dopiero, wydaje się, wróciłam do pracy, a tu już prawie minął miesiąc. Czasem
chciałoby się zatrzymać czas, żeby choć zwolnił na chwilę, dał odsapnąć, a on
gna jak zwariowany. Musimy czasem sami przywołać go do porządku i…odpuścić
wiele wciąż niezałatwionych spraw, zaprosić przyjaciół do domu na herbatę z
malinami, albo ze swą życiową miłością upiec i zjeść domowe ciasto. Wtedy nabiera
się tego tak bardzo potrzebnego dystansu, wtedy wiadomo, co jest ważne.
Dziś łapaliśmy resztki
słonecznych promieni. Powoli przygotowujemy ogród do zimy, kwiaty jednoroczne przekwitły,
pojemniki pomyte czekają na przyszły sezon. Za chwilę trzeba pomyśleć o
cebulowych, wykopać, wyczyścić i przechować odpowiednio do wiosny.
TUTAJ
znajdziecie wskazówki kiedy i jak postępować z cebulkami kwiatowymi.
Przypominam Wam kochani, że teraz jest czas na sadzenie tulipanów. Można do
gruntu albo do pojemników np. na tarasie. Wiosną wybuchną kwiatami i kolorami,
jak szalone. Wszystko ponownie zacznie budzić się do życia. Tymczasem przyroda
udaje się na zasłużony odpoczynek, zbiory już dawno w spiżarkach, oczy
nacieszone soczystą zielenią, natura ma swój czas na zimowy sen
:)
a my w dłuuugggiiiieee wieczory możemy dać sobie upust naszej kreatywności i
wyobraźni twórczej. Czekają hafty, filcowanie i maszyna do szycia. O 20tej już
ciemno, spać chyba jeszcze się nie idzie więc można działać. Ja nastawiam się
na hafty bo już mnie korci od jakiegoś czasu. Mam już upatrzony wzór, kupię
mulinę we właściwych kolorach i będę wieczorami wytężać wzrok i liczyć oczka i
krzyżyki na wzorze.


Póki co zmieniłam dekorację okna
w kuchni na jesienną, z grzybkami. Niestety, prawdziwych grzybków jeszcze nie
mamy, ale podobno pojawiają się nieśmiało w okolicznych lasach. W przypływie
dobrej aury wybierzemy się jutro. Może rozruszam moją bolącą-od-dwóch-tygodni
nogę. Rwa – mówi Wam to coś? Oj cierpię ja katusze wielkie, kochani jak to
boli…,
ale nie poddaję się i dzielnie walczę z przeciwnościami losu, i bolącym uporem
nogi i pośladka…w tej walce się dziś zabrałam za suszenie papryki. Dostaliśmy
takie czerwoniaste i długaśne i już troszkę podeschły same z siebie, więc ja je
dzisiaj ciachnęłam na pół w celu usunięcia pestek i buch je na kaloryfer.
Zaczęłam prasować i tak myślę co mnie tak oczy szczypią i Piotrulek kicha co
chwilę. Odpowiedź znacie. Papryki dały czadu swoją ostrością – mają moc, a
chudego to takie, niepozorne, ale widać mają swój paprykowy pazur.:)

Ogród zaczyna przemieniać się w
prawdziwą feerię barw. Pokazuje się piękny żółty, czerwień jest urocza, rzuca
się w oczy na octowcu, perukowcach i berberysie. Wśród wciąż soczystej zieleni
kolory się prezentują rewelacyjnie. Jesienne jabłka wciąż wiszą na drzewie,
spadają powoli z gracją, pigwy również kurczowo trzymają się jeszcze
krzaka, bagatela, pigwowiec nadal kwitnie, maliny
wciąż można podjeść, albo zebrać do słoiczka na dżem – mówiłam kiedyś, że mamy
jakąś późną odmianę. Wrzosy zachwycają swoim fioletem i bielą, zimowity wciąż
kwitną - jest naprawdę uroczo. Nasz kotek chce jeszcze nałapać promieni słońca,
jakby chciał sobie zostawić na później, na zimę i bure dni. Wygrzewa się
kocisko na deskach tarasu, śpi albo leży najedzony i rozleniwiony do granic
możliwości…do momentu aż go nie dorwie nasz synuś:) A’propos kota i
Piotrulka – ech nie umie on jeszcze głaskać kota tak jak się zwykle koty
głaszcze. Po każdym bliższym spotkaniu ich obu kot przeżywa utratę sporej ilości
ufutrzenia. No tak się jakoś składa, że zostaje ono w łapce Piotrusia, kot
wieje gdzie pieprz rośnie. Nie ma się zatem co dziwić, że ów kotek korzysta z
ciepłego słońca wiedząc, że małe, prawie już chodzące zagrożenie jest za szybą,
więc futro i skóra bezpieczne:)







Dzisiaj nastąpiło u nas zjawisko
dziwne – po południu była burza. Taka prawdziwa, z łomotem i błyskawicami. Nie
wiem skąd takie zjawisko, upałów ostatnio brak, a tu normalne burzowe grzmoty.
Oczywiście lało jak z cebra, u Was też? Po całym tym zamieszaniu niebo i słońce
piękne. Po burzy zawsze bowiem jest słońce i spokój. Niebo turkusowe, szyby w
kroplach deszczu, czerwone zachodzące słońce. Zostawiam Was z moimi próbami
uchwycenia tych momentów. Tymczasem buziaczki i do następnego spostowania:)
udanego weekendu kochani, zajrzyjcie do lasu, a na niedzielny podwieczorek
proponuję pieczone jabłka z cynamonem i miodem:) Przepis i zdjęcia wkrótce.
I jeszcze Przemko podjadający malinki:)